Jeśli masz ciekawe zdjęcia czy teksty, o Papieżu św. Piusie x, skontaktuj się z nami

informacje

MAŁGORZATA SARTO – Matka papieża św. Piusa X

informacje

MAŁGORZATA SARTO – Matka papieża św. Piusa X

Zawierając związek małżeński 13 lutego 1833 r., szwaczka Małgorzata Sanson podpisała akt małżeństwa małym krzyżykiem, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, ponieważ nie umiała ani czytać, ani pisać. Jej nowy mąż był urzędnikiem państwowym z dzienną pensją około 8 zł w dzisiejszych pieniądzach.

Ponadto posiadał krowę i wystarczającą ilość ziemi, aby ją wypasać, a w zamian otrzymywał codzienne mleko. To był cały jego światowy majątek, a w tej posiadłości w ciągu następnych 20 lat miało urodzić się dziesięcioro dzieci, z których ośmioro osiągnie dorosłość mimo skąpego wyżywienia i nieodwracalnie połatanych ubrań! Było to balansowanie, które udało się tylko dlatego, że ojciec żył oszczędnie i skromnie, a matka, często do późnych godzin nocnych, szyła dla innych. O ojcu wiemy, że codziennie uczestniczył we Mszy Świętej i co wieczór czytał dzieciom Żywoty Świętych.

W dniu swojej Pierwszej Komunii Świętej Józef, najstarszy syn w rodzinie, zdecydował, że chce zostać księdzem. Chociaż zamierzał zachować swoją decyzję dla siebie, Małgorzata wkrótce odkryła jego sekret i od tej samej godziny mały chłopiec znalazł najsilniejsze wsparcie dla realizacji swojego powołania ze strony matki. Ojciec jednak, pomimo całej swojej pobożności, nie był tak entuzjastycznie nastawiony do tego planu. Liczył się z tym, że najstarszy syn wkrótce będzie pomagał w utrzymaniu licznej rodziny. W końcu skąd miałby wziąć pieniądze na studia? Tak myślał rozsądny ojciec i było to zrozumiałe, ale wierna matka przezwyciężyła jego zastrzeżenia, powołując się na Bożą Opatrzność.

Opatrzność wskazuje drogę

Mocno ufając Opatrzności, Józef rozpoczął studia. Najpierw miejscowy ksiądz wprowadził go w podstawy języka łacińskiego. Potem przyszły codzienne, godzinne podróże do szkoły średniej w sąsiednim mieście. Dosłownie „brał drogę pod nogi”, ponieważ, aby oszczędzać podeszwy, przewieszał buty za sznurówki przez ramię. Zakładał je dopiero, gdy był już prawie w szkole. Wiosną Józef odpoczywał chwilę przy źródełku wzdłuż szkolnej trasy. Rosła tu świeża rukiew wodna, którą wkładał jako nadzienie między kromki chleba, które oszczędzał z porannego śniadania.

Opatrzność Boża, której rodzina bez zastrzeżeń się oddała, była cudownie widoczna przez te lata, a kiedy studia przygotowawcze dobiegły końca, to znowu Opatrzność, bez której ten młody człowiek nigdy nie osiągnąłby kapłaństwa, zapewniła mu stypendium do seminarium.

W ten sposób cel stał się bliższy. Ale wtedy mąż Małgorzaty zmarł nagle, pozostawiając 40-letniej wdowie dziewięcioro dzieci bez środków do życia, z których najmłodsze, w wieku zaledwie czterech dni, miało wkrótce zamienić życie na ziemi na życie w niebie.

Dla Józefa natychmiast stało się jasne, że w tych okolicznościach nie może kosztować matki ani grosza więcej. Z tego powodu powiedział do niej po pogrzebie ojca: „Matko, teraz odłożę na bok moje studia i pomogę ci w wychowaniu i opiece nad moimi braćmi i siostrami”. „Głupi młodzieńcze!” przyszła odpowiedź, „czy zapomniałeś, że Bóg cię powołał? Będziesz kontynuował studia i to wszystko!”.

Syn Małgorzaty wrócił do seminarium, podczas gdy ona, wraz z dwiema najstarszymi córkami, w wieku 13 i 11 lat, szyła z jeszcze większą energią. A sąsiedzi pomogli tej bardzo troskliwej rodzinie.

Sześć lat później, 18 września 1858 r., syn szwaczki przyjął święcenia kapłańskie, a następnego dnia odprawił pierwszą uroczystą mszę w swoim rodzinnym mieście. Jego matka była promiennie szczęśliwa. Cel, o który modliła się, pracowała i poświęcała przez 23 lata – tak długo, jak on żył – został osiągnięty.

Syn Małgorzaty został wikarym z dochodem ledwo wystarczającym na zaspokojenie własnych potrzeb. Ponieważ bardzo szybko zyskał reputację wybitnego kaznodziei, często zapraszano go do wygłaszania świątecznych kazań w sąsiednich parafiach. Honoraria, które często wsuwano mu w ręce przy takich okazjach, przekazywał matce, chyba że wcześniej natknął się na kogoś biedniejszego, kto potrzebował wsparcia bardziej niż jego własna rodzina. Wtedy usprawiedliwiał się słowami: „Wiesz, matko, Opatrzność potrzebowała pieniędzy w tym przypadku dla biednych, w porównaniu z którymi jesteś naprawdę bogata”.

Odpowiedzią Małgorzaty był zazwyczaj życzliwy i świadomy uśmiech – jakby chciała powiedzieć: „Beppi, tak się cieszę, że jesteś prawdziwym księdzem”.

Po dziewięciu latach pracy jako asystent, syn Małgorzaty został proboszczem. Nędzne meble, które przywiózł ze sobą i które ledwo wypełniały jeden pokój na plebanii, wzbudziły nieżyczliwy osąd parafian na temat nowego proboszcza. Jeden nawet zauważył: „Hej, co biskup próbuje nam zrobić, wysyłając nam takiego jak on?”.

Ten pochopny osąd został szybko odrzucony. Wkrótce jednogłośne przekonanie wszystkich 6000 dusz w parafii było takie, że nikt nie mógł mieć lepszego proboszcza. Szczególnie jego wielkoduszne miłosierdzie i hojna kapłańska opieka nad chorymi podbiły wszystkie serca.

Dziewięć lat później biskup mianował syna Małgorzaty kanonikiem katedralnym, kanclerzem diecezji i kierownikiem duchowym seminarium. Po kolejnych dziewięciu latach ten syn urzędnika i szwaczki został mianowany biskupem.

Dwa pierścienie

Wkrótce po konsekracji biskupiej, ubrany w purpurę, ze złotym krzyżem na piersi i pierścieniem inkrustowanym drogocennym kamieniem na palcu, nowy 50-letni książę Kościoła odwiedził swoją 70-letnią matkę, która w międzyczasie, bez jego pomocy, wychowała siedmioro dzieci na wspaniałych mężczyzn i kobiety. Matka i syn przywitali się czule. Oboje zalali się radosnymi łzami, a nowy biskup powiedział żartobliwie do swojej matki: „Spójrz na ten piękny pierścień, który ktoś mi dał!”. Małgorzata, zgodnie ze zwyczajem, z szacunkiem ucałowała symbol godności biskupiej. Następnie, wpadła w zadumę i wskazując na swoją własną prostą srebrną obrączkę, starsza kobieta powiedziała z naciskiem: „Z pewnością, Beppi, twoja obrączka jest piękna, ale nie nosiłbyś jej dzisiaj, gdybym najpierw nie założyła tej obrączki”.

Zajęte i odpowiedzialne stanowisko, które syn Małgorzaty piastował jako biskup, nie zmieniło nic w jego pełnej zaufania relacji z matką, ale oznaczało, że rzadko pojawiał się w domu z wizytą, jak wcześniej,

Zrozumiałe jest, że Małgorzata była tym nieco zirytowana i skorzystała z okazji, by powiedzieć: „Tak, tak, Beppi, przypuszczam, że nie masz zbyt wiele czasu dla takiej staruszki jak ja!”.

Pewnego dnia biskup przybył do domu niespodziewanie i bez zapowiedzi, a na pytanie, jak długo zostanie tym razem, odpowiedział: „Zostaję tu cały miesiąc”.

Na te słowa serce 75-letniej kobiety drgnęło na sekundę, a na jej pomarszczonej twarzy pojawiła się wielka radość.

Po raz kolejny będzie mogła mieć swojego Beppiego przy sobie przez cztery długie tygodnie i wziąć go, jak poprzednio, pod swoje opiekuńcze skrzydła. Dopiero wtedy, gdy z radością spojrzała na syna, zauważyła, że Beppi, który od dzieciństwa zawsze był skłonny do śmiesznych psikusów, uśmiecha się żartobliwie. Wtedy jednak dotarło do niej i z rozczarowaniem uświadomiła sobie, że kalendarz pokazuje już 29 kwietnia, a dwa dni później „cały miesiąc” już się skończy!

Następnie biskup pochylił głowę pod dłonią Małgorzaty, ze czcią ucałował symbol jej małżeńskiej i matczynej godności, a gdy wstał, dziecięca łza podziękowania zabłysła jak perła wielkiej ceny na jej obrączce.

Tak nieskrępowana i stała była relacja między matką a jej synem biskupem!

Ziemskie pożegnanie

Minęło dziewięć lat od jego konsekracji biskupiej – liczba dziewięć zdawała się odgrywać dość ważną rolę w jego życiu – i Beppi po raz ostatni odwiedził swoją 80-letnią matkę w 1893 roku. Był teraz ubrany całkowicie na czerwono. Dziecko szwaczki zostało kardynałem Świętego Kościoła Rzymskiego. W skromnym mieszkaniu oboje siedzieli naprzeciwko siebie. Przez okna wpadały promienie słońca. Jego światło padało na trzeszczący purpurowy jedwab szat kardynała. Jasność jak ogień rozbłysła w małym pokoju, a od szarych, bielonych ścian odbiło się światło na nędznych meblach. Jakby oślepiona całym tym przepychem, Małgorzata zasłoniła dłonią swoje stare, słabe oczy. Następnie 80-latka zbliżyła się do swojego 60-letniego syna, a stara krawcowa powiedziała do kardynała Świętego Kościoła Rzymskiego: „Dziecko, tylko nie bądź dla mnie zbyt dumny!”.

Wkrótce potem, w 1894 roku, Małgorzata zmarła. Gdyby żyła dziewięć lat dłużej, zobaczyłaby swojego syna ubranego na biało z trójstopniową koroną na głowie. Jej Beppi był teraz papieżem! Ale ona widziała ten dzień z zaświatów, gdzie, zjednoczona z innymi dziećmi w wiecznym szczęściu, miała świętować kolejny dzień chwały dla swojego najstarszego dziecka: 29 maja 1954 r. papież Pius XII kanonizował swojego poprzednika – Piusa X.

Małgorzata Sarto, z domu Sanson (1813-1894), matka świętego papieża Piusa X, jest doskonałym wzorem dla wszystkich matek, których szczerym pragnieniem jest, aby jedno z ich dzieci zostało powołane do służby Bogu. To, czy taka matka potrafi czytać i pisać, nie ma znaczenia, o ile jest uczciwą i prawdziwą chrześcijanką. Wtedy Bóg z pewnością obficie pobłogosławi jej rodzinę.