Czcigodnym Braciom Patriarchom, Prymasom, Arcybiskupom, Biskupom i innym Ordynariuszom miejsca, pozostającym w pokoju i łączności ze Stolicą Apostolską!
Czcigodni Bracia, zdrowie i błogosławieństwo apostolskie!
Kościół przypomina o swoich świętych
Głoszonym często ustami Boga, i równie niemal często wyrażonym na kartach Pisma świętego, wyrokom, że „sprawiedliwy będzie w wiecznej pamięci” (Ps 111, 7), pamięci „błogosławionej” (Prz 10, 7) i że „choć umarł (…) jeszcze mówi” (Hbr 11, 4), najpełniejsze świadectwo dają, przez długie trwające wieki, dzieła oraz głos Kościoła. Tylko ta bowiem matka i karmicielka świętości, pełna młodzieńczej siły i zawsze Boskim powodowana tchnieniem „mocą mieszkającego w nas Ducha” (por. Rz 8, 11), sama jedna rodzi, żywi i tuli w swoich objęciach najszlachetniejsze potomstwo sprawiedliwych; ona też, kierowana instynktem matczynej miłości, przejawia szczególną troskę o podtrzymanie pamięci o tych swoich dzieciach i o wznawianie ich czci. To odnawianie pamięci przepełnia Kościół jakąś niebiańską słodyczą i odwodzi go od skupiania się na nędzach tej doczesnej pielgrzymki: bo w owych błogosławionych mieszkańcach nieba widzi on już wesele swoje i koronę; bo w nich rozpoznaje wspaniały wizerunek Niebieskiego Oblubieńca; bo może w ten sposób na nowo wciąż dawać swym synom świadectwo starych słów, które głoszą, że „miłującym Boga wszystko dopomaga ku dobremu: tym, którzy są wezwani według postanowienia Jego, święci” (Rz 8, 28). A przesławne ich czyny dają nie tylko radość wspomnień, dają też światło do naśladowania. Stanowi także ten zgodny chór świętych wielką pobudkę do cnoty, rozbrzmiewa bowiem głosem Pawłowym: „Bądźcie naśladowcami moimi, jak i ja Chrystusa” (1 Kor 4, 16).
Przykłady Chrystusa Pana, Najświętszej Maryi Panny i świętych
Dlatego to My, Czcigodni Bracia – skoro zaraz po objęciu Najwyższego Pasterstwa wyraziliśmy zamiar podejmowania stałego wysiłku, by „wszystko zostało odnowione w Chrystusie” – wydając już pierwszą naszą encyklikę (1) dołożyliśmy usilnych starań, by wszyscy wraz z Nami wpatrzyli się w Apostoła i Arcykapłana wyznania naszego, Jezusa, sprawcę i dokonawcę wiary” (por. Hbr 3, 1; 12, 2). Ale że ułomność nasza jest zwykle tak wielka, że Wzoru tego wspaniałość mogłaby nas łatwo przytłoczyć, zapobiegliwy Bóg natchnął Nas do przedstawienia innego jeszcze wzoru, który będąc Chrystusowi tak bliski, jak to tylko dla ludzkiej natury możliwe, bardziej odpowiada naszej małości – postaci Chwalebnej Dziewicy Matki Bożej (2). Korzystając wreszcie z różnych okazji do przypominania pamięci świętych, przedstawiliśmy gwoli wspólnego uczczenia owe sługi wierne, szafarzy w domu Pana i Jego – wedle tego, jakie każdy ma tam miejsce – przyjaciół oraz domowników; tych, co „przez wiarę pokonali królestwa, wypełniali sprawiedliwość, dostąpili obietnic” (por. Hbr 11, 33) – po to, żebyśmy idąc za ich przykładem, nie byli już „dziećmi chwiejącymi się” i „nie byli unoszeni od każdego podmuchu nauki przez złość ludzką, przez podstęp wiodący błędu, lecz czyniąc prawdę w miłości, żebyśmy rośli we wszystkim w Nim, który jest głową, Chrystus” (Ef 4, 14-15).
Spełnienie tego najwznioślejszego zamysłu Bożej Opatrzności ukazaliśmy najpełniej w postaciach trzech mężów, wielkich pasterzy, a zarazem nauczycieli, których wydały wieki różne, ale prawie tak samo obfitujące w nieszczęścia Kościoła. Byli to: Grzegorz Wielki, Jan Złotousty i Anzelm z Aosty, których rocznice wypadło nam obchodzić w tych latach. Oprócz tego w dwóch encyklikach, z 12 marca 1904 i 21 kwietnia 1909, rozwinęliśmy obszerniej, zaczerpnięte z przykładów i pouczeń świętych, zasady doktryny i normy życia chrześcijańskiego, które uznaliśmy za odpowiadające potrzebom naszych czasów.
Przykład św. Karola Boromeusza
A że, jak to już wcześniej stwierdziliśmy, świetne przykłady żołnierzy Chrystusowych wywierają na ludzi o wiele większy wpływ, niż słowa i najbardziej wyrafinowane rozprawy (3) – chętnie korzystamy z ofiarowanej Nam szczęśliwie sposobności, by zalecić nader zbawienne nauki, jakie otrzymaliśmy od innego świętego pasterza, którego wzbudził Bóg w czasie bliższym współczesnej epoki i który tymi samymi niemal falami był miotany – od kardynała świętego Kościoła rzymskiego, biskupa mediolańskiego, przed trzystu laty wpisanego przez śp. Pawła V w poczet świętych Karola Boromeusza. A nie będzie to od rzeczy; by bowiem przyjąć za Nasze słowa wspomnianego Naszego poprzednika: „Pan, który sam jeden wielkich dokonuje cudów, okazał ostatnio wśród nas swą wspaniałość i swoim cudownym zrządzeniem pobudował na szczycie skały apostolskiej ogromną latarnię, wybierając sobie z grona świętego Kościoła rzymskiego Karola – wiernego kapłana, dobrego sługę, wzór owczarni, wzór pasterzy. On to zdobiąc Kościół powszechny wielorakim blaskiem świętych czynów, jaśniał przed kapłanami i ludem jak Abel niewinnością, jak Enoch czystością, jak Jakub w trudach wytrwałością, jak Mojżesz łagodnością, jak Eliasz płomienną gorliwością. Przedstawiał też godne naśladowania: pośród powodzi luksusu Hieronimowe umartwienie ciała; Marcinową na wyższych stanowiskach pokorę; Grzegorzową troskliwość pasterską, wolność Ambrożego i miłość Paulina. A wreszcie oczom naszym dał ujrzeć, a rękom dotykać, człowieka: wśród największych pochlebstw świata – światu ukrzyżowanego, żyjącego duchem, depcącego co ziemskie, nieprzerwanie dążącego do tego, co niebieskie. Człowieka, który jak przez swój urząd miejsce piastował anioła, tak też myślą i czynem z życiem anielskim szedł no ziemi w zawody” (4).
Wzór dla dzisiejszych wiernych i pasterzy
Tyle poprzednik Nasz w dwadzieścia pięć lat po śmierci Karola. Ale i dziś, choć od zaliczenia go w poczet świętych upłynęło lat trzysta, „słusznie wypełnione są radością usta, a język nasz uniesieniem, w tym wyjątkowym, świątecznym dla nas dniu (…), w którym (…), za sprawą Pana przewodniczymy oddawaniu czci Karolowi, kardynałowi prezbiterowi świętego Kościoła rzymskiego, przez co na skronie jedynej jego Oblubienicy włożona zostaje nowa korona, wszelkim drogim kamieniem ozdobna”. Z poprzednikiem Naszym dzielimy też ufność, że dzięki rozważaniu chwały świętego męża – a dużo bardziej jeszcze dzięki jego naukom i przykładom – może zostać pohamowana bezczelność bezbożnych i mogą zostać zawstydzeni ci wszyscy, co „chlubią się mamidłami błędów” (5). Staje się bowiem Karol wzorem dla dzisiejszych wiernych i pasterzy jako żarliwy bojownik o poprawę świętej karności i karności tej krzewiciel przeciw nowatorom, dążącym nie do przywrócenia wiary i obyczajów do pierwotnego stanu, ale raczej do ich zniekształcenia i zagaszenia. Dlatego podjęte na nowo uczczenie tego świętego ma być dla wszystkich katolików tyleż pociechą i pouczeniem, co i bodźcem pobudzającym ich do tego, by aktywnie przyłączali się do dzieła, w które tak wiele wkładamy serca – do odnowienia wszystkich rzeczy w Chrystusie.
