ARCYBISKUP PIOTR MAŃKOWSKI
NA 25-LECIE OGŁOSZENIA KODEKSU MUZYKI KOŚCIELNEJ (1903-1928)
ROZWAŻANIA NA TLE PIUSOWEGO „MOTU PROPRIO“ z 22 LISTOPADA 1903 R
SŁOWO WSTĘPNE.
W roku bieżącym upływa lat 25 od dnia ogłoszenia „Motu Proprio” Piusa X o muzyce kościelnej. Skromnym przyczynkiem do uczczenia ćwierćwiecza tego wiekopomnego wydarzenia niech będą niniejsze rozważania, ogłoszone pierwotnie na łamach tarnowskiego miesięcznika „HOSANNA”, które obecnie wydajemy w osobnej odbitce.
Gdy spojrzymy wstecz na lata minione, przyznamy niezawodnie, iż słowa wielkiego Papieża nie przebrzmiały bez echa. Nie jakoby zawarte w Piusowym kodeksie zasady i przepisy znalazły już w całej pełności i po całym świecie zastosowanie; w Polsce zwłaszcza, jak wiemy dobrze, stan muzyki kościelnej wiele, bardzo wiele jeszcze do życzenia pozostawia. To też przypominanie i wpajanie rzeczonych zasad i przepisów nie przestało do dziś dnia być sprawą aktualną. Wszakże ruch reformatorski wszczął się już niemały; nie brak walk i trudności, przewidzianych zresztą przez samego Prawodawcę, lecz stopniowy postęp zauważyć się już daje, i możemy tuszyć sobie, iż z czasem coraz więcej niknąć będą przesądy, rozszerzą się widnokręgi i wydobędziemy się z panującego jeszcze tu i ówdzie zasklepienia i chaosu.
Po wielkiej pamięci Papieżu Piusie X pozostaje wspomnienie Jego cnót i świątobliwości życia. Wiadomo, iż wszczęte już zostały kroki przedwstępne, zmierzające ku jego beatyfikacji. Któż by z nas z radością nie powitał tej chwili, w której — jeśli Bóg pozwoli — zajaśnieje nowym blaskiem ten, któremu już za życia ziemskiego dawano przydomek „ignis ardens?” Lecz nie dość jest podziwiać Jego cnoty i, w danym wypadku, nie dość nawet naśladować Jego czyny, bo skoro ten „sługa sług Bożych” żyjąc na ziemi przemawiał do nas „jako władzę mający” (Mat. 7. 29), czyż nie powinniśmy czci naszej i uwielbienia dla Jego osoby, oraz pragnienia, by został wyniesiony na ołtarze, wyrażać nie tylko w czczych słowach, lecz przede wszystkiem w pokornem i ufnem wykonywaniu Jego rozkazów ?…
Włodzimierz, dnia 12 marca 1928 roku,
w uroczystość św. Grzegorza W., Papieża.
† PIOTR MAŃKOWSKI,
Arcybiskup Enejski.
ROZDZIAŁ I.
Cztery miesiące zaledwie zasiadał na Stolicy Piotrowej wielki i świątobliwy Pius X, gdy 22 listopada 1903 r. w dzień poświęcony pamięci św. Cecylii, ogłoszony został przezeń światu dokument, normujący porządek służby Bożej w dziedzinie muzyki kościelnej, słynne „Motu Proprio SS. D. N. Pii Papae X De Musica Sacra”. Tak brzmi oficjalny tytuł tego dokumentu, pod którym widnieje własnoręczny podpis Chrystusowego Namiestnika. „Motu Proprio” skreślone zostało w języku włoskim, lecz w Zbiorze Dekretów św. Kongregacji Obrzędów widnieje obok oryginału autentyczny przekład łaciński, na którym, nie wykluczając zresztą tekstu włoskiego, w dalszym ciągu opierać się będziemy. Zamiarem zaś naszym jest zastanowić się uważnie nad treścią papieskiego dokumentu i poszczególne zawarte w nim zdania luźnymi zaopatrzyć uwagami, mając zwłaszcza na względzie stan rzeczy w Polsce istniejący. Wiemy, iż hasłem pontyfikatu Piusa X były słowa św. Pawła: „instaurare omnia in Christo”. Niepodobna wątpić, iż „Motu Proprio” to jeden z tych wysiłków, podjętych przez Najwyższego Pasterza, by słowa Apostoła, tak drogie jego sercu, w czyn wprowadzić. Zobaczmy więc, co w tym celu przedsięwziął i co zarządził Ojciec św.
We wstępie do „Motu Proprio” powiada Papież, iż do głównych zadań swych zalicza troskę o zachowanie okazałości Domu Bożego, w którym spełniają się święte Tajemnice, gdzie lud otrzymuje łaski sakramentalne, adoruje Przenajświętszy Sakrament i uczestniczy w liturgicznych modłach Kościoła. Nie powinno więc w świątyni Pańskiej być nic takiego, co by w jakikolwiek sposób ujmę przynosiło pobożności wiernych, powadze i świętości obrzędów, domowi Boga i Bożemu Majestalowi: „Ne quid igitur occurrat in Templo necesse est, unde fidelium pietas ac deuotio auocetur, uel tantum imminuatur, nihil in primis, quod sacrarum Caeremoniarum grauitatem sanctitatemque offendat, atque ideo Domo orationis Deique maiestate indignum evadat”. Słowa jasne, i — zda się — nic nowego nie mówiące. A jednak, dla ludzi dobrej woli, dla tych zwłaszcza, którym z urzędu powierzona jest troska o „okazałość Domu Bożego„, jakież szerokie pole do rozważań, jak bogaty materiał do porachunku z sumieniem, jeśli zadamy sobie takie n. p. pytania: Czy nie tolerujemy przypadkiem lub — co gorsza — czy świadomie nie wprowadzamy do kościołów naszych nic takiego, co pod pozorem większej uroczystości lub parady, przyczynia się właśnie do rozprószenia, podrywa powagę Domu Bożego, obniża cześć Boską? I jakie tu jeszcze w grę wchodzą uboczne motywy? może czyjeś ambicyjki i próżnostki? może zbytnie ze strony naszej uleganie względom ludzkim? a może po prostu chęć zasilenia kasy kościelnej przy bezkrytycznym zastosowaniu niewłaściwych środków?…
Powiada dalej Namiestnik Chrystusowy, iż nie jest zamiarem jego mówić o wszystkich zdarzających się nadużyciach, lecz chce na razie wspomnieć o jednej tylko kategorii, bardzo powszechnej i bardzo trudnej do wykorzenienia, a są to nadużycia dotyczące śpiewu i muzyki kościelnej. I tłumaczy dalej Ojciec święty, jakie tego powody: bo sztuka ta — powiada — z natury swej zmienna jest, już to z powodu zmienności gustu i przyzwyczajeń, już to z powodu zgubnego wpływu, jaki na sztukę kościelną wywiera sztuka świecka i teatralna, już to z powodu trudności utrzymania w należytych granicach tego zadowolenia, jakie sprawia muzyka, już to wreszcie z powodu licznych przesądów, jakie się z łatwością do dziedziny tej wkradają, tak, iż nawet osoby poważne i pobożne trzymają się ich uporczywie. Stąd ciągła skłonność do zbaczania z drogi prostej, wytkniętej w tym celu, by sztuka była na usługach kultu, a wyrażonej jasno w orzeczeniach Soborów powszechnych, synodów prowincjonalnych, w przepisach św. Kongregacji i Papieży.
