Jeśli masz ciekawe zdjęcia czy teksty, o Papieżu św. Piusie x, skontaktuj się z nami

informacje

110. rocznica śmierci Św. Piusa X papieża

informacje

Dziś 20. 08. 2024 przypada 110 rocznica śmierci Św. Piusa X / J. Sarto

z: Rene Bazin Pius X 1935. Wydawnictwo Księży Jezuitów Kraków

ROZDZIAŁ X.
Ostatnie dni Piusa X

Pius X rządził Kościołem od 4 sierpnia 1903 r. do 20 sierpnia 1914 r. 2-go czerwca tego roku rozpoczął 84ty rok życia.
Wojna zbliżała się, a więc musiał umrzeć. Prze widział on ten wielki przewrót w świecie; nieraz mówił do kardynała Merry del Val, który mu przynosił z rana depesze dyplomatyczne i inne pisma z poczty dnia poprzedniego, po czym przedstawiał Papieżowi różne poważniejsze sprawy: »Cóż to wszystko znaczy wobec tego, co nadchodzi?«… Kiedy indziej mówił: »Nadchodzi wielka wojna: wybuchnie, zanim minie rok 1914«. Pierwszy raz wypowiedział podobne słowa w r. 1911, gdy Włosi wylądowali w Trypolitanii. O kilka miesięcy przed wybuchem wojny Pius X, przechadzając się po ogrodach watykańskich z Mgr. Bressan, rzeki do niego: »Po mej śmierci to będzie naprawdę religio depopulata«. Ostatnie jego słowa podobnie prorocze zostały wypowiedziane w maju 1914 r. do ministra Brazylii, który przybył do Watykanu, aby złożyć papieżowi pożegnalną wizytę.

»Szczęśliwy Pan jesteś — powiedział mu Pius X, — nie będziesz Pan widział z bliska wielkiej wojny«. Uderzony tymi słowami, których treści nie odpowiadały wówczas żadne konkretne fakty, dyplomata napisał o tej rozmowie z Papieżem do kilku osób z pomiędzy swoich znajomych.

Mniej niż we trzy miesiące potem pięć państw zmobilizowało swe armie i nastąpił najazd Niemców na Belgię. Opowiadają, iż na prośbę ambasadora Austrii, aby Papież udzielił błogosławieństwa armii sprzymierzonej, t. j. armii Austrii i Niemiec, Pius X odpowiedział: »Ja błogosławię pokój«. Myśl powyższa odpowiada bez wątpienia charakterowi Piusa X, nie mamy jednak pewnego dowodu, że została istotnie wypowiedziana. Z biegiem czasu wiele rzeczy zapewne wyjaśni się dokładniej.

Ten Papież wielkiego serca nie mógł przenieść myśli o takiem mnóstwie cierpień i śmierci tak licznych swych synów. Gdy wybuchła Wielka Wojna, którą przewidział i przepowiedział, przyjmował ustawicznie na audiencjach młodych ludzi — cudzoziemców, kleryków kształcących się w seminariach w Rzymie, których prawa wojskowe ich państw wzywały do powrotu — i słyszano, jak nieraz po tych audiencjach mówił: »Oddałbym chętnie życie, aby zażegnać tę straszliwą klęskę«…

Toteż Wielka Wojna podkopała jego siły i miała go zabić, uderzając w serce jednego z pierwszych, jak zabiła wiele ojców i matek, znajdujących się zdała od pól bitew.

Ostatnim aktem Piusa X było »Upomnienie do katolików całego świata«. Akt ten nosi datę 2. VIII. 1914 r. Jest to nie co innego jak krzyk boleści. W piśmie tym, liczącym 18 wierszy tylko, Pius X oświadcza, iż jest przeniknięty do głębi duszy niepokojem o życie i zbawienie tylu ludzi i narodów a wzywa wszystek kler katolicki do organizowania po parafiach modlitw publicznych, oraz wszystkich wiernych, aby wznosili duszę »ku Temu, od którego jednego tylko może przyjść pomoc, ku Jezusowi Chrystusowi, książęciu Pokoju i przemożnemu naszemu Pośrednikowi przed Bogiem«.