Opieka Opatrzności nad Kościołem
Wiecie bez wątpienia dobrze, Czcigodni Bracia, że jakkolwiek Kościół nieustannie doznaje wstrząsów, to jednak Bóg nigdy go nie opuszcza i nie pozbawia pociechy. To jego bowiem „Chrystus umiłował i wydał zań samego siebie, aby go uświęcić (…) aby sam sobie przysposobił Kościół chwalebny, nie mający zmazy ani zmarszczki, albo czegoś podobnego, ale żeby był święty i niepokalany” (Ef 5, 25-27). Stąd także, im bardziej występuje z brzegów swawola, im bardziej gwałtowny jest napad nieprzyjaciela, im bardziej wydaje się Kościół zagrożony ostateczną zagładą wskutek coraz to wymyślniejszych zasadzek błędu, które wydzierając wręcz z jego wspólnoty tylu synów, wpychają ich w topiel występków i bezbożności – tym bardziej widocznej doznaje on opieki Opatrzności. Sprawia bowiem Bóg, że sam błąd (czy chcą tego niegodziwcy, czy nie) zamienia się w tryumf prawdy, nad której zachowaniem czuwa Kościół; zepsucie staje się zalążkiem świętości, której on właśnie jest żywicielką i mistrzynią; cierpienie zaś okazuje się cudowniejszym jeszcze „wybawieniem z rąk naszych nieprzyjaciół”. I dzieje się tak, że w czasie gdy oczom profanów wydaje się Kościół miotany coraz sroższymi falami i prawie już przez nie zatopiony, właśnie wtedy wyłania się on na powierzchnię piękniejszy, silniejszy, bardziej czysty, promieniejący blaskiem największych cnót.
Kościół dziełem Boskim
W ten sposób najwyższa dobroć Boża potwierdza nowymi wciąż dowodami, że Kościół jest dziełem Boskim. Czyni to ona zarówno wtedy, gdy daje mu wychodzić zwycięsko z tej najbardziej bolesnej z prób, kiedy to błędy i nieprawości wnikają w same jego członki; jak też wtedy, gdy wypełnia słowo Chrystusa: „Bramy piekielne nie zwyciężą go” (Mt 16, 18); czy gdy przez zachodzące wydarzenia potwierdza owo: „Oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). A wreszcie i wtedy, gdy daje świadectwo tajemnej mocy, którą nieustannie wylewa na Kościół obiecany mu przez wracającego do nieba Chrystusa, „Inny Pocieszycie!”, Pocieszyciel, który roztacza nad nim swoją opiekę i pociesza go we wszelkim utrapieniu: Duch, który z nim „mieszka na wieki; Duch prawdy, którego świat przyjąć nie może, bo Go nie widzi ani nie zna. Lecz wy Go poznacie, bo u was mieszkać będzie i w was będzie” (J 14, 16-17; por. J 16, 7). Z tego źródła wypływa życie i wewnętrzna moc Kościoła. Stąd też wynika to, że, jak mówi Sobór powszechny Watykański, Kościół – wyposażony w wyraźne znamiona – wyróżnia się spośród wszelkich innych społeczności, Jako znak podniesiony wśród narodów” (Iz 11,12) (6).
Stałość Kościoła
Z pewnością nie byłoby też możliwe bez cudownej interwencji Bożej to, że przy szeroko rozlanej swawoli i ciągle sprzeniewierzających się członkach, Kościół, w mierze, w jakiej jest Mistycznym Ciałem Chrystusa, nigdy nie odstępuje od swojej świętości obecnej w doktrynie, prawach i celach; z tych samych przyczyn rzeczy wywodzi on jednakowe zawsze skutki i pożytki: z wiary i sprawiedliwości swych licznych synów zbiera jak najobfitsze owoce zbawienia. Nie mniej wyraźną wskazówkę, że jego życie czerpane jest z Boga, ma on w tym, że wśród tak obrzydliwego ścieku nieprawych opinii, wśród tak wielkiej mnogości zdrajców, wśród tak wielorakiej panoramy błędów, utrzymuje się stały i niezmienny „filar i utwierdzenie prawdy” – w wyznawaniu jednej doktryny, w tej samej wspólnocie sakramentów, w jego Boskiej konstytucji, w rządzie i w nauce obyczajów. A jest to tym bardziej godne podziwu, że nie tylko opiera się on złemu, ale także „zło w dobru zwycięża” i nie przestaje błogosławić przyjaciołom i nieprzyjaciołom, całym sobą pracując nad tym i to starając się osiągnąć, by zarówno wspólnota ludzka, jak i każdy człowiek z osobna, doznali odrodzenia dzięki nauce chrześcijańskiej. Jest to bowiem właściwa mu powinność na ziemi, której błogosławione skutki odczuwają nawet sami nieprzyjaciele.
Zamęt dokonany przez nieprzyjaciół Kościoła
To cudowne oddziaływanie zapobiegliwego Boga na dzieło odnowy prowadzone przez Kościół, szczególnie jasno ukazuje się w tym właśnie okresie, który ku pocieszeniu dobrych dał światu Karola Boromeusza. W tym czasie panowania pożądliwości, gdy wszelkie niemal poznanie prawdy zostało zamącone i zaćmione, trzeba było bezustannie walczyć z błędami, a wspólnota ludzka staczając się w najgorsze występki, zdawała się gotować sobie straszną zagładę. Zaczęli się wówczas pojawiać pełni pychy i buntowniczy ludzie, „nieprzyjaciele krzyża Chrystusowego… którzy ziemskie rzeczy miłują… których bogiem jest brzuch” (por. Flp 3, 18-19). Dążąc nie do naprawy obyczajów, ale do zanegowania w umysłach ludzkich prawd Wiary, we wszystko wprowadzali oni zamęt, sobie i innym coraz szerszą wytyczali drogę swawoli, a wreszcie – wysługując się najbardziej zepsutym władcom i ludowi, u których chodzili jak w jarzmie – odrzuciwszy powagę i przewodnictwo Kościoła, usiłowali wytępić jego naukę, ustrój, karność. Potem – idąc w ślady niegodziwców, do których odnosi się groźba: „Biada wam, którzy nazywacie złe dobrem, a dobre złem” (Iz 5, 20) – swój buntowniczy zamęt i tę klęskę zadaną wierze i obyczajom nazwali odnową, siebie zaś samych – tymi, co przywracają dawne normy. W rzeczywistości jednak byli oni niszczycielami. Osłabiwszy bowiem siły Europy przez konflikty i wojny, stali się oni piastunami przeniewierstw i rozłamów dnia dzisiejszego, w których w jednorodnym jakby ataku skupiona, odnowiona została owa troista walka, której trzy elementy występowały dotychczas z osobna; walka, z której Kościół wychodził zawsze niezwyciężony i bez strat. Te trzy elementy to: krwawe prześladowania właściwe pierwszym wiekom; wewnętrzna zaraza błędów; i wreszcie – występujące pod pozorem obrony świętej wolności – ta epidemia występków oraz wywrócenie karności, jakiego chyba i w wiekach średnich nie znano.
Św. Karol Boromeusz – odnowiciel wiary i Kościoła
Temu tłumowi zwodzicieli przeciwstawił Bóg odnowicieli prawdziwych, i to zarazem świętych, którzy mieli albo hamować ten pęd ku przepaści a pożar wygaszać, albo naprawiać wyrządzone szkody. Ich wytrwała i wieloraka praca nad przywróceniem karności stała się dla Kościoła tym większą pociechą, im cięższym był on dręczony uciskiem. Potwierdziła też ona prawdę, że „wierny jest Bóg, który… z pokusą zgotuje też wyjście” (1 Kor 10, 13). W takich właśnie okolicznościach wezbrał Kościół radością płynącą z Bożego daru, jakim była szczególna gorliwość oraz świętość życia Karola Boromeusza.