Zwróćmy tu uwagę na niektóre szczegóły. A przede wszystkim, iż Ojciec święty mówi wyraźnie nie o zwyczajach, lecz o powszechnych nadużyciach: „Abusum dicimus de rebus, quae ad cantum sacramque musicam spectant”. Jakież to poważne Memento dla tych, którzy na wszelkie uwagi, czynione im z powodu niezachowania przepisów kościelnych, zawsze tylko w kółko jedno i to samo powtarzać umieją: „U nas taki zwyczaj … dobre to gdzieś w krajach romańskich, ale nie w Polsce… dobre to dla kościołów katedralnych, ale nie na wsi… wiadomo, iż nigdzie tak pięknie, jak w Polsce, nie odprawiają się nabożeństwa… itd. itd. Słowem, jakby nie wiedziała sama Stolica Apostolska o tym, iż władza jej rozciąga się na świat cały, bez różnicy ras i narodowości, i nie tylko na miasta stołeczne, lecz także na wiejskie zakątki! Bardzo trafnie zaznaczony też jest moment psychologiczny tych nadużyć, które piętnuje Pius X. Kto szczerze miłuje muzykę, lecz kształcił się na wzorach nie wyłącznie kościelnych, ten łatwo pojmie, jak trudno nieraz wyczuć linię demarkacyjną, co dzieli muzykę kościelną od świeckiej. Jakże często w upodobaniach i w wyborze zbytni zapał unieść może poza ścisłe dla muzyki kościelnej wytyczone granice! („a voluptate, quam musica directo producit, neque facile debitis finibus potest contineri…”) I tym również wytłumaczyć można, iż osoby, którym sprawa Boża szczerze leży na sercu, tak jednak trudno oderwać się dają od swych przyzwyczajeń, tak jakoś pojąć nie mogą, iż to, co im się wydaje i piękne, i wzniosłe, wcale jednak w danym wypadku do chwały Bożej się nie przyczynia („praeiudicatis opinionibus levi opera in rem sese ingerentibus, ac deinde vel in cordatis atque piis hominibus tenacius adhaerentibus…”).
Ojcu św. wiadome są podjęte tu i ówdzie wysiłki ku naprawie smutnych stosunków, owszem, chwali to, co uczyniono już w Rzymie, a jeszcze więcej w niektórych krajach, gdzie za zgodą Stolicy św. i pod kierunkiem biskupów założone zostały związki ku podniesieniu muzyki kościelnej. Jakie to kraje — Ojciec św. wyraźnie nie mówi, lecz że nie Polskę miał na myśli, to chyba więcej niż pewna. Do nas raczej zastosować wypadnie to, co w ślad za tym dodaje: „Hoc tamen bonum longe abest, ut commune sit omnibus”. Bądź co bądź, opierając się na własnym doświadczeniu i uwzględniając liczne, zewsząd napływające skargi, postanowił Papież, dłużej nie zwlekając, głos zabrać, by potępić nadużycia („eaque damnare, quae in cultus Caeremoniis et ecclesiasticis officiis a recta norma divertant”). Chce Ojciec św. ożywić ducha prawdziwie chrześcijańskiego i przyczynić się do podniesienia świętości i powagi Domów Bożych, lecz daremna nadzieja, by do tego przyjść miało, gdyby służba Boża, zamiast z wonią słodkości wznosić się do nieba, miała raczej do rąk Zbawicielowi wciskać rózgi, którymi niegdyś wypędzał ze świątyni tych, co ją bezcześcili. Silne to słowa i pełne powagi, warto przytoczyć je in extenso: „Atqui frustra sperabimus fore, ut ad huiusmodi finem assequendum Dei benedictio abunde in nos demittatur, si Dei obsequium, potius, quam cum odore suauitatis ascendat, contra in manus Domini flagella committat, unde alias diuinus Redemptor indignos e templo uiolatores eiecit”. Przeczytawszy te słowa, przenieśmy się w myśli do niektórych kościołów naszych, rzućmy okiem duszy na chór i nastawmy ucha, a potem zapytajmy samych siebie, czy to prawdziwie woń słodkości wzbija się stamtąd w niebiosa?… A może doznamy uczucia, jakby nam w błoni zabrakło owego narzędzia, którym po dwakroć posługiwał się Chrystus w jerozolimskiej świątyni?…
Powyższe uwagi dały Papieżowi asumpt do ujęcia w jedną całość i ogłoszenie przepisów, dotyczących muzyki kościelnej, a to w tym celu, aby nikt odtąd nie mógł zasłaniać się nieznajomością swego obowiązku i aby wszelką niejasność w interpretacji przepisów usunąć. Nadto żąda jeszcze Ojciec św., by przepisy te zachowywane były ściśle, jako stanowiące Kodeks prawny muzyki kościelnej. Dosłownie: „Ne quis igitur in posterum officii sui ignorantiam excuset, utque, circa praescripta de re nonnulla, ambiguitas quaevis tollatur, motu proprio et certa scientia, Nostram hanc Instructionem edi curavimus, cui tanquam Codici musicae sacrae iuridico ex plenitudine Auctoritatis Nostrae Apostolicae vim legis tribui volumus, Nostro hoc Chirographo diligentissimam eius observantiam omnibus praecipientes”.