Od wydania tego aktu minęło zaledwie dni kilka, gdy wieść o tym, że Papież zachorował, przebiegła Rzym i następnie świat cały. Choroba na razie zdawała się być lekką, lecz lekarze niedługo skonstatowali, że na skutek nieregularnego działania serca życiu Papieża zagraża niebezpieczeństwo. W połowie sierpnia stan chorego pogorszył się. »Niech się dzieje wola Nieba, myślę, że wszystko skończone«, powiedział Pius X. 18 sierpnia z rana prosił o Komunię św. jako Wiatyk. Wkrótce potem stracił władzę mowy. Miał w oczach i twarzy wielki spokój i ten wyraz anielski, którym wzruszał wszystkich, którzy mieli sposobność go widzieć — i ta piękność duszy była tak uderzającą, że wzmiankują o niej w swym ostatnim biuletynie nawet lekarze. Rozumiał wszystko, lecz nie mówił już więcej. Od czasu do czasu czynił powoli znak krzyża, który jest znakiem obrony i znakiem Wiary. Kilka osób z grona jego przyjaciół — wielkich czy małych — dopuszczono do jego łoża. Mógł jeszcze pobłogosławić tych, którzy przyszli pierwsi, ściskał ręce tych, którzy przychodzili później. Długo, bardzo długo zatrzymał w swych dłoniach ręce swego sekretarza stanu, kardynała Merry del Val, którymu służył tak wiernie, tak dobrze i tak długo.

19 sierpnia wielki dzwon bazyliki św. Piotra, dając swym głosem sygnał wszystkim innym dzwonom Wiecznego Miasta, przedzwonił Pro Pontem fice agonizante. 20 sierpnia, przede dniem, Pius X oddał Bogu ducha.

Wielka żałoba okryła świat. Nic było chrześcijanina, lub chociażby w ogóle człowieka prawego, który by nie odczuł boleści na myśl, że ta wielka dusza opuściła ziemię.

W Timesie, w numerach z dn. 20 i z 21 sierpnia ukazały się dwa artykuły, pierwszy niewątpliwie pisany przez katolika, drugi najprawdopodobniej przez protestanta. Oba są pięknym hołdem złożonym pamięci Piusa X; lecz można by się zapytać, czy Anglik * protestant, streszczając dzieło zgasłego Papieża i sądząc go tylko z zewnątrz, nie przewyższył nawet wiernego syna Kościoła w sprawiedliwości sądu. Zacytuję kilka urywków z obu artykułów.

Artykuł z dn. 20. VIII. 1914 r. (Times). …Jest bardzo prawdopodobne, że nikogo z kardynałów włoskich nie znano tak mało w Kurii Rzymskiej jak właśnie kardynała weneckiego Sarto. Watykan widział w nim z początku tylko dobrego pracownika, biskupa niezwykłej skromności i prostoty życia; to też po obiorze zapytywano siebie z ciekawością i niepokojem: w jakie ręce on się dostanie.

Spostrzeżono bardzo prędko, że Pius X. postanowił i potrafił być panem siebie i u siebie. Bez długiej zwłoki zmodyfikował w wielu ważnych punktach etykietę swego dworu, wprowadzając zmiany w dążeniu do większej oszczędności.

Nie zaniedbywał zasięgać porady swych kardynałów i szambelanów i był rad słyszeć ich zdanie; lecz wydawane przez niego decyzje nosiły zawsze piętno jego indywidualności i pod jego pełną uprzej­mości słodyczą wkrótce się poznało niezłomną wolę i stanowczość człowieka, który umie rządzić.

Jeszcze za ostatnich lat pontyfikatu Leona XIII mówiono: »Na przyszłość Kościół winien mieć Papieża pobożnego, lecz nie polityka«. Te słowa: »papieża pobożnego«, wzięte w dosłownym znaczeniu, wzbudzały żywe oburzenie Piusa X. »Toby było pięknie — mówił pewnego razu wówczas jeszcze, gdy był patriarchą weneckim, — toby było piękne, aby widzieć Papieża, który by nie był pobożnym! Ci, co mówią w ten sposób, wyobrażają sobie, że Papież winien żyć zamknięty w cieniu swej bazyliki i, pozbawiony wszelkiego wpływu na społeczne życie świata, spędzać czas na rozdawaniu błogosławieństw… Nie, to nie jest Papież, jakiego potrzebujemy. Katolicyzm ma obowiązek wywierać wpływ na społeczeństwo i nie powinien odsuwać się na dalszy plan, szczególniej w dniach dzisiejszych«.