A była w jego posługiwaniu, za Bożym zrządzeniem, właściwa mu jakaś siła i skuteczność, która przejawiać się miała nie tylko w poskramianiu zuchwalstwa tych, co tworzyli podziały, ale także w kształceniu i rozbudzaniu synów Kościoła. Jeśli bowiem u tych pierwszych hamował on bezrozumne zapędy, a ich bezpodstawne oskarżenia zbijał z niespotykaną siłą wymowy oraz przykładem życia i postępowania, to w tych drugich podnosił nadzieję i ożywiał zapał. Szczególnie zaś cudowne było u niego to, że cechy prawdziwego twórcy odnowy, które u innych widzimy występujące osobno i w sposób różny, on już w wieku młodzieńczym otrzymał zgromadzone w jedno, przy czym sprawił, że wszystkie one (a więc cnota, dar rady, nauka, powaga, moc, rzutkość) zgodnie ze sobą współdziałały dla obrony powierzonej mu prawdy katolickiej przed panoszącymi się błędami; obrony, będącej właśnie zadaniem Kościoła powszechnego. Rozbudzał więc zamarłą u wielu i niemal wygasłą już wiarę, obwarowywał ją przezornymi ustawami i urządzeniami, odbudowywał upadłą karność, a obyczaje duchowieństwa i ludu niezmordowanie na nowo upodabniał do modelu życia chrześcijańskiego. Troszcząc się w ten sposób o wszystko, co jest powinnością człowieka dokonującego odnowy, z nie mniejszą też dojrzałością pełnił rolę „sługi dobrego i wiernego”, a potem i arcykapłana, który „w dniach swoich podobał się Bogu i znalezion jest sprawiedliwy”.
Okazał się przy tym naprawdę godny tego, by wszelkiego rodzaju ludzie, czy to duchowni, czy świeccy, tak bogaci, jak ubodzy, wpatrywali się weń jak we wzorzec; cała jego wspaniałość wyrażała się w dewizie biskupa i zwierzchnika, która – dzięki posłuszeństwu, jakie okazał tym słowom apostoła Piotra – uczyniła go „wzorem trzody z serca, forma gregis ex animo” (1 P 5, 3). Nie mniejszy podziw wywołuje też to, że Karol – choć nie mając jeszcze dwudziestu lat dostąpił najwyższych godności i objął prowadzenie wielkich i nadzwyczaj trudnych prac Kościoła – z każdym dniem bardziej zabiegał o doskonałą i pełną cnotę, oddając się kontemplacji rzeczy Bożych, przez którą odnawiał swego ducha w świętej samotności i jaśniał niczym „widowisko światu, aniołom i ludziom” (1 Kor 4, 9).
Sobór Trydencki zasługą św. Karola Boromeusza
Wtedy to naprawdę zaczął Bóg rozwijać w Karolu – by użyć słów wspomnianego poprzednika Naszego Pawła V – swoje cuda: mądrość, sprawiedliwość, płomienną gorliwość o cześć Bożą i o chwałę imienia katolickiego, a przede wszystkim troskę o odnowienie Wiary i Kościoła powszechnego, które to dzieło podejmowano na pełnym chwały Soborze Trydenckim. Zasługę tego, że sobór ów doszedł do skutku, zarówno cytowany tu papież, jak i cała potomność, przypisują Karolowi, jako człowiekowi, który nim jeszcze stał się najwierniejszym tego soboru realizatorem, najżarliwiej o niego walczył. Bo też nie dokonałoby się to dzieło bez jego nieprzespanych nocy, bez jego udręk, bez wszelkiego rodzaju prac, jakie wykonał.
Wszystko to było jednak dopiero jakby przygotowaniem i pierwszą próbą jego życia; próbą, dzięki której jego duch miał się doświadczyć w pobożności, umysł – w nauce, a ciało w pracy; ażeby ten skromny i niewysokie o sobie mający mniemanie młodzieniec stał się niby glina w ręku Pana i Jego Namiestnika na ziemi. Tymczasem to właśnie znaczenie początku drogi mieli w pogardzie owi propagatorzy nowości. W tej samej bowiem głupocie, która cechuje naszych dzisiejszych innowatorów, nie pomyśleli oni nawet o tym, że cuda Boże wyłaniają się z cienia i milczenia duszy posłusznej i pobożnie oddającej się modlitwie, i że w tym właśnie doświadczeniu zaszczepiony jest zaród przyszłego wzrostu, tak samo jak w nasieniu zaszczepiona jest nadzieja zbioru żniw.
Jakkolwiek tak dobry początek życia był już zwiastunem świętości i aktywności Karola, to cechy te, jak to już wyżej zauważyliśmy, najpełniej się rozwinęły i najobfitsze wydały owoce wtedy, gdy „porzuciwszy przepych i wygody cywilizacji, wyszedł dobry pracownik na żniwo, którego się podjął [do Mediolanu] i tam z każdym dniem coraz lepiej spełniając swoje zadanie, rolę tę – przez zło czasów cierniami ohydnie zniszczoną i pozarastaną – przywrócił do takiej świetności, że Kościół mediolański stał się dzięki niemu wzorem karności kościelnej” (7). Tak wielu i tak przesławnych rzeczy dokonał on kształtując dzieło odnowy wedle norm podanych przez Sobór Trydencki.
Walka z błędami i występkami
Kościół bowiem, rozumiejąc dobrze, jak „zmysł i myślenie serca ludzkiego skłonne są do złego” (Rdz 8, 21), nigdy w istocie nie przestał walczyć z występkami i błędami, „aby zniszczone było ciało grzechu i żebyśmy dalej nie służyli grzechowi” (Rz 6, 6). W walce tej jest on sam sobie nauczycielem i popychany jest łaską, która „rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego”, a sposób myślenia i działania czerpie ze słów Apostoła Narodów: „Odnówcie się duchem umysłu waszego” (Ef 4, 23). „A nie upodobniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie w nowości umysłu waszego, abyście doświadczali, która jest wola Boża dobra i przyjemna, i doskonała” (Rz 12, 2). Celu zaś tego syn Kościoła i autentyczny twórca odnowy nigdy nie uzna za osiągnięty; z tym samym apostołem wyzna natomiast: Napominając o tym, co poza mną jest, z natężeniem dążąc do tego, co przede mną, biegnę do wyznaczonego kresu, do nagrody wzniosłego wezwania Bożego w Chrystusie Jezusie” (Flp 3, 13-14).
Stąd bierze się to, że i my, złączeni z Chrystusem w Kościele, „rośniemy we wszystkim w Nim, który jest głową, Chrystus, a z Niego całe ciało… otrzymuje swój wzrost i buduje się w miłości” (Ef 4, 15-16), a Matka Kościół z każdym dniem bardziej wypełnia tajemnice woli Bożej, to jest, by „w zarządzonej pełności czasów odnowić wszystko w Chrystusie” (Ef 1, 9-10).
Cele niszczycieli wiary
Nie myśleli o tym tamci promotorzy ponownego ustanowienia – wedle własnego pomysłu – wiary i karności; ci, których zakusom przeciwstawił się Boromeusz. Nie lepiej też zdają sobie z tego sprawę także i ci nam współcześni, z którymi, Czcigodni Bracia, aktywnie musimy walczyć. I oni bowiem wywracają naukę, prawa i urządzenia Kościoła, zawsze mając przy tym na ustach dążenie do „kultury i cywilizacji” – nie dlatego jednak, żeby się o nie tak bardzo troszczyli, ale dlatego, by za tymi hasłami na pokaz łatwiej mogli ukryć zło swoich zamysłów.
Jaką zaś rzecz prowadzą, wokół czego się trudzą, jaką drogę obrali, każdy z Was łatwo dostrzega, a i My ich zamysły wcześniej już ujawniliśmy i potępiliśmy. Zadaniem, jakie przed sobą stawiają, jest bowiem powszechne odstępstwo od wiary i karności Kościoła; odstępstwo od tego dawnego – które doprowadziło do rozdarcia epokę Karola – gorsze przez to, że w sposób bardziej wyrachowany kryje się ono i rozpełza po samym niemal krwioobiegu Kościoła; gorsze i przez to, że dziś z większą niż wówczas konsekwencją z absurdalnie sformułowanych przesłanek wyciągane są najdalej idące wnioski.