Sądzimy, że wolę swą Ojciec św. wyraził jasno i stanowczo. Do nas zaś należy nie krytykować ją, nie lekceważyć, nie ignorować, nie szukać wykrętów, lecz z synowską uległością do do niej się zastosować. Zresztą, niech i tu bodźcem będą nam wskazówki Piusa X, który w liście do Kardynała-Wikariusza, zalecając przeprowadzenie reformy w Rzymie w myśl zasad wyłuszczonych w „Motu Proprio”, każę mu nie pobłażać, nie zwlekać, bo zwlekanie nie zmniejsza, lecz zwiększa trudności, a skoro cięcie niezbędne, niechże będzie natychmiastowe i silne. Lecz dodaje też te znamienne słowa ku zachęcie: „Niech zaufają wszyscy Nam i Naszemu słowu, z którym połączone jest łaska i błogosławieństwo niebios”. (List z 8 grudnia 1903 r.). Tak, zaufajmy, a lepiej na tym wyjdziemy, niż własnym kierując się widzimisię!
Zobaczmy teraz, jak wyglądają w szczegółach ogłoszone przez Papieża przepisy.
ROZDZIAŁ II.
Przechodzimy więc do właściwego kodeksu, który znów rozpoczyna się od zasad ogólnych. Tu zaraz na wstępie zaznaczyć musimy, iż jakkolwiek przepisy te odnoszą się w większej części do nabożeństw liturgicznych, a więc zwłaszcza do Mszy św. i nieszporów, niemniej jednak to, co posiada znaczenie ogólne, stosować należy do wszelkiego rodzaju muzyki kościelnej i kościelnego śpiewu. Jeżeli n. p., jak to zobaczmy niżej, Ojciec św. domaga się, by muzyka kościelna odznaczała się właściwą powagą, lub też, by śpiewacy byli ludźmi pobożnymi i przykładnymi, to nikt przecie twierdzić chyba nie będzie, że skoro chodzi o zaśpiewanie jakiejś pieśni nie należącej ściśle do liturgii, — może ona mieć tempo walca i może wykonać ją skończony ateusz, dlatego tylko, że to nie część integralna nabożeństwa! Nietrudno zresztą dojść do wniosku, że i Ojciec św. nie samą tylko muzykę ściśle liturgiczną miał na myśli, skoro we wspomnianym już liście do Kardynała Wikarego zwraca m. i. uwagę na nieodpowiedni sposób śpiewania w Rzymie Litanii Loretańskiej.
A teraz poznajmy już te ogólne zasady. Czego żądać należy od muzyki kościelnej? Tego przede wszystkim, — powiada kodeks, — aby muzyka, jako część składowa liturgii, do jednego z nią zmierzała celu, a więc służyć ma ku chwale Bożej, ku uświęceniu i zbudowaniu wiernych. Jej zadaniem jest słowom modlitwy większą nadawać skuteczność, rozbudzać pobożność i przyczyniać się do tego, iżby większa łask obfitość ze świętych Tajemnic na dusze spływała. Stąd trzy główne jej przymioty: ma być świętą, to jest wolną od wszelkiej świeckości, zarówno sama w sobie, jak i w sposobie wykonania; ma posiadać cechy prawdziwej sztuki, inaczej bowiem wpływu należytego na dusze nie wywrze; ma wreszcie być powszechną, aby nie zatracając skądinąd cech właściwych tej lub innej narodowości, zachowała charakter ogólny taki, który by obcych nie raził.
Są to zasady jasne i zrozumiałe, o których za chwilę pomówimy obszerniej; na razie wystarczy zwrócić uwagę na ostatni z pomienionych przymiotów. W dzisiejszych czasach wybujałego nacjonalizmu, gdy nawet bezwzględnie piękne dzieła sztuki nie zawsze może znajdują uznanie, dlatego tylko, że obce, przypomnieć warto, jakie w tym względzie Kościół zajmuje stanowisko. Kościół szanuje stale religijne zwyczaje poszczególnych narodów, i jak pozwala na pewne odrębności obrzędowe w tym lub owym kraju, tak również pod względem muzyki i śpiewu zbyt wygórowanych wymagań nie stawia. I choć potępia wszelki szowinizm, nie dający się pogodzić z miłością bliźniego, nie zabrania jednak nadawać nabożeństwu do pewnego stopnia swojskiego kolorytu. Tak więc np. u nas w Polsce, wykonanie przez śpiewaków w okresie Bożego Narodzenia Mszy, osnutej — przy zachowaniu tekstu liturgicznego — na motywach swojskich kolęd, którym nikt przecie braku rzetelnego piękna nie zarzuci, byłoby w myśl słów powyższych zgodne całkiem z duchem przepisów kościelnych, bo melodie kolęd, nam szczególnie drogie, dla Francuza czy Niemca obecnego w kościele, nic przynajmniej rażącego zawierać nie będą.
Przechodzi w dalszym ciągu Ojciec św. do omówienia dwojakiego rodzaju śpiewu kościelnego: gregoriańskiego i polifonicznego. Pierwszy z nich, to własny śpiew Kościoła Rzymskiego („cantus Ecclesiae Romanae proprius est”), i pierwsze w Kościele zajmuje miejsce. On jeden odziedziczony został po starożytnych ojcach, jego Kościół strzegł pilnie w ciągu wieków, on wyłącznie w niektórych częściach liturgii stosowany być może (dotyczy to przede wszystkim śpiewu kapłana przy ołtarzu), jemu też z zamiłowaniem i pietyzmem poświęcali uczeni czas swój i trudy, by go oczyścić z późniejszych naleciałości i do pierwotnego doprowadzić stanu. Stąd zasada: „Wszelki kościelny utwór muzyczny tym więcej święty jest i liturgiczny” im bardziej w całej treści swej, natchnieniu, cechach, zbliża się do melodii gregoriańskiej, i tym mniej godny jest świątyni, im bardziej od tego najszczytniejszego wzoru się oddala”. („Eo magis musicum opus Ecclesiae inseruiens sacrum esse atque liturgicum, quo magis ratione sua, afflatu, sapore ad melos gregorianum accedat; contra eo minus Templo dignum esse, quo magis ab exemplo illo recedat”). I w ślad za tym — wezwanie do jak najszerszego stosowania śpiewu gregoriańskiego w nabożeństwie, ze znamiennym dodatkiem,, iż nic nabożeństwo nie straci na uroczystości, choćby mu jeden tylko towarzyszyć miał śpiew gregoriański („omnes pro certo habeant, diuinam rem nihil magnificentiae suae amittere, licet unice cum hoc musico genere consocietur”).