Na konsystorzu z dn. 9. XI. 1903 r. wyraził tę samą myśl: »…zgorszymy niejednego oświadczając, iż musimy z konieczności zajmować się polityką. Lecz każdy, kto sprawiedliwie sądzi o rzeczach, musi uznać, że Najwyższy Kapłan, któremu Bóg powierzył kierownictwo Kościoła, nie ma prawa oddzielać polityki i spraw społecznych od dziedziny wiary i obyczajów«.

Nawet samże Leon XIII nie stwierdzi! wyraźniej prawa i obowiązku Biskupa Rzymskiego zajmowania się sprawami społecznymi i od początku stało się jasne, że następca Leona XIII nie zniesie żadnego zamachu na najwyższe prawa Stolicy Świętej.

Następnie korespondent wielkiego dziennika angielskiego podaje w streszczeniu główne czyny i dzieła Piusa X i ukazuje go wiernym sobie i swoim obowiązkom aż do końca.

Art. w Times ie z dn. 21. VIII. 1914 r.
-Wszyscy, którzy z szacunkiem odnoszą się do religii i do świętości osobistej, połączą się z Kościołem katolickim w opłakiwaniu Papieża, którego Kościół utracił. Polityka Piusa X wzbudzała nieraz krytyki, — a wszystkie one zostały podniesione z zewnątrz Kościoła, którym rządził, — lecz nikt nigdy nie podawał w wątpliwość bijącej w oczy szczerości jego przekonań lub też odmawiał czci jego cnotom kapłańskim.

Pochodzący z ludu, kochał go i rozumiał, jak to powinien każdy dobry proboszcz. W tern leży ta jemnica, że pozyskał w Wenecji popularność tak wielką i sympatię tych najpokorniejszych. Lecz tej popularności nie szukał. Gdy kazał z ambony do swej owczarni, nie obawiał się stwierdzić swego autorytetu i wymagać posłuszeństwa.

Kościół katolicki opłakuje w nim więcej niż świętego kapłana jako też wielkiego biskupa: opłakuje w nim także wielkiego Papieża. Za pontyfikatu Piusa X nastąpiły bolesne zdarzenia w życiu Kościoła, prawdziwe klęski; widział dokonanie się rozdziału Kościoła i Państwa we Francji i Portugalii i był świadkiem dechrystjanizacji narodowej i społecznej, której symbolem był rozdział.,. Ci, których zdrowy sąd nie jest zaślepiony uprzedzeniami, nie mogą ganić, iż Najwyższy Kapłan Kościoła katolickiego odrzucił wszelki kompromis z kierunkiem polityki, mającym na celu, według wyznania samych jego inicjatorów, zniszczenie wiary, którą ochraniać było jego zadaniem. Niejedni mówili, iż winien był zgodzić się na kompromis; lecz są zasady, których Rzym nie może przekreślić, ani też odsunąć na stronę.

Pius X zrozumiał, że wszelki kompromis z przedstawionym mu nowym systemem, narażał te zasady na niebezpieczeństwo. Jeśli nakazał zajęcie takiego stanowiska duchowieństwu francuskiemu i portugalskiemu, co miało w skutku dla księży stratę dochodów, plebanij i nawet prawa rządzenia się w kościołach, — z pewnością nie uczynił tego z lekkim sercem. Dla Piusa X to nie była kwestia konwenansu lub interesu, lecz wybór między Dobrem a Złem. Uczynił wybór, kierując się wyłącznie sumieniem. I słuszna duma napełniła serca jego dzieci duchownych z jednego krańca świata po drugi na widok bohaterskiego posłuszeństwa tych księży francuskich i portugalskich, którym ich Ojciec — Papież nakazywał — ubóstwo.