Szatan początkiem działań nieprzyjaciół Kościoła
Jedna i druga zaraza ten sam ma początek. Jest nim nieprzyjaciel, który na zgubę śpiącego rodzaju ludzkiego „nasiał kąkolu między pszenicą” (Mt 13, 25); ten sam szlak tajemny i pogrążony w ciemności; ten sam sposób postępowania i ten sam punkt docelowy. Ta dawna skłaniała się zawsze tam, skąd akurat spodziewała się osiągnąć korzyści, stawała więc raz po stronie możnych, raz po stronie ludu, podburzając jednych przeciw drugim, żeby w końcu i jednych, i drugich okpić i doprowadzić do zguby. Tak samo współczesna – rozjątrzyła wzajemną nienawiść między ubogimi i bogatymi, żeby każdy przeżywał swoje życie, nie będąc nigdy zadowolony z tego, co jest mu dane, a na koniec w sposób najbardziej żałosny doświadczył kary, jaka zawsze spada na tych, co nie szukają „królestwa Bożego i sprawiedliwości jego”, ale lgną do rzeczy marnych i niestałych.
Co jednak czyni walkę dzisiejszą cięższą od poprzedniej to to, że o ile wichrzyciele czasów dawniejszych niektóre przynajmniej rzeczy ze skarbca objawionej przez Boga nauki uznawali zwykle za pewne i stałe, to dzisiejsi, jak się wydaje, nie spoczną, dopóki wszystkich tych prawd nie ujrzą wyrwanych z korzeniami. A kiedy zburzona zostanie podstawa religii, w sposób konieczny musi się też rozpaść sama więź społeczna. Opłakane to zaiste widowisko na dzisiaj, a trwogę budzące na przyszłość – nie dlatego, żebyśmy się mieli obawiać o przetrwanie Kościoła (o tym nie pozwalają Nam wątpić obietnice Boże), ale ze względu na niebezpieczeństwa grożące rodzinom i narodom, tym zwłaszcza, które ze szczególnym oddaniem podtrzymują niosący zarazę powiew bezbożności lub z większą cierpliwością go znoszą.
Wojna z Kościołem
W tej pełnej nieprawości i głupoty wojnie – do której napędzania i rozszerzania przyłączają się jako potężni sprzymierzeńcy i pomocnicy niekiedy nawet ci, którzy bardziej niż inni powinni współdziałać z Nami i o Naszą sprawę się troszczyć; wobec tak wielorakich błędów i tak rozmaitych ponęt występków, z których i jedne, i drugie mamią także wielu z naszych, opętanych ułudą nowości i ideologii albo wiedzionych niezdrową nadzieją, że Kościół może przyjaźnie dostosować się do upodobań czasu – otóż w tej wojnie, rozumiecie to jasno, Czcigodni Bracia, musimy aktywnie stawiać opór i tą samą bronią, której niegdyś używał Boromeusz, odpierać impet nieprzyjaciół w czasach dzisiejszych.
Zachowanie wiary w nienaruszonym stanie
Po pierwsze więc – jako że kierują oni atak, niby na twierdzę, na samą wiarę, czy to otwarcie jej przecząc, czy podstępnie ją zwalczając albo wypaczając zręby jej doktryny -miejmy w pamięci to, co tak często zalecał Karol: „Pierwsza i największa troska Pasterzy powinna skupiać się na tym, co dotyczy zachowania w całości i w nienaruszonym stanie wiary katolickiej, którą pielęgnuje i której naucza święty Kościół rzymski, a bez której niemożliwe jest podobać się Bogu” (8). I dalej: „W tym względzie żadna gorliwość nie może być tak wielka, jak tego rzecz w sposób oczywisty wymaga” (9). Dlatego „kwasowi nieprawości heretyckiej”, który, jeśli go nie powstrzymać, zepsuje całe ciasto – to jest nieprawym opiniom, które wnikają do wewnątrz w oszukańczej postaci, a które w jedno zebrane określamy mianem modernizmu – trzeba przeciwstawiać zdrowie, jakie daje nauka Kościoła; stale też trzeba powtarzać za Karolem: Jakże ogromne powinno być oddanie i troska biskupa, gdy chodzi o zwalczanie herezji; o ileż większej wymaga ono pieczołowitości niż inne zadania” (10).
Zwalczanie herezji
Nie ma potrzeby przytaczać innych słów świętego męża, w których przypominał on orzeczenia papieży rzymskich, prawa i kary ustanowione na tych biskupów, których troska o oczyszczanie swoich diecezji z „kwasu heretyckiej nieprawości” byłaby zbyt luźna. Warto jednak zwrócić baczną uwagę, na wnioski, jakie wyciąga on z tych papieskich zarządzeń: „Dlatego – mówi – sprawując tę wieczystą troskę i wiekuistą straż, powinien biskup zważać przede wszystkim na to, żeby ta najzaraźliwsza ze wszystkich choroba herezji nie tylko nie przeniknęła do powierzonej mu trzody, ale żeby nawet jakikolwiek jej symptom się nie pojawił. Gdyby się jednak zdarzyło – co oby Chrystus Pan w dobroci i miłosierdziu swoim odwracał – że przeniknie ona do trzody, wówczas niechaj ze wszystkich sił stara się ją jak najprędzej usunąć, ze wszystkimi zaś, którzy by tą zarazą zostali dotknięci lub o nią byli podejrzani, niech postępuje według przepisu kanonów i dekretów papieskich” (11).
Właściwe nauczanie duchowieństwa i ludu
Nie można jednak ani usunąć zarazy błędów, ani się przed nią ustrzec, jeżeli nie będzie się przywiązywać najwyższej wagi do dbałości o właściwe nauczanie duchowieństwa i ludu. Bo „wiara ze słuchania, a słuchanie przez słowo Chrystusowe” (Rz 10, 17). A konieczność wpajania uszom wszystkich prawdy jeszcze bardziej narzuca się w chwili obecnej, kiedy, jak widzimy, wirus zła zatruwa cały krwioobieg państwa, włącznie z miejscami, w których najmniej by się go można było spodziewać. W tej sytuacji do wszystkich odnoszą się dziś słowa Karola: „Jeżeli ludzie stykający się z heretykami nie będą utwierdzeni w podstawach wiary i pewni, to trzeba się bardzo obawiać, że mogą oni zostać przez nich łatwo wciągnięci w jakiś fałsz bezbożności lub niegodziwej doktryny” (12).
Dziś bowiem, kiedy łatwiejsza stała się komunikacja, także wymiana błędów – podobnie jak i innych rzeczy – zyskała większy zasięg, co w połączeniu z całkowitym rozkiełznaniem pożądliwości sprawia, że mamy do czynienia ze społeczeństwem nieprawym, w którym „nie masz prawdy… nie masz znajomości Boga” (Oz 4, 1) – z ziemią, która ,jest spustoszona, bo nie masz, kto by uważał w sercu” (Jer 12, 11). Dlatego też My – by przyjąć za Nasze słowa Karola – „dołożyliśmy wielu starań, by wszyscy wierni Chrystusowi, i każdy z nich z osobna, zostali wykształceni przez naukę podstawowych prawd wiary chrześcijańskiej” (13), tej też sprawie, mającej tak ogromne znaczenie, poświęciliśmy osobną encyklikę (14). Chociaż więc nie chcemy czynić swoimi także narzekań spalanego nienasyconym pragnieniem Boromeusza („niewiele jak dotąd zdziałaliśmy w rzeczy tak ważnej”), to jednak „powodowani” tą samą co on „wielkością sprawy i niebezpieczeństwa”, chcielibyśmy wszystkich jeszcze silniej pobudzić do tego, by żarliwie biorąc przykład z Karola, stosownie do stanowiska i możliwości każdego, wspólnie angażowali się w dzieło chrześcijańskiej odbudowy.
Dlatego niech pamiętają ojcowie rodzin i zwierzchnicy, z jaką gorliwością napominał ich stale ten święty pasterz, by dzieci, domowników i podwładnych nie tylko zachęcali do zapoznawania się z nauką chrześcijańską, ale by tego od nich wręcz wymagali. Również klerycy niech zawsze pamiętają, że mają obowiązek nieść pomoc proboszczom w nauczaniu podstaw wiary. Proboszczowie z kolei muszą dokładać starań, żeby służących temu celowi szkół było tyle, ile ich potrzeba w stosunku do liczby i wymagań wiernych i żeby przyciągały one rzetelnością nauczających; tym ostatnim dodawać należy jako pomocników ludzi znanych z uczciwości, mężczyzn albo niewiasty, jak to zaleca sam biskup mediolański (15).
Potrzeba nauczania chrześcijańskiego. Szkoły religijne
Zwiększona potrzeba tego nauczania chrześcijańskiego staje się widoczna w związku z upadkiem czasów i obyczajów, w obliczu którego stoimy, a zwłaszcza w związku ze stanem szkół publicznych, wyzutych z jakiejkolwiek pobożności. W miejscach tych – w których i usta nauczycieli, i uszy słuchaczy są tak samo skłonne do bezbożności – wyszydzanie wszystkiego co najświętsze staje się już niemal rozrywką. Mówimy tu o szkole, którą w najwyższym znieprawieniu określa się jako neutralną lub świecką, gdy tymczasem nie jest ona niczym innym, jak tylko przemożną tyranią mrocznej sekty. Przeciwko temu nowemu jarzmu wywróconej na opak wolności protestowaliście już, Czcigodni Bracia, głośno i dobitnie, szczególnie w krajach, w których z większym niż gdzie indziej zuchwalstwem podeptano prawa religii i rodziny oraz zduszono głos natury nakazujący chronić młodzieńczą niewinność i wiarę.
By zaradzić temu nieszczęściu – spowodowanemu przez ludzi, którzy od innych wymagają posłuszeństwa, a sami odmawiają go Najwyższemu Panu wszechrzeczy – poleciliśmy, ażeby po miastach, gdzie tylko to jest możliwe, zakładano szkoły religijne. Chociaż dzieło to, dzięki Waszym staraniom, poczyniło jak dotąd dość dobre i obiecujące postępy, to jednak nadal trzeba dokładać wielkich wysiłków, by z każdym dniem coraz bardziej się ono rozszerzało, to znaczy, by tego rodzaju ośrodki kształcenia powstawały wszędzie w większej jeszcze liczbie i by obfitowały one w nauczycieli, którzy będą przyciągali jakością swojej wiedzy i nienagannością życia.
Formowanie kaznodziejów
Z tym zadaniem jak najzdrowszego kształtowania pierwszego okresu życia łączy się ściśle posługa głoszenia kazań, przy której wymienione wyżej cnoty wymagane są w o wiele większym stopniu. Stąd też dążenia i zalecenia, jakie przedstawiał Karol na synodach prowincjonalnych i diecezjalnych zmierzały do tego, by formować takich kaznodziejów, którzy pełniąc posługę słowa będą w stanie czynić to w sposób święty i skuteczny. Tego samego, a może i więcej jeszcze, zdają się wymagać od nas czasy obecne, w których wiara tak wielu ludzi się chwieje, a jednocześnie nie brak takich, co powodowani żądzą zdobywania popularności, oddają się duchowi czasu, „fałszując słowo Boże” i ograbiając wiernych z pokarmu żywota.
Głoszenie słowa Bożego
Dlatego z jak największą czujnością musimy, Czcigodni Bracia, pilnować, ażeby trzoda nie była pasiona wiatrem przez ludzi próżnych i pustych, ale by była krzepiona życiodajnym pokarmem przez sługi słowa, o jakich powiedziano: „Za Chrystusa sprawujemy poselstwo, jakby Bóg napominał przez nas: pojednajcie się z Bogiem” (2 Kor 5, 20); przez sługi i posłów, którzy „nie postępują chytrze ani nie fałszują słowa Bożego, ale przez okazywanie prawdy zalecają siebie samych sumieniu wszystkich ludzi przed Bogiem” (2 Kor 4, 2); przez „robotników nie potrzebujących się wstydzić, dobrze sprawujących słowo prawdy” (2 Tm 2, 15). Równie istotne będą też dla nas te najświętsze i najbardziej płodne zasady, które biskup mediolański stale swym wiernym przypominał, ujmując je w słowa św. Pawła: „Przyjąwszy głoszone przez nas słowo Boże, przyjęliście je niejako słowo ludzkie, ale (jak jest prawdziwie) jako słowo Boga, który skutecznie działa w was, którzyście uwierzyli” (1 Tes 2, 13).
W ten sposób „żywe… słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny” (Hbr 4, 12) nie tylko prowadzić będzie do zachowywania i pielęgnowania wiary, ale też w cudowny sposób zapali dusze do wielkich przedsięwzięć; bo „wiara bez uczynków jest martwa” (Jk 2, 26) i „nie ci, co słuchają Zakonu są sprawiedliwymi u Boga, ale ci będą usprawiedliwieni, którzy Zakon pełnią” (Rz 2, 13).
Działalność fałszywych odnowicieli
I w tej także dziedzinie można dostrzec, jak niepodobny jest sposób rozumowania jednej i drugiej odnowy. Ci bowiem, którzy się biją o odnowę fałszywą, wzorem niestałości głupców w zgubnym pędzie gonią zwykle za skrajnościami i albo tak przeakcentowują wiarę, że odłączają od niej konieczność prawego działania, albo z kolei w samej naturze upatrują całą doskonałość cnoty, odrzucając pomoce, jakie dają wiara i łaska Boża. Stąd bierze się, że spełnianie powinności motywowane przez uczciwość naturalną jest niczym innym, jak tylko mirażem cnoty; ten zaś nie jest ani trwały, ani wystarczająco skuteczny do zbawienia. Działanie tych ludzi prowadzi zatem nie do odbudowy karności, ale do wywrócenia wiary i obyczajów.
Prawdziwi odnowiciele
Przeciwnie natomiast postępują ci, którzy wzorem Karola, będąc przyjaciółmi prawdy i nikogo nie oszukując, pragną zbawiennej przemiany spraw. Ci unikają skrajności i nie przekraczają pewnych granic, poza którymi nie może istnieć żadna odnowa. Przylgnąwszy bowiem jak najmocniej do Kościoła i jego Głowy, Chrystusa, nie tylko czerpią oni stąd najgłębszą siłę życia wewnętrznego, ale zyskują też miarę sposobu działania na zewnątrz, dzięki czemu mogą bezpiecznie przystępować do dzieła uzdrawiania społeczności ludzkiej. Jest zaś właściwością Boskiej misji, jaka na wieki została przekazana tym, co mieli sprawować poselstwo Chrystusa, „nauczać wszystkie narody”, i to nauczać nie tylko tego, w co należy wierzyć, ale także tego, co wiąże się z postępowaniem, czyli jak powiedział to Chrystus: „zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem” (Mt 18, 18, 20). On sam bowiem jest „drogą, prawdą i życiem” (J 14, 6), a przyszedł, żeby ludzie „żywot mieli i obficiej mieli” (J 10, 10).
Ponieważ jednak trwać w pełnieniu tych obowiązków pod kierunkiem samej tylko natury jest rzeczą ogromnie trudną – co więcej, nazbyt nas przerastającą, by siły ludzkie same z siebie mogły temu sprostać – ma Kościół w połączeniu ze swoim urzędem nauczycielskim także i władzę kierowniczą nad społecznością chrześcijańską oraz obowiązek przysposabiania tej społeczności do wszelkiej świętości przez zapewnianie – za pośrednictwem tych, którzy oddają mu się jako jego sługi i pomocnicy, odpowiednio do pozycji każdego i urzędu – pomocy w postaci odpowiednich i koniecznych narzędzi zbawienia. Rozumiejąc to dobrze, twórcy prawdziwej odnowy nie krępują tych latorośli, żeby zachować korzeń, to znaczy, nie odłączają wiary od świętości życia, ale i jedną, i drugą żywią i pielęgnują przez tchnienie miłości, która jest „więzią doskonałości” (Kol 3, 14). Posłuszni też słowom apostoła „strzegą depozytu” (1 Tm 6, 20): nie po to, by ukrywać przed narodami wiedzę o nim i by ograbiać je z zawartego w nim światła, lecz po to, by szerzej rozlewać zbawienne zdroje wyprowadzane z tego źródła prawdy i życia. W działaniu tym do umiejętności praktycznych dołączają oni znajomość doktryny. Z tej ostatniej korzystają, by zdzierać maskującą otoczkę błędu (circumventionem erroris – por. Ef 4, 12); z tych pierwszych – by przenosić nakazy w obyczaje i aktywność życiową. Dlatego przygotowują oni wszelkie narzędzia albo przydatne, albo niezbędne do osiągnięcia celu, czy to do wykorzenienia grzechu, czy do „przysposobienia świętych, wykonywania posługi, budowania ciała Chrystusowego” (por. Ef 4, 12).
Do tego w istocie zmierzają wszelkie przepisy, kanony, prawa Ojców i soborów; do tego środki pomocnicze: nauczanie, kierownictwo, wszelkiego rodzaju dobrodziejstwa; do tego wreszcie karność i cała działalność Kościoła. To są ci mistrzowie wiary i cnoty, w których oczyma ciała i duszy wpatruje się prawdziwy syn Kościoła, kiedy zamierza ulepszyć siebie samego i innych. To są ci twórcy, na których wspiera się – i często ich przywołuje – w odnawianiu karności kościelnej Boromeusz. Czyni to na przykład wtedy, gdy pisze: „Podążając za starym obyczajem oraz powagą Ojców i świętych synodów, a zwłaszcza powszechnego Soboru Trydenckiego, postanowiliśmy wiele w tym względzie na poprzednich naszych synodach prowincjonalnych”. Wyznaje też, że sposoby zwalczania zepsucia publicznego nasunęły mu „zarówno święte kanony, jak ustawy kościelne, a przede wszystkim dekrety Soboru Trydenckiego” (16).
Podporządkowanie się Stolicy Piotrowej
Nie poprzestając na tym, ale chcąc się jeszcze lepiej zabezpieczyć, by nie zdarzyło mu się przypadkiem jakieś odstępstwo od tej zasady, taką formułą zamyka swoje statuty z synodów prowincjonalnych: „Wszystko to razem i każdą rzecz z osobna, którą zarządziliśmy i postanowili na tym synodzie prowincjonalnym, poddajemy zawsze z należnym posłuszeństwem i czcią powadze i osądowi świętego Kościoła rzymskiego, matki i nauczycielki wszystkich kościołów, do poprawy w każdej chwili i sprostowania” (17). Tę wolę podporządkowania się okazywał on zaś tym chętniej, im bardziej z każdym kolejnym dniem postępował w doskonałości życia czynnego; i to nie tylko wtedy, gdy na Stolicy Piotrowej zasiadał jego stryj, ale także i później, za jego następców, Piusa V i Grzegorza XIII: czynnie opowiadał się za ich wyborem, stał się ich potężnym sprzymierzeńcem w najważniejszych sprawach, w całej pełni odpowiadał na ich oczekiwania.
Działania naprawcze
Szczególne zaś posłuszeństwo ich woli okazał przy realizacji celu, jaki sobie postawił, to jest przy odnawianiu świętej karności. W tym względzie odbiegał on bardzo od ducha tych, którzy udawaniem szczególnie płomiennej gorliwości maskują, swoją krnąbrność. Zaczynając więc „sąd od domu Bożego” (1 P 4, 17), zajął się przede wszystkim karnością duchowieństwa, która miała być ukształtowana wedle praw pewnych; dlatego założył seminaria dla kleryków, ustanowił kongregacje kapłanów, zwanych oblatami, sprowadzał zakony dawniejsze i nowe, zwoływał synody. Zabezpieczył więc i rozszerzył rozpoczęte dzieło dzięki temu, że wsparcia dla niego poszukiwał wszędzie. Wkrótce też nie mniej gorliwie zabrał się do poprawy obyczajów ludu, stosując do siebie słowa skierowane niegdyś do proroka: „Otom cię dziś postanowił… abyś wyrywał i kaził, i wywracał, i rozwalał, i budował, i sadził” (Jer 1, 10). Dlatego też jako dobry pasterz osobiście i z wielkim wysiłkiem wizytował kościoły diecezji: za przykładem Boskiego Mistrza „przeszedł dobrze czyniąc i uzdrawiając” rany trzody. Jak najusilniej starał się usuwać i wykorzeniać napotykane na każdym kroku nadużycia, których przyczyną była albo nieznajomość praw, albo ich lekceważenie. Przez zakładanie szkół dla chłopców i konwiktów dla młodzieży postawił jakby tamę znieprawieniu poglądów i przekraczającemu wszelkie granice zalewowi rozpusty. Rozpowszechniał stowarzyszenia mariańskie, z którymi zapoznał się w Rzymie, gdzie powstały one po raz pierwszy; otwierał zakłady dla sierot, schroniska dla zagrożonych dziewcząt, wdów i innych osób, tak mężczyzn, jak kobiet, czy to pozbawionych środków, czy chorych i starych; ubogich brał w opiekę przed nadużyciami panów, przed lichwą czy odbieraniem dzieci; czynił też bardzo wiele innych tego rodzaju rzeczy. A przy tym wszystko to robił zawsze tak, że o całe niebo różnił się od postępowania tych, co chcąc na swoją modłę po nowemu urządzić społeczność chrześcijańską, pełnym próżności hałasem wprowadzają we wszystko poruszenie i wstrząsy, niepomni Bożych słów: „nie we wzruszeniu Pan” (1 Krl 19, 11).
Różnica pomiędzy prawdziwymi a fałszywymi odnowicielami
Prawdziwych twórców odnowy – jak to z doświadczenia wiecie, Czcigodni Bracia – odróżnia od fałszywych także i to, że ci ostatni „szukają swego, nie tego, co jest Jezusa Chrystusa” (Flp 2, 21). Ochoczo dając posłuch podstępnym słowom, które niegdyś skierowano do Boskiego Mistrza: „okaż się światu” (J 7, 4), podejmują oni pełne pychy zawołanie: „uczyńmy i my sobie sławę” (por. 1 Mach 5, 57). To z powodu tego zuchwalstwa – które i dziś często przysparza nam bólu – „padli w walce kapłani, którzy chcieli wsławić się męstwem i nierozważnie poszli do walki” (1 Mach 5, 67).
Przeciwnie natomiast postępuje ten, kto wysiłki, by poprowadzić społeczność ludzką ku lepszemu, czyni szczerym sercem: on nie własnej chwały szuka, ale chwały Tego, który go posłał (por. J 7, 4). Kształtując siebie na wzór Chrystusa, „nie będzie on wołał, ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na ulicach… nie będzie smutny ani zaburzony” (Iz 42, 2, 4; Mt 12, 19), lecz będzie „cichy i pokornego serca” (Mt 11, 29). Taki człowiek i Bogu się będzie podobał, i osiągnie najobfitsze owoce zbawienia.
Jeden od drugiego odróżnia się jeszcze i tym, że ten pierwszy polega tylko na siłach ludzkich, „pokłada nadzieję w człowieku i w ciele upatruje swą siłę” (Jer 17, 5), drugi zaś całą ufność pokłada w Bogu, od Niego i od mocy wyższych oczekuje wszelkiej siły i wewnętrznej mocy, powtarzając za apostołem: „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4, 13).
Pomoce dla zbawienia
Tych pomocy, których wielką obfitość wylał Chrystus, mąż wierny szuka wewnątrz Kościoła i dla wspólnego zbawienia. Będą to przede wszystkim: umiłowanie modlitwy, ofiara, sakramenty – wszystko to staje się jakby „źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu” (J 4, 14). Otóż ci, co biorą się do dzieła odnowy poprzestawiawszy kierunki i odsunąwszy Boga na drugi plan, traktują wszystkie te rzeczy w sposób uwłaczający i bez przerwy usiłują najczystsze te źródła, jeśli nie całkiem osuszyć, to przynajmniej doszczętnie zamącić, by trzoda chrześcijańska trzymała się od nich z daleka. Ohydniej jeszcze postępują w tym względzie najświeżsi ich naśladowcy, którzy przyjąwszy sobie jakiś niby to szlachetniejszy rodzaj pobożności za nic sobie mają te środki zbawienia i kpią sobie z nich, zwłaszcza zaś z dwóch sakramentów, z których jeden gładzi winy pokutujących, a drugi niebieską Ucztą Ofiarną daje wewnętrzną moc duchowi. Dlatego szlachetny człowiek będzie dokładał największych starań, żeby tak cenne udzielone nam dary pozostawały w najwyższej czci, i nie ścierpi tego, żeby ludzkie pragnienia kierowane ku któremuś z tych dzieł Bożej miłości miały być wytłumiane.
Zachęta do częstej Komunii świętej
Tak właśnie postępował Boromeusz, u którego czytamy między innymi: „Im większy i bardziej obfity jest owoc sakramentów, którego siły nie sposób bez trudności wyjaśnić, tym większej pieczołowitości trzeba dokładać, by były one traktowane i przyjmowane zarówno z wewnętrzną pobożnością duszy, jak i zewnętrzną czcią i uwielbieniem” (18). W najwyższym stopniu zasługują też na utrwalenie w pamięci te jego słowa, w których z największym naciskiem zachęca on proboszczów i innych głosicieli słowa, by nawoływali do częstego, wedle pierwotnego zwyczaju, przyjmowania niebieskiego pokarmu (co i My uczyniliśmy w dekrecie, zaczynającym się od słów Tridentina Synodus).
„Do owego bardzo zbawiennego – pisze święty biskup – zwyczaju częstego przyjmowania świętej Eucharystii niech więc jak najczęściej zachęcają lud proboszczowie… i kaznodzieje, przytaczając zwyczaje i przykłady z czasów narodzin Kościoła, zdania zażywających największej powagi Ojców i tak płodną naukę w tej sprawie katechizmu rzymskiego, a wreszcie i orzeczenie Soboru Trydenckiego, który pragnął, by wierni na każdej Mszy komunikowali nie tylko przez uczestnictwo duchowe, ale i przez sakramentalne przyjęcie Eucharystii” (19). A z jakim umysłem, z jakim duchem, należy przystępować do Świętej Uczty, uczy on tymi słowami: „Zachęcając lud do praktyki częstego przyjmowania Najświętszego Sakramentu, trzeba mu także uświadamiać, jak bardzo niebezpieczne i zgubne byłoby przystępować do Świętego Stołu tego Boskiego Pokarmu niegodnie” (20). Tej właśnie pieczołowitości przygotowania należy, jak się zdaje, żądać w sposób szczególnie mocny w czasach dzisiejszych, czasach chwiejącej się wiary i ziębnącej miłości, ażeby przypadkiem z powodu praktyki częstszego przyjmowania Komunii świętej nie ulegała pomniejszeniu cześć należna tak wielkiemu misterium, lecz by raczej ta właśnie praktyka stawała się powodem, dla którego będzie „człowiek baczył na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha” (1 Kor 11, 28).
Eucharystia źródłem łaski
Z tych źródeł popłynie bogaty strumień łaski, z którego zaczerpną żywotnych soków i pokarmu także czysto ludzkie i przyrodzone zabiegi. Bo chrześcijanin w swoim działaniu nie będzie nigdy lekceważył rzeczy, które są użyteczne i pomocne dla życia, a pochodzą od tego samego jednego Boga, Twórcy łaski i natury. Będzie on jednak bardzo pilnie baczył, ażeby nie upatrywać celu całego życia i jakiegoś niby błogostanu w zdobywaniu i używaniu rzeczy zewnętrznych oraz dóbr ciała. Kto więc tych rzeczy używać chce w sposób prawy i z umiarem, ten będzie je obracał na pożytek dusz, będąc posłusznym słowom Chrystusa: „Szukajcie naprzód Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko to będzie wam przydane” (Łk 12, 31; Mt 6, 33).
Poświęcenie dla dobra wspólnego
Uporządkowane i mądre używanie tych rzeczy nie tylko nie kłóci się wcale z dobrem niższego rzędu, to jest z dobrem społeczności świeckiej, ale przeciwnie – w najwyższym stopniu przysparza w tym zakresie korzyści; a to nie przez owo jałowe żonglowanie słowami, jakie mają w zwyczaju ludzie działający w partiach, ale przez sam czyn i przez najwyższy wysiłek sięgający aż po poświęcenie majątku, sił i samego życia. Przykłady takiego męstwa dają nam przede wszystkim liczni biskupi, którzy pośród ciężkiego ucisku Kościoła idąc w zawody ze świętym zapałem Karola, dają świadectwo słowom Boskiego Mistrza: „Dobry pasterz duszę swą daje za owce swoje” (J 10, 11). Poświęcają się oni przecież dla wspólnego dobra nie z powodu żądzy sławy czy dla interesu partii albo dla jakiejś prywatnej korzyści, ale z miłości, która „nigdy nie ginie”. Tym właśnie ogniem – niewidzialnym dla oczu profanów – płonął Boromeusz, gdy niosąc pomoc ludziom dotkniętym zarazą, narażał się na śmierć, a nie poprzestając na tym, co robił dla zaradzenia złu obecnemu, troszczył się jeszcze o przyszłość: „Skoro dobry ojciec, który gorąco kocha swoje dzieci, przewiduje i opatruje ich obecne i przyszłe potrzeby życiowe, to jest rzeczą ze wszech miar stosowną, żebyśmy i my, powodowani powinnością ojcowskiej miłości, jak najstaranniej na tym piątym synodzie prowincjonalnym rozważyli, a potem powzięli środki, które, jak wiemy z doświadczenia, są dla wiernych naszej diecezji zbawienną pomocą w czasie zarazy” (21).
Takie właśnie pragnienia i zamysły zapobiegliwego ducha ucieleśnia i wprowadza w życie działalność katolicka w kształcie, w jakim ją częstokroć zalecaliśmy. Do tej tak szlachetnej posługi, która łączy w sobie wszystkie uczynki miłosierdzia, dające królestwo niebieskie (por. Mt 25, 34) powołani są także wybrani mężowie spośród ludu. Gdy jednak raz wezmą oni na siebie ów ciężar, powinni być przygotowani i gotowi na to, by siebie i wszystko co swoje poświęcić dla sprawy najlepszej, by znosić zawiść, poniżanie, a nawet agresywną postawę wielu takich, którzy złem odpłacają za dobro. Muszą też być przygotowani i gotowi na to, by pracować Jak dobry żołnierz Chrystusa” (2 Tm 2, 3), by biec „w cierpliwości do wyznaczonego nam boju, patrząc na Jezusa, sprawcę i dokonawcę wiary” (Hbr 12, 1-2). Gorzki to zaiste rodzaj walki, ale najpewniej prowadzący do dobra społeczeństwa, nawet jeśli dzień ostatecznego zwycięstwa się opóźnia.
Wzór życia św. Karola Boromeusza
We wszystkim, o czym wyżej powiedzieliśmy, można podziwiać przykłady, którymi jaśnieje Karol; można też czerpać stąd to, co każdy, stosownie do swego stanu, powinien naśladować, ale co także każdemu powinno dodawać otuchy. Bo chociaż wyjątkowa cnota Karola, jego przedziwna pracowitość i wylewna miłość zyskiwały mu podziw, to przecież i on odczuł na sobie działanie tego prawa, które mówi, że „wszyscy, co chcą żyć pobożnie w Chrystusie Jezusie, prześladowanie będą cierpieć” (2 Tm 3, 12). Przez to, że prowadził surowszy tryb życia, że zawsze brał stronę tego, co prawe i uczciwe, że okazywał się niesprzedajnym obrońcą prawa i sprawiedliwości – przez to właśnie ściągnął na siebie zawiść władców, stał się celem wymyślnych intryg ludzi polityki, skupił na sobie wrogość urzędników, spotykał się z nieufnością ze strony szlachty, duchowieństwa i ludu, przez to wreszcie wzbudził tak śmiertelną nienawiść niegodziwców, że starali się go nawet zabić. Wszystkiemu temu – choć z usposobienia łagodny i przyjazny – stawił opór z niezłomnym męstwem.
Nie tylko bowiem nie cofnął się w niczym tam, gdzie groziłoby to uszczerbkiem wiary i moralności, ale co więcej, nie przyjął nigdy żądania, które kłóciłoby się z karnością lub powodowało obciążenie wiernego ludu, nawet jeśli było ono forsowane -jak się to uważa – przez najpotężniejszego, i poza wszystkim katolickiego monarchę. W ten sposób – pomny na słowa Chrystusa: „Oddajcie, co jest cesarskiego, cesarzowi, a co jest Bożego, Bogu” (Mt 22, 21) i na głos apostołów mówiący, że „więcej trzeba słuchać Boga niż ludzi” (Dz 5, 29) – zasłużył się jak najlepiej nie tylko sprawie religii, ale także samemu społeczeństwu cywilnemu, które ocalił od pewnej zagłady, gdy ponosząc karę za swą obłąkańczą roztropność, ginęło już niemal pogrążone w powodzi wywołanych przez siebie rozłamów.
Ta sama chwała i wdzięczność należeć się będzie katolikom dzisiejszym i ich prężnym wodzom, biskupom, jeśli ani jedni, ani drudzy nie sprzeniewierzą się nigdy temu, co jest powinnością obywateli – czy będzie chodziło o zachowanie lojalności i szacunku wobec „panów także i przykrych” (1 P 2, 18), kiedy wydają oni nakazy sprawiedliwe, czy też o odrzucenie rozkazów niesprawiedliwych. Postawa taka jest równie odległa od zuchwałej swawoli tych, co sieją bunty i rozruchy, jak i od służalczej małoduszności tych, co jak święte prawa przyjmują bezbożne zarządzenia najgorszych ludzi – ludzi, którzy w imię sfałszowanej wolności wywracając na opak wszelkie normy, zaprowadzają najbardziej brutalną niewolę.
Spisek dążący do oderwania narodów chrześcijańskich od Kościoła
A przecież to właśnie dokonuje się na oczach całego świata i w jasnym świetle dzisiejszej cywilizacji, szczególnie wśród jednego narodu, gdzie, jak się wydaje, założyła swoją stolicę „moc ciemności”. To pod jej przemożną tyranią deptane są najbrutalniej wszelkie prawa synów Kościoła, bo w ludziach, którzy kierują państwem zamarło wszelkie poczucie wielkoduszności, kultury i wiary – cnót, którymi ich ojcowie słynęli przez tyle wieków, z dumą nosząc imię chrześcijanina. W sposób wyraźny widać, że pod wpływem raz zrodzonej nienawiści przeciwko Bogu i Kościołowi wszystko doznaje gwałtownego uwstecznienia i rozpoczyna się zgubny pęd ku dzikiej wolności czasów starożytnych, a właściwie ku najbardziej okrutnemu jarzmu niewoli, które za sprawą jednej tylko Rodziny Chrystusowej i przez nią wprowadzonej dyscypliny zostało kiedyś usunięte. To samo wyrażał też Karol, gdy mówił, iż jest rzeczą „pewną i potwierdzoną przez doświadczenie, że niczym nie można obrazić Boga tak ciężko i do gwałtowniejszego gniewu Go pobudzić, jak zakałą herezji; nic też nie ma większej siły rujnowania krajów i państw, niż ta najohydniejsza zaraza” (22).
Jednakże spisek dzisiejszy, dążący do oderwania narodów chrześcijańskich od łona Kościoła, ocenić trzeba jako jeszcze bardziej zabójczy. Przy najwyższej bowiem sprzeczności opinii i dążeń – która jest charakterystyczną cechą ludzi odstępujących od tego, co prawdziwe – w jednej się rzeczy nieprzyjaciele zgadzają: w uporczywym mianowicie zwalczaniu sprawiedliwości i prawdy – a że i jednej, i drugiej stróżem i obrońcą jest Kościół, właśnie na niego jednego uderzają w zwartym szyku. A kiedy ciągle mówią o swojej bezstronności albo o swojej dbałości o sprawę pokoju, to przez te słodkie słowa i nieskrywane zarazem zamiary, nie robią w rzeczywistości nic innego, jak tylko zastawiają sidła i do krzywdy dodają jawne kpiny, do przemocy – oszustwo. I tak nowy rodzaj walki narzucany jest dziś chrześcijaństwu; rozniecana jest pożoga wojenna o wiele bardziej niebezpieczna niż walki dawniejsze, w których tak wielką chwałą okrył się Boromeusz.
Działalność św. Karola Boromeusza przykładem walki z nieprzyjaciółmi Kościoła
Z tej jego chwały biorąc przykład i naukę dla nas wszystkich, będziemy żarliwie i nieugięcie walczyli o rzeczy największe, od których zależy ocalenie jednostek i społeczeństwa, o wiarę i religię, o świętość prawa publicznego. Zmuszeni jesteśmy wprawdzie do tej walki przez bolesną konieczność, ale jednocześnie doznajemy błogiej ufności, że Bóg Wszechmogący pospieszy dać zwycięstwo tym, którzy walczą w tak pełnych chwały szeregach. Krzepią tę naszą ufność siła i potęga dzieła Karolowego, sięgające aż w czasy dzisiejsze: niosą one pomoc zarówno w powściąganiu nieumiarkowania charakterów, jak też w umacnianiu ducha w świętym zamiarze odnowienia wszystkiego w Chrystusie.
Możemy teraz, Czcigodni Bracia, zakończyć tymi samymi słowami, którymi wielokrotnie już wspominany poprzednik Nasz Paweł V zamknął pismo przyznające Karolowi najwyższe honory: „Słuszną jest zatem rzeczą, byśmy oddali chwalę i cześć, i błogosławieństwo żyjącemu na wieki wieków, który pobłogosławił współsługę naszego wszelkim błogosławieństwem duchowym, aby był święty i nieskalany przed Jego obliczem; a skoro dał go nam Pan niby gwiazdę jaśniejącą pośród tej nocy grzechów i ucisków naszych, uciekajmy się do Boskiej łaskawości, słowem i czynem błagając, by Karol Kościołowi, który tak gorąco ukochał, dopomagał też swymi zasługami i przykładem, by stawał w jego obronie, a w czasie gniewu był mu pojednaniem – przez Chrystusa Pana naszego” (23).
Błogosławieństwo
Niechaj się do tych słów dołączy i wspólną naszą nadzieję pomnoży błogosławieństwo apostolskie, którego Wam, Czcigodni Bracia, a także każdego z Was duchowieństwu oraz ludowi, z całego serca udzielamy.
Dan w Rzymie u św. Piotra, dnia 26 maja roku 1910, pontyfikatu Naszego siódmego.
Pius X
(1) E supremi apostolatiis, 4 X 1903.
(2) Ad diem illum,2 II 1904.
(3) Por. E supremi apostolatus.
(4) Bulla Unigenitus, 1 XI 1610.
(5) Ibidem.
(6) Sesja III, rozdz. 3; por. DS 3012, 3014; BF II, 43, 44.
(7) Unigenitus.
(8) Synod Prow. I, sub initium.
(9) Synod Prow. V, cz. 1.
(10) Ibidem.
(11) Ibidem.
(12) Ibidem.
(13) Ibidem.
(14) Acerbo nimis, 25 IV 1905.
(15) Synod Prow. V, cz. 1.
(16) Ibidem.
(17) Synod Prow. VI, sub finem.
(18) Synod Prow. I, cz. 2.
(19) Synod Prow. IV, cz. 1.
(20) Synod Prow. IV, cz. 2.
(21) Synod Prow. V, cz. 2.
(22) Synod Prow., cz. 1.
(23) Unigenitus.