Słowa to tak silne, tak bezwzględne, iż zrazu nie tylko zdumienie, lecz nawet zaniepokojenie pewne wywołać mogą. Jak to? zapyta kto może, miałżeby śpiew gregoriański być ostatnim słowem sztuki kościelnej? czyż godzi się przypuścić, iż Msza gregoriańska wyżej stoi od utworu polifonicznego, w który wielki artysta wlał całą duszę swą, tworząc wspaniałą melodię, urozmaicając ją subtelną harmonizacją, mistycznym rozkładem pojedynczych głosów? Mamyż twierdzić, iż muzyka kościelna od kilkunastu wieków nie uczyniła żadnego postępu, i że jakikolwiek postęp jest nawet niemożliwy? Prawda, że i śpiew gregoriański czasem piękny bywa; któż nie przyzna, iż prefacja lub Ite Missa est na święta Matki Bożej, to rzecz ujmująca i rzewna; ale, czyż poza tym nic już lepszego stworzyć się nie da? Takie, lub tym podobne zarzuty istotnie nasuwać by się na myśl mogły, lecz niesłusznie zgoła. Bo nie o to chodzi, co jest samo w sobie i bezwzględnie piękniejsze, czy ten lub ów śpiew gregoriański, czy polifoniczny; sprawa w tym, który z nich lepiej się nahaje do osiągnięcia celu, jaki sobie Kościół założył, wprowadzając śpiew do nabożeństwa. I tu właśnie zrozumieć powinniśmy, iż śpiew polifoniczny, choćby artyzmem swym sto razy przewyższał śpiew gregoriański, nie jest przez to dla celów Kościoła bardziej pożyteczny i pożądany.
Dla lepszego zrozumienia niech nam posłuży następujące porównanie: Nikt nie zaprzeczy, że Sykstyńska Madonna Rafaela większą posiada wartość artystyczną od staroświeckiego mniej lub więcej nieudolnie wykonanego obrazu, w którym malarz ówczesny nie umiał zachować ani proporcji, ani zasad perspektywy. Czy możemy stąd wyciągnąć wniosek, iż przyczynilibyśmy się do chwały Bożej, usuwając np. obraz Jasnogórski Najświętszej Panny i zastępując go Rafaelowską Madonną? Albo: czy iluminacja elektryczna, dlatego iż bardziej: jest efektowna od światła świec woskowych, mogłaby z pożytkiem zastąpić je na ołtarzu? Albo wreszcie: czy byłoby wskazanym przerobić Kanon Mszy św. na język Cycerona białego, iż tenże jest bardziej wykwintny od kościelnej łaciny?…
Podobnie rzecz się ma ze śpiewem gregoriańskim. Lecz i ten jeszcze z powyższych uwag wyciągnijmy wniosek, że skoro śpiew gregoriański tak wysoko jest przez Kościół ceniony, skoro Kościołowi tak zależy na zachowaniu go w pierwotnej czystości, tym samym obowiązkiem naszym z przywiązania do Kościoła płynącym jest, śpiew ten pielęgnować z wszelkim pietyzmem i uległością, zostawiając na boku wzgląd na własne upodobania, jeśliby nie szły po jednej linii z tym, co umiłował Kościół.
Niechże więc przede wszystkim kapłani starają się śpiew ten poznać jak najdokładniej, niech pięknych i poważnych jego melodii nie zniekształcają własnymi fantazjami. Pamiętajmy, iż nie należy rozciągać ich do nieskończoności, lecz śpiewać z życiem, nie zmieniać interwałów, zwłaszcza wielkich tercji na małe, bo to poważny śpiew diatoniczny, a nie smętna ludowa dumka. Precz wreszcie z wszelkim wtórowaniem od ucha, bo śpiew gregoriański takiego wtóru nie znosi, z punktu widzenia zaś artystycznego, pomrukiwanie i „podciąganie” na ochotnika żadnej krytyki nie wytrzymuje. Dokładności w wykonywaniu melodii gregoriańskich domaga się od nas również wzgląd na pracę i trudy, z jakimi nieraz może połączone były badania specjalistów, celem ustalenia autentycznych tekstów. Skoro uczeni tyle tym szczegółom poświęcili pracy, a Kościół te ich wysiłki ceni i pochwala, mieliżbyśmy lekkomyślnie nie zwracać na nie uwagi, lub zgoła je ignorować? Dalej: w seminariach i w szkołach organistów nauka śpiewu gregoriańskiego zajmować powinna należne jej poczesne miejsce. I nie na tym ma polegać, by uczniowie nauczyli się bezdusznie tylko wybierać po kolei nuty, bo taki śpiew nie byłby ani „sztuką”, ani modlitwą, wykonany natomiast z artyzmem, i z pobożnością, śpiew gregoriański nabierze owej cechy świętości, która, jak widzieliśmy wyżej, właściwą mu być powinna. Taki śpiew, z duszy śpiewaka płynąc, trafi też do dusz słuchaczów, i łaska Boża niechybnie towarzyszyć mu będzie.
Lecz mało tego. Czytamy dalej w „Motu Proprio”, iż życzeniem wyraźnym Ojca św. jest, aby śpiew gregoriański rozpowszechnił się także wśród ludu, aby lud ten, jak niegdyś bywało, czynniejszy w nabożeństwie przyjmował udział. I tu niechybnie zakrzyczą nas niechętni reformie: Przecież to rzecz niemożliwa! Co? lub nasz miałby wykonywać po łacinie jakieś gregoriańskie śpiewy? I melodii nie uchwyci, i słów nie rozumie, jakaż to ma być z tego chwała Boża? W rzeczy samej przyznać trzeba, iż sprawa to nie łatwa i z dnia na dzień przeprowadzić się nie da. Ale i to pewna, że gdyby tylko nie brakło dobrej woli ze strony tych, do których należy rzecz wyjaśnić, dać dobry przykład, zachęcić do pracy, niejedną trudność usunąć by się bało. Jużci nie od starszego pokolenia, lecz od młodszych naukę zaczynać trzeba. Wszak mamy szkoły różnego typu i seminaria nauczycielskie i w nich śpiewu uczyć można. Mamy katechizację dzieci. Mamy zebrania bractw różańcowych, sodalicyjne, tercjarskie itd. Mamy zebrania parafialne. Ileż to ognisk stworzyć można, w których płomienny zapał do śpiewu łacno bałby się rozżarzyć! Tylko trochę cierpliwości i wytrwałości, i dużo, dużo dobrej woli i gorliwości w sprawie Bożej, a wszystko się przeprowadzi.
Lub melodii gregoriańskich wykonać nie potrafi? Dlaczego? Alboż lub nasz nie śpiewa po gregoriańsku? A nasze suplikacje! a nasze „gorzkie żale!“ „godzinki“, a „Anioł Pański”, „Niech będzie pochwalony !” Ileż tam melodii żywcem wziętych ze skarbca starożytnych ksiąg liturgicznych! To pewna, że gdybyśmy ludowi powiedzieli, że to, co on śpiewa, to jest właśnie śpiew gregoriański, zdziwiłby się może tak jak ów chłop z komedii Moliere’a, gdy się dowiedział, że zwykła jego potoczna mowa, to jest właśnie „proza”. Zamiast więc wzruszać ramionami i powiedziawszy sobie „to nie dla nas”, przejść do porządku dziennego, lepiej wytłumaczyć ludowi, że on już umie po gregoriańsku śpiewać, zachęcić do dalszych wysiłków, a skoro się poprawi w śpiewaniu psalmów, jako rzeczy łatwiejszej, będzie mógł przejść stopniowo i do stałych części Mszy świętej.
A co do języka, rzecz przestawia się tak: skoro mogą mali wiejscy chłopcy, gdy się ich dopilnuje, nauczyć się poprawnie ministrantury i recytować ją z pamięci, dlaczegóżby nie miał lub nasz nauczyć się czytać tekst łaciński z książki? Dziś mamy dzięki Bogu świeżo wydane, dwa małe wydania Mszalika dla wiernych, dostępne szerokim masom i podające dla zrozumienia, tekst polski obok łacińskiego. O.O. Benedyktyni zaś, w Belgii, przygotowują polsko-łacińskie wydanie mszału dla wiernych, prawdopodobnie z nabożeństwem nieszporowym i z nutami. Będzie więc z czego uczyć, i co wśród ludu rozpowszechniać. Do tego dodajmy zamierzone wydanie poprawnego śpiewnika polskiego, a nie zbraknie nam środków ku temu, by zamiłowanie ludu naszego do śpiewu wszechstronnie i rozumnie wyzyskać. Zyska na tym i liturgia, i śpiew ludowy, o którym się wiele i słusznie mówi, iż go podtrzymywać należy, ale czy się dość wiele czyni, by go postawić na należytym poziomie?… A już w żadnym razie nie wysuwajmy takich zarzutów jak ten, iż lub nasz zbyt jest ciemny, by go można było nauczyć, bo to i nie na czasie już, i wprost ludowi temu ubliża. A jeśli gdzie zarzut ciemnoty słuszny, to trzeba postarać się o to, by ciemnota ustąpiła, a do kogóż to przede wszystkim należy, jak nie do tych, którym powiedział Zbawiciel: „Wy jesteście światłością świata”. Uczą się śpiewu gregoriańskiego afrykańscy murzyni, mogą wyuczyć się go i Polacy. Zresztą pamiętajmy o tym, iż początek już zrobiony: już tu i ówdzie u nas reforma się zaczęła. Patrzmy więc, byśmy nie pozostali w tyle.
Lecz Kościół mimo całego przywiązania i czci, jaką żywi dla śpiewu gregoriańskiego, polifonii nie tylko nie potępia, i nie zadowala się samym tylko milczącym jej tolerowaniem, lecz przeciwnie, wyraźnie ją też poleca. I tu wskazuje przede wszystkim na klasyczne wzory z XVI stulecia, na nieśmiertelnego Palestrinę i jego następców, dlatego właśnie, iż ich kompozycje najlepiej się godzą ze śpiewem gregoriańskim. Stąd też nadają się szczególnie do uroczystszych nabożeństw, do bazylik i kościołów katedralnych, seminaryjskich itp., gdzie łatwiej o odpowiednie siły do ich wykonania.
Kościół — powiada Ojciec św. — uznawał zawsze i popierał postęp w sztuce, wciągając do służby Bożej, co tylko ludzki geniusz w ciągu wieków stworzył dobrego i pięknego, o ile to się zgadzało z przepisami liturgii. Ma więc wstęp do świątyń również muzyka nowożytna, jeśli tylko odpowiada zasadniczym warunkom muzyki kościelnej. Lecz tu zachować trzeba wielką ostrożność, gdyż dzisiejszy rozwój muzyki, zwłaszcza na polu świeckim, grozi przedostaniem się do kościoła świecczyzny i motywów teatralnych. Wskazuje też Papież na upadek muzyki kościelnej w XIX wieku z powodu teatralnego stylu i połączonego z nim konwencjonalizmu, które się z liturgią pogodzić nie dają. Źle było we Włoszech, a u nas jak? czy tylko reminiscencje teatralne obijają się o uszy, czy może nawet wyjątki żywcem z oper zaczerpnięte ? A poza tym, ile to jeszcze świecczyzny w wyborze utworów muzycznych, ile lichoty, i — co za tym idzie — ile drogiego czasu straconego na wyćwiczenie tego, co się do kościoła wcale nie nadaje, a może i w ogóle nic nie warte! Zaiste, zdałaby się tu ścisła kontrola i surowa cenzura ze strony kompetentnej, zdałyby się w pismach diecezjalnych wykazy utworów, już to do śpiewu, już to na same organy, ułożone przez rzeczywistych znawców muzyki kościelnej, aby już raz koniec położyć niewczesnym wybrykom i stopniowo wśród duchowieństwa, organistów, śpiewaków i słuchaczy urabiać zmysł i gust szczerze kościelny.
ROZDZIAŁ III.
Następuje z kolei rozdział o ,,Tekście liturgicznym” będący w warunkach naszych punktem najbardziej może ze wszystkich drażliwym, tak, iż nie bez obawy przychodzi nam snuć w dalszym ciągu nasze rozważania, chcąc jednocześnie i sprawę jasno postawić i wedle możności nikogo nie urazić. Oto bowiem powiada kodeks, iż „Właściwym jeżykiem Kościoła Rzymskiego jest język łaciński. Wzbronione są przeto iv uroczystych nabożeństwach liturgicznych wszelkie śpiewy w języku ludowym; tym bardziej więc nie wolno śpiewać w języku ludowym części zmiennych lub stałych Mszy lub Oficium”. Wiadomo zaś, iż na tym właśnie punkcie praktyka kościołów w Polsce różni się w wielu bardzo miejscowościach od wymogów prawa. Wiadomo też, że liczne są zastępy tych, którzy całkiem świadomie stają w obronie śpiewu ludowego już to podczas Sumy, już to podczas tak zwanych „polskich nieszporów”. Śmiało przeto zajrzymy prawdzie w oczy i wydobywszy na wierzch różne za i przeciw postarajmy się rzecz całą osądzić z umiarem i bezstronnie, nie ściągając na siebie zarzutu fanatyzmu i zaślepienia.