Jeśli Kościół katolicki przypisuje mu w długim szeregu Papieży rzymskich miejsce wybitne, to nie dlatego jednakże, że Pius X postąpił w tych okolicznościach tak, jak bez wątpienia byłby postąpił każdy inny Papież. Miejsce to zapewnia mu jego działałność w sprawach wewnętrznych tej instytucji tak obszernie rozbudowanej, o organizacji tak kompletnej — i działalność ta pozwala znak jego pontyfikatu pozostawić wiekom, które nadejdą.

Szeroki zakres reform, które zapoczątkował i ich głęboka myśl zaledwie zostały zauważone poza tern, co on sam chciał o nich powiedzieć. Nie będzie przesadą, jeśli stwierdzę, że Papież Sarto, syn wieśniaka i szwaczki, uczynił ze swej własnej inicjatywy więcej zmian w dyscyplinie Kościoła, niż ktokolwiek bądź z jego poprzedników od epoki Soboru Trydenckiego.

Zycie proste i wspaniałe zarazem! Mgr. Bressan streszczając je, mówił:

— Od 16. IX. 1885 r. aż do śmierci zawsze byłem z nim. I mogę powiedzieć, że był to człowiek obowiązku, pracy, ofiary, dokonywanej spokojnie, z ujmującą uprzejmością, bez okazywania najmniejszego znużenia, nie przypisując sobie żadnej zasługi, jak gdyby był ostatnim z małych księży. Zawsze pogodny i nawet wesoły, chętnie żartował, nie tracąc nigdy jednak przyrodzonej godności. Nadzwyczajnie miłosierny, rad by ulżyć wszelkiej biedzie natychmiast, gdy tylko o niej się dowiadywał i widziałem jak ze szczególną gotowością wspomagał tych, którzy mu wyrządzili jaką przykrość. Nikt nie obawiał się odkryć przed nim swego serca, jakkolwiek każdy, kto go widział, rozumiał, iż mówi z osobą wyższą ponad zwykły poziom ludzi. Zanim nawet został Papieżem, zawsze było w nim, mimo całą jego uprzejmość i pokorę, coś monarszego. Po modlitwie czuł się silny do wypełnienia swego obowiązku. Dziękował następnie Bogu, że pozwolił mu działać bez słabości.

W swym testamencie ten władca świata chrześcijańskiego oświadczył: Urodziłem się ubogi, chcę ubogim umrzeć.

Siostry jego mieszkały po jego śmierci nadal w swym skromnym mieszkanku przy placu Rusticucci. W początkach pontyfikatu Piusa X Komisja Heraldyczna zwróciła się do Papieża z zapytaniem: »Jaki ma nadać tytuł siostrom papieża? Księżniczki?«… Pius X odpowiedział: Nazywajcie je po prostu siostrami Papieża. Tak więc nie otrzymały one ani tytułu, ani donacji. Całe ich uprzywilejować nie polegało na tern, iż bywały co tygodnia przyjmowane przez Papieża i niekiedy zasiadały przy jego stole. Umierający Pius X nie chciał pozostawić bez środków do życia tych tak wiernych starych kobiet, lecz zapewnił im tylko konieczne minimum, prosząc swego następcę, aby wypłacał im po 300 franków renty miesięcznej. Siostrzeńcom swym zapisał 10 tysięcy franków — pod warunkiem, że jego następca aprobuje legat —zapewniając równocześnie utrzymanie 400 sierotom, ofiarom trzęsienia ziemi w Messynie i Reggio w 1908 r., które swego czasu wziął na siebie.

Gdyby nie ta wspaniałomyślność, która była samym czystym miłosierdziem, dyspozycje testamentu Papieża podobne byłoby do dyspozycyj testamentomwych jakiegoś małego rentiera.

Anna i Maria Sarto pozostały więc w Rzymie. Mieszkała z nimi ich siostrzenica, Gilda Parolin, jedna z dziesięciorga dzieci urodzonych z małżeństwa Teresy Sarto z Janem Baptystą Parolinem, właścicielem oberży w Riese.

Młoda, bardzo dobrze wychowana, inteligentna i o miłej powierzchowności, w innych czasach byłaby podejmowana w najlepszym towarzystwie jak księżniczka z domu panującego. Bez wątpienia robiono jej nawet pewne awanse, które — w razie dobrych chęci z jej strony — uczyniłyby jej łatwym wejście do najlepszego towarzystwa w Rzymie. Mówiono w Rzymie o niej: »Ona przyniesie komuś szczęście!« Lecz nie; nie wyszła za mąż. Pozostała prostą, cichą i żyjącą w ukryciu. Gilda Parolin przyjmowała od możnych tego świata tylko jałmużny dla ubogich Papieża i żyła skromnie w cieniu bazyliki św. Piotra i wyniosłych murów Watykanu. Pomagała ciotkom przyjmować liczne wizyty, które zawdzięczały swemu bliskiemu pokrewieństwu z Papieżem; nauczyła się po francusku tak dobrze, że mówiła w tym języku bez akcentu włoskiego; będąc anielskiej pobożności, pielgrzymowała codziennie do kościołów rzymskich i jej rolą główną, choć ukrytą, było rozdzielać w mieście dary »rozrzutnika miłosierdzia«, którym na Stolicy Apostolskiej więcej niż kiedy był Józef Sarto.

Umarła po chorobie trwającej miesiąc, 20. I. 1923 r. i dzienniki włoskie oddały wówczas hołd tej skromnej kobiecie. Oto np. parę ustępów z Giornale d‘Italia z owego czasu. Autor artykułu – Pio Molajoni, przypominał, że rodzina Sarto odmownie odpowiedziała na wniosek Komisji Heraldycznej, która jej proponowała wpisanie na listę szlachty rzymskiej, zgodnie ze starodawnym obyczajem. »Krewni Papieża, przyzwyczajeni czuć i myśleć, jak on, rozumieli od czasu, gdy ujrzeli w nowo wyświęconym księdzu sługę Boga i tym bardziej żywo, gdy został Papieżem, wielki ciężar odpowiedzialności, jaka obarczała jego barki. Ta purpura, która niegdyś spadała na ramiona krewnych Papieża natychmiast po jego obiorze, nie ukazywała się nawet we śnie czcigodnemu Parolinowi, który wiedział dobrze, że jego dostojny Wuj pochylił głowę pod ciężkim doświadczeniem pontyfikatu, lecz podobnego ciężaru nie chciałby nakładać na swych krewnych… Gilda Parolin spędziła w ten sposób w Rzymie lata swej młodości… Bez rozrywek, bez żadnego zadowolenia miłości własnej i bez miłości, przeżyła 20 lat życia rzymskiego w ciasnym kółku swych najbliższych, w ustawicznej modlitwie zanoszonej do Boga, aby trudy i ciernie pontyfikatu nie zniszczyły tego życia, tak jej drogiego. Dokoła skromnej i pełnej wdzięczności osoby Gildy Parolin z czasem wykwitnie legenda, która będzie, jak zawsze legendy, bliską prawdy. Kronikarze przyszłości będą opowiadali epizody dotyczące jej dobroci i cnoty, ponieważ współcześni nie wiele mieli sposobności, aby przekroczyć te progi, za którymi nie chciano nic innego, prócz życia w spokoju. Rzym, który w rytmicznym kołysaniu się barki św. Piotra na falach Czasu widział tyle nowo powstających rodów szlacheckich w wyniku głosowania conclave, w początkach XX wieku ujrzał u stóp tronu papieskiego rzecz nową, — rodzinę świętych«.

Gdy Italia weszła w ogień wojny, kilka osób z rodziny Sarto, siostrzeńcy i siostrzenice zmarłego Papieża, musiało opuścić prowincję wenecką, którą zapełnili żołnierze włoscy, francuscy, angielscy, szkoccy. Mieszkania wszędzie rekwirowano. W tej prowincji weneckiej wioska Riese znajdowała się w pozycji wysuniętej naprzód, gdyż niedaleko stamtąd jest pole bitwy pod Piave i to Vittorio Veneto, gdzie Austriacy zostali ostatecznie rozgromieni w końcu października 1918 r. Na skutek tego faktu dawne Vittorio Veneto stało się teraz Vittorio della Vittoria.

Postanowiono więc wyjechać, opuszczając biały domek, gdzie się urodził Józef Sarto i aby ochronić ten dom przed zniszczeniem napisano po prostu kredą na drzwiach: »Oszczędźcie ten dom, który jest domem Piusa X.« To wystarczyło. Oddziały wojsk w dalszym ciągu przechodziły ustawicznie przez Riese i spostrzegając dom o oknach wiecznie zamkniętych żołnierze i oficerowie zbliżali się ku niemu w zamiarze zajęcia na kwatery wojskowe; lecz po przeczytaniu napisu na drzwiach, nie próbowali wejść. Nawet w okolicznościach stanu wojennego i braku pomieszczeń dla wojska uszanowano dom Piusa X, podczas gdy wszystkie inne domy w wiosce były zajęte.

Rodzina więc, dość już liczna, opuściła Riese. Kobiety, dzieci, kilku starszych mężczyzn niosących bagaże, wszystko to tworzyło grupę złożoną z 20 stu osób, która z trudem dostała się do najbliższej stacji kolei żelaznej. Dokąd mieli się udać? Naturalnie do Rzymu, gdzie mieszkały jeszcze stare ciotki, siostry zmarłego Papieża.

Przybyli do Rzymu wieczorem i znaleźli się w małym mieszkanku przy placu Rusticucci, stanowiącym właściwie przedłużenie placu św. Piotra.

Wyczerpani trudami podróży, po wejściu z bagażami na czwarte piętro, do czego na wsi nie byli przyzwyczajeni, potrzebowali wypoczynku. Część przybyłych musiała spędzić noc śpiąc wprost na podłodze, gdyż nie było dla nich innego miejsca na nocleg.

Nazajutrz z rana były sekretarz stanu Piusa X kardynał Merry del Val przyszedł odwiedzić ich i rozpytać. Stanęli wszyscy półkolem przed nim.

— Wycierpieliście dużo, drodzy przyjaciele.

— Inni, Eminencjo, cierpieli więcej od nas.

— Powiedzcie, proszę, cobym mógł zrobić dla Was?

— Gdyby Wasza Eminencja mogła nam znaleźć pracę, toby było dobrze.

Żadnych próśb o wsparcie, żadnej pretensji do jakichkolwiek względów z tytułu pokrewieństwa z Papieżem.

Lecz ludzie ci należeli do rodziny kochanego ś. p. Piusa X; Rzymianie prędko się dowiedzieli o ich przybyciu i z całą gotowością sami pospieszyli natychmiast im z pomocą. Jedna z rodzi ny, nauczycielka, dostała zaraz posadę przy szkole: inni zostali umieszczeni stosowanie do swych uzdolnień, już to w jakiem biurze, już to w domu handlo­wym it.p. Mówiono po prostu: Jesteś z rodziny Sarto! Pójdź, pójdź, proszę: jest praca dla ciebie!

Gdy tylko okoliczności pozwoliły na to, wszyscy ci Wenecjanie powrócili znowu do swej prowincji i swych domów.

W r. 1926 z trzech sióstr papieża, które przyjechały za nim do Rzymu, pozostała już tylko Maria Sarto, naówczas 80-cio letnia, która odziedziczyła »majątek rodzinny«, to znaczy dom w Riese. Jako siostra nie mogła nie być podobną do Piusa X: powzięła myśl pozbyć się całego tego swego mienia i ofiarować gminie Riese na własność dom, święty odtąd, gdzie blisko przed wiekiem Józef Sarto ujrzał światło dzienne.

Sporządzono w tym względzie akt urzędowy, gmina przyjęła dar, postanowiła konserwować z całym pietyzmem powierzoną jej relikwię i założyć w tym domu »muzeum Piusa X«. Jeśli kto zwiedza dziś mieszkanie przy placu Rusticucci, gdzie mieszkała ostatnia z rodzeństwa Sarto, może tam widzieć zawieszone na ścianie małego saloniku podziękowanie, podpisane w imieniu całej ludności Riese przez podestę gminy, Bottio.

Akt ten został ułożony przez wnuka Teresy Sarto, siostry Piusa X, Józefa Parolin. Przyozdobienie tego arkusza papieru zdradza dobry smak. Z le wej zamieszczono fotografię Małgorzaty Sarto, z domu Sanson, z prawej obrazek przedstawiający dom. Napis w niewielu słowach mówi dużo:

»Z wysokich szczytów Pontyfikatu Rzymskiego Pius X — świętej i otoczony czcią pamięci — często zwracał swą myśl i serce — ku pogodnemu pokojowi tego skromnego domu rodzinnego, który dzisiaj Ty, Maria Sarto, — jego ulubiona siostra — w podobnej Jego uczuciom miłości do miejsca swego dzieciństwa, oddajesz na własność gminie Riese. I Riese, — wzruszone i wdzięczne, — odbiera z Twych rąk ten cenny dar, — przeniknięte słuszną dumą, — że je ustanowiono stróżem czułym i dbałym tych błogosławionych skromnych ścian, — które dzisiaj dla wszystkich serc stały się kaplicą«.

 

z: Ojciec św. Pius X i jego następca Benedykt XV 1914.

Ostatnią swą przemowę wygłosił Pius X. do grupy pielgrzymów z Kolumbii, którzy wracając z Kongresu eucharystycznego z Lourdes, wstąpili do Rzymu. W przemowie tej zaznaczył, że odwiedziny te i błogosławieństwo, jakie mu z Lourdes przynoszą, wielką dla niego są pociechą w tych czasach, kiedy to jego dusza boleje nad strasznym nieszczęściem, jakie zawisło nad Europą, a które ciągnie za sobą tyle drogich mu serc, a także i tyle innowierców, których przecież także odkupił Pan Jezus krwią Swoją. Wszystkim zebranym zalecił usilnie modlitwę, by państwa doszły do zgody, a nie tryumfowało piekło.

Dnia 18go sierpnia około 11-tej przed południem czuł się trochę nieswoim. Ukochane siostry podały mu herbatę, wzmacniającą serce. Około 8-mej wie­czorem zauważono na jego obliczu dzi­wną zmianę Chory narzekał na sła­bość i oddychał z trudem. Ukazały się początki silnego kataru płucnego, który z każdą godziną się wzmagał. Lotem błyskawicy rozeszła się wieść ta po Rzy­mie, a tysiące zaległy plac św. Piotra, by śledzić dalszy przebieg choroby.

Przy łożu chorego czuwały siostry Anna i Marya i siostrzenica Gilda Pa­rolin.

Dnia następnego po południu na­stąpiło małe polepszenie, ale było to jedno z tych, co zwiastują katastrofę. Monsignor Bressan udzielił choremu ostatnich Sakramentów św., które tenże przyjął z twarzą rozpromienioną. Z nie­zwykłą ufnością patrzał na zbliżający się koniec swojego życia. Ukochane siostry, zalane łzami, całowały mu ręce; potem, jakżeby kogoś szukając, za­wołał: »Angelo« (jest to jedyny brat Piusa X.) — i popadł w agonię.

Patrzeli na ten widok, dziwnym owiany majestatem, kardynał Merry del Val, siostry i siostrzenice, przyboczni lekarze i powiernicy. Wszyscy padli na kolana i modlili się w czasie agonii, która trwała 2 godziny.

Około l½ w nocy chory lekko odet­chnął, ucałował krzyż, który trzymał w ręce i zasnął na wieki. Majestat śmierci, zawisł nad Watykanem, a posły nie­bieskie unosiły tę duszę świętą przed tron króla nad króle.

W grotach watykańskich złożono jego ciało, bo sobie tego życzył za życia. Legł przy boku galilejskiego rybaka, pierwszego rzymskiego biskupa. Tam teraz czeka na sąd ostateczny owa ofiara bezgranicznej miłości, którą ogrzewał świat, co dziś się kąpie w potokach krwi i zbiera owoce swojej kultury i cywilizacji. Ale do krypt św. Piotra nie dochodzi ani brzęk zbroi, ani krzyk nienawiści, ani lament cierpiących. Tam cisza i spokój, bo tych przybytków strzeże Anioł śmierci milczący, bo tam czuwa od­dech przeszłości i powiew wiary świętej.

Snem wiekuistym spoczywa tam Pius X., ale jego obraz żyje i żyć będzie w Kościele, w jego ojczyźnie, której był chwałą promienną, żyje wśród wszyst­kich katolików, którym umiał być ojcem najlepszym i dobroczyńcą. On żyje i żyć będzie w jego dziełach wspaniałych i w tych kwiatach pobożności, które jego ręka zasiała.