Z zacytowanych powyżej słów zdaje się jasno wynikać, iż język ludowy do nabożeństw liturgicznych wstępu niema. Próbowano jednak, opierając się na słowach „uroczyste nabożeństwa”, tłumaczyć je w ten sposób, iż zakaz dotyczy wyłącznie Mszy odprawianych z asystą diakona i subdiakona, nie zaś zwykłych Mszy śpiewanych, które — jak wiadomo— najbardziej u nas są rozpowszechnione. — Że interpretacja taka naciągana jest, wyczuć nie trudno, boć przecież w każdej Mszy śpiewanej śpiew kapłana i chóru tworzyć powinny jedną całość liturgiczną, a raczej asystę uważać można za rzecz nieistotną, dodatkową. Lecz po co uciekać się do osobistych komentarzy, skoro mamy dekret Kongregacji Obrzędów, wydany dla diecezji Płockiej 25 czerwca 1898 roku, w którym wyraźnie powiedziano, że we Mszach śpiewanych bez asysty wszystkie części z Graduału Rzymskiego mają być wykonane? Mamy też „Dekret generalny” tejże Kongregacji z 22 maja 1894 roku, zatwierdzony przez Leona XIII, w którym czytamy: „Wszelkie śpiewy ludowe zabronione są bezwzględnie we wszystkich Mszach odprawianych albo uroczyście, albo tylko śpiewanych”. („Cantiones quascumque vernaculas esse omnino prohibitas in omnibus Missis, quae vel solemniter vel solum in cantu celebrantur”). I dalej jeszcze te znamienne słowa: „Zwyczaj przeciwny, jeśli został gdzie wprowadzony, ma być wręcz usunięty jako nadużycie i skażenie” („et consuetudinem ea de re contrariam, si alicubi inuecta fuerit, esse prorsus eliminandam tamquam abusum et corruptelam”).
Takie jest brzmienie prawa. Zgoda. Ale-powiadają nam- istnieje także prawo zwyczajowe i Kościół miejscowe zwyczaje uwzględnia, choćby nawet prawu ogólnemu przeciwne były, Zajrzymy więc do kodeksu prawa kanonicznego, który jako dokument świeżej stosunkowo daty, uchylił coś może z dawniejszych przepisów kościelnych ? Otóż — czytamy tam w kanonie 2,—że wszystkie prawa liturgiczne zachowują moc swą, chyba, że które z nich wyraźnie skorygowane zostało. Może więc znajdziemy jaką korekturę co do muzyki kościelnej ? Niewiele o niej wzmianek w kodeksie, jeden tylko kanon 1264 nią się zajmuje i w nim to znajdujemy te słowa: „przepisy liturgiczne co do muzyki świętej zachowane być mają”. A co mówi kodeks o zwyczajach przeciwnych prawu ogólnemu? To, między innymi, iż zwyczaj taki musi być rozumny (rationabilis) — i dodaje po chwili: „Zwyczaj, który w prawie wyraźnie jest potępiony, rozumnym nie jest” (Kan. 27, § 2). A czy nie są potępieniem przeciwnego zwyczaju słowa generalnego dekretu co tylko cytowane?…
Ale — żebyż to choć przynajmniej istniał na ogół w Polsce zwyczaj taki, jak n. p. na Śląsku, gdzie lub cały, wyuczony i wyszkolony, śpiewa zgodnie pieśni zastosowane do poszczególnych części Mszy św., tak, iż z punktu widzenia muzycznego i społecznego (nie liturgicznego) słusznie mógł dodatnie wywrzeć wrażenie na Wizytatorze Apostolskim, obecnym Ojcu Świętym! Mogliby wówczas Najprzewielebniejsi Księża Ordynariusze, — jeśliby oczywiście uważali to za rzecz potrzebną, — zwrócić się do Rzymu z prośbą o zatwierdzenie im tego miejscowego zwyczaju (bo jeśli nawet przypuścić, iż zwyczaj ten na Śląsku jest rzeczywiście zatwierdzony, to przecież przywileju takiego samowolnie na całą Polskę rozciągać nie wolno). A czy może cała Polska wykazać się takim zwyczajem, niezgodnym wprawdzie z prawem ogólnym, lecz przynajmniej obmyślanym systematycznie i logicznie przeprowadzonym? Czy nie na tym raczej polega „zwyczaj” nasz, aby nie śpiewać tego, co Kościół nakazuje, a poza tym swoboda całkowita! Może więc rozbrzmiewać tu i ówdzie jakaś ludowa pieśń mszalna, lecz w ślad za nią pieśń inna o dowolnej treści, kolęda lub modlitwa do Matki Bożej; mogą rozbrzmiewać arie solistów lub solistek o podejrzanej wartości artystycznej, śpiewane po polsku, a może i po włosku lub po francusku, znajdzie się miejsce i dla skrzypków, i wiolonczelistów — słowem, dla wszystkiego, na co tylko zdobyć się potrafią: bujna fantazja, niewybredny smak artystyczny, próżność i względy ludzkie, brak zrozumienia dla piękna, powagi i znaczenia liturgii, brak pamięci na świętość Domu Bożego i Niekrwawej ofiary, wreszcie pomysłowość w przysparzaniu funduszów na potrzeby świątyni. A to wszystko w imię „zwyczaju” i może na karb biednego ludu, którzy rzekomo nie dorósł do śpiewów liturgicznych, ale za to całą tę tandetę znosić musi cierpliwie, na takich „wzorach” kształcić zmysł artystyczny i przywiązanie do świętych obrzędów Kościoła!
Gdy tak podsumujemy wszystkie te wybryki, przedstawi się nam oczywiście obraz przejaskrawiony, bo już ci nie ze wszystkim wszędzie i jednocześnie się spotykamy; nie mniej wszakże przyznać będziemy musieli szczerze, iż na ogół w dziedzinie tej panuje w Polsce zupełna anarchia. To też, gdybyśmy dziś zwrócić się chcieli do Stolicy Apostolskiej, by nam na pewne zmiany, dostosowane do miejscowych zwyczajów, pozwolić raczyła, niepodobna by bez wstydu obecnego stanu rzeczy.
Rozważania przedstawić i ani byśmy spodziewać się mogli uwzględnienia próśb naszych, ani też, zaiste, nie byłoby o co prosić.
Lecz nie samym tylko rzekomym zwyczajem zasłaniają się zwolennicy śpiewu ludowego. Oto mówią nam jeszcze: „Gdy lud nie śpiewa, nudzi się w kościele. Tekstu liturgicznego nie rozumie. Trzeba go czymś zająć. Niech więc śpiewa”. Na to odpowiadamy: Spodziewać się należy, iż liczba analfabetów w Polsce z dniem każdym zmniejszać się będzie, dajmyż więc ludowi do ręki książkę do nabożeństwa. A jeśli nie dorósł jeszcze do tego, by w ślad za kapłanem odmawiał tekst liturgiczny, a nawet sam wykonywał liturgiczne śpiewy, to przecież znajdzie w książce inne odpowiednie modlitwy, niejednokrotnie odpustem obdarzone, które i myśl jego do Boga skierują i prawdziwą korzyść duchową przyniosą. A w braku książki — jest jeszcze różaniec, ta przebogata skarbnica, z której i uczony i prostak zarówno z pożytkiem i zamiłowaniem duchowny czerpać mogą obrok! I wreszcie: mamy jeszcze wzór owego wieśniaka w zapadłym kącie Francji, który pewnie nie bardzo był uczony, gdyż rzecz działa się przed stu z górą laty. Z zachwytem opowiadał o nim święty Jan Vianney, jak to pewnego razu wieśniak ów, wyszedłszy na robotę, wstąpił po drodze do kościoła i tu, zapamiętawszy się w modlitwie, pozostał czas długi, może parę godzin. „Co tu robisz tak długo ?“ zapytał go sąsiad wracając z pola, zdziwiony, iż się nie stawił do pracy. „Ja patrzę na Pana Boga — brzmiała odpowiedź — a Pan Bóg na mnie”. Była to niezawodnie modlitwa bobra i skuteczna. Czy dziś, po stu latach, lub nasz doprawdy niezdolny jest jeszcze bez śpiewu dojrzeć Boga i czy Bóg go nie dojrzy, jeśli śpiewać nie będzie?
Lecz słyszę już zarzut: „Takie postawienie kwestii, to zamach na nasz śpiew ludowy, to czyn niepatriotyczny; w ten sposób postępując, opróżnimy kościoły, ba, nawet obawiać by się należało, by lub, pozbawiony możności śpiewania, nie zwrócił się do tych, co się od kościoła oderwali i wprowadzili język polski do samej nawet liturgii!” Zarzuty takie, bezsprzecznie brzmią bardzo groźnie. Ale chciejmy się zastanowić nad tym, iż jeśli nawet nie damy ludowi śpiewać podczas Mszy świętej, to przecież dość mu jeszcze na śpiew czasu pozostanie poza nabożeństwem liturgicznym. Któż z nas nie słyszał w kościołach naszych śpiewu różańca, godzinek, suplikacji, Gorzkich Żalów, pieśni Drogi Krzyżowej, kolęd, pieśni na procesjach i innych? Czy tego mało? Że jakaś zmiana tu i ówdzie wywoła może chwilowe nieukontentowanie, a może nawet pewne zniechęcenie do kościoła, — to możliwe. Jest rzeczą taktu, gorliwości i dobrej woli duszpasterzy, by umieli sprawę należycie wyjaśnić, dać należyte pojęcie o znaczeniu liturgii i do zachowywania przepisów Kościoła zachęcić. I przede wszystkim: nie mierzmy wszystkiego jedną miarą, bo co w jednej okolicy wywołać może na razie skutek ujemny, to samo gdzieindziej wręcz przeciwne daje wyniki. Oto przykład: Wiadomo, jak bardzo w niektórych okolicach rozpowszechniony jest zwyczaj tak zwanych „polskich nieszporów”. Kto by chciał je wyrugować, niezawodnie napotkałby trudności. A oto, gdy w pewnej diecezji polskiej pewien proboszcz wprowadził je w swej parafii, parafianie udali się ze skargą na niego do biskupa, i bodaj nawet prosili, by go usunął. Dlaczego ? wydał im się podejrzany co do swej prawowierności! — A więc objaw wręcz przeciwny! A fakt to prawdziwy: opowiadał go piszącemu te słowa ów biskup, do którego się ze skargą zwracano.
Skoro jednak tak wielkie zauważyć się u nas baje w niektórych okolicach przywiązanie do śpiewu ludowego podczas Mszy świętej, nie od rzeczy będzie zapytać, jaka jest śpiewu tego geneza? Co do Śląska wiemy, iż przez długie wieki ulegał wpływom niemieckim, bo też i pieśni ludowe śpiewane tam są i w polskim i w niemieckim języku. Co do Małopolski zaś, która, jak się zbaje, stanowi drugie główne siedlisko tego zwyczaju, powiadają znawcy, iż zawdzięczać go należy nie tak dalekiej przeszłości, bo czasom i wpływom józefińskim, kiedy to starano się rozluźnić węzły, łączące katolików z Rzymem. Faktem jest, że o miedzę, pod byłym zaborem rosyjskim, gdzie zresztą również nie wszędzie śpiew bywał poprawny, inne wszakże pod względem liturgicznym istniały obyczaje, bo o śpiewie ludowym podczas Sumy i nieszporów nikt tam nie wspominał nawet, a mimo to były kościoły przepełnione i polski śpiew poza nabożeństwem liturgicznym rozbrzmiewał w nich na ogromną skalę. Bądź co bądź, niezbyt to chlubny rodowód, opierający się na „reformach” Józefa II i sądzę, że nam, Polakom, milej chyba obejrzeć się za tradycją nie Habsburgów, lecz Jagiellonów. Posłuchajmy więc co pisał w referacie swym do Papieża biskup Camillo Mentuato, późniejszy nuncjusz w Polsce, o królu naszym Zygmuncie Auguście: „co roku — czytamy — spowiada się, co dnia chodzi na Mszę i w każde święto słucha kazania, introit, Gloria, Credo, Benedictus i Agnus Dei śpiewa na całe gardło (a tutta voce) ze śpiewakami”. (Cytowane w L. Pastora „Geschichte der Papste”, t. VII, str. 174).
ROZDZIAŁ IV.
Po tym zbyt długim może komentarzu do słów Piusa X o języku łacińskim, jako obowiązującym w uroczystym nabożeństwie, posuńmy się już o krok naprzód i zapytajmy, co więc śpiewać należy? Powiada Ojciec święty, że ponieważ i sam tekst, i porządek, w jakim mają po sobie śpiewy następować, z góry już są ustalone, przeto nie godzi się ani tekstów przestawiać, ani przemieniać, ani w całości lub w części opuszczać, z wyjątkiem tych tylko słów, które wolno nie śpiewając, przy wtórze organowym w chórze odrecytować. Pozwala się też wstawić krótki śpiew (oczywiście w języku łacińskim, w myśl powyżej cytowanych tekstów) po odśpiewaniu Offertorium, oraz na cześć Przenajśw. Sakramentu po prześpiewaniu Benedictus, z warunkiem, aby słowa pieśni były przez Kościół zatwierdzone. Z tego więc wynika, iż w każdej Mszy śpiewanej muszą być wykonane w całości i bez skrótów następujące części (o ile, oczywiście, w skład danej Mszy wchodzą): Introit, Kyrie, Gloria, Gradual, Traktus, Alleluja, Sekwencja, Credo, Offertorium, Sanctus, Benedictus, Agnus Dei, Communio, oraz wszystkie odpowiedzi. Co zaś do zastąpienia śpiewu recytacją, wypływa zarówno z przepisów ceremonjału biskupiego (Ks. I, rozdz. XXVIII) jak i z cytowanego wyżej dekretu generalnego św. Kongregacji Obrzędów, iż wolno stosować ją częściowo, z zastrzeżeniem tylko, by Credo zawsze całkowicie było prześpiewane.
Ostatni wreszcie przepis, zawarty w omawianym przez nas rozdziale papieskiego „Motu Proprio”, opiewa, iż należy słowa liturgicznego tekstu śpiewać tak, jak je podają księgi liturgiczne, a więc nie zmieniać ich, nie przestawiać, bez potrzeby nie powtarzać, pojedynczych zgłosek nie rozrywać, i tak iżby je wierni zrozumieć mogli. Słuszna to przestroga. W czasach bowiem upadku muzyki kościelnej, kompozytorowie nie bardzo się z tą koniecznością liczyli i gdy im dogodniej było, tekst liturgiczny niejednokrotnie zniekształcali. I dziś podobno jeszcze spotkać się można po kościołach naszych z tego rodzaju utworami, w których najwidoczniej nie muzyka służy do uwydatnienia słów modlitwy, lecz przeciwnie, słowa, jakby tylko rzecz dodatkowa, są na usługach melodii. Niejednemu może z czytelników znany jest n. p. śpiew „Veni Creator „, wykonywany niekiedy na „paradnych” ślubach, który, choć trwa bardzo długo, nie posuwa się przecie poza pierwszą zwrotkę, lecz za to słowa jej niemiłosiernie powtarza i do tego co już było, ponownie zawraca. Jakie na słuchaczu śpiew ten sprawia wrażenie, odgadnąć łatwo.
Przyznać jednak trzeba, iż niekiedy kompozytor w rzeczy samej znaleźć się może w konieczności powtórzenia jakiegoś wyrazu dla dokończenia melodii, lub gdy w śpiewie polifonicznym pojedyncze głosy niejednocześnie ten sam tekst rozpoczynają. Nie jest to oczywiście ideałem tego, co by się słyszeć chciało, wszakże na pewną swobodę, daną kompozytorowi, nie zgodzić się tu niepodobna. To też uwzględnia tę konieczność przepis kościelny, gdyż zabrania tylko niepotrzebnych powtarzań „indebitis iterationibus… amotis”, a podobnie też wyraża się Regulamin z roku 1894, ogłoszony przez Kongregację Obrzędów, w którym jest mowa o zakazie zbytniego powtarzania „verba… nimium repetita”. Godzi się więc przypuszczać, iż dwukrotne lub trzykrotne nawet powtórzenie jakiegoś wyrazu, byle niezbyt często, nie byłoby wykroczeniem przeciw istniejącym przepisom.
A teraz jeszcze kilka słów o nieszporach, o których już parę razy napomknęliśmy w toku naszych rozważań. Że przepisy, o których tu mówiliśmy, dotyczą również nieszporów, — co do tego dwóch zdań być nie może. Co do języka łacińskiego bowiem, wyraźnie o nim, jak to widzieliśmy, wspomina „Motu Proprio”, wymieniając nie tylko Mszę, lecz i Oficjum. Co do skrótów zaś, posiadamy dekret św. Kongregacji Obrzędów z 11 marca 1882 r., w którym powiedziano, iż zwyczaj śpiewania po kilka wierszów z każdego psalmu, ma być bezwzględnie usunięty. Stąd wniosek, iż wszystkie psalmy śpiewać należy w całości i oczywiście też nie opuszczać antyfon ani przed psalmami, ani po nich, ani też komemoracji, jeśli się zdarzają. Natomiast biorąc pod uwagę, iż sam obowiązek odprawiania nieszporów dotyczy tych tylko kościołów, w których odbywać się powinno nabożeństwo chórowe, wolno jest w innych kościołach śpiewać w niedziele i święta nieszpory, nie odpowiadające pacierzom kapłańskim na ten dzień wyznaczonym, a więc stale n. p. o Matce Boskiej, o Przen. Sakramencie, lub inne. Jest to, rzecz jasna, ogromne ułatwienie dla śpiewaków, którzy wyuczywszy się jednych nieszporów, mogą je po wiele razy powtarzać, bez ćwiczenia się w śpiewaniu coraz to innych antyfon, psalmów i hymnów. W tym też wypadku upada kwestia komemoracji. Przywilej ten opiera się na dekrecie Kongregacji Obrzędów, z 29 grudnia 1884 r. Że jednak poza tym, wszystkie części składowe tych nieszporów odśpiewane być powinny w całości, wynika choćby z samego faktu, iż Kongregacja w ogóle w ten sposób rzecz tę określiła.
Cóż więc powiemy wobec tego o rozpowszechnionym gdzieniegdzie zwyczaju śpiewania nieszporów po polsku ? Czy nie dałoby się może uznać ich za nabożeństwo dodatkowe, nieliturgiczne, a tym samem pozostawić sobie swobodę w śpiewaniu ich tak lub inaczej, stosownie do zwyczaju? Jeśli wolno na wieczornych nabożeństwach odmawiać różne modlitwy, śpiewać litanie i pieśni, to dlaczegóżby nie wolno było śpiewać psalmów, a po nich jakiegoś hymnu, a dalej parafrazy „Magnificat” i Marjańskiej antyfony? Nawet obecność kapłana, przybranego w kapę, jako przewodniczącego w nabożeństwie, wytłumaczyć by się dała. — Ha, może…, ale jeśli to nie właściwe nieszpory, lecz zwykłe wieczorne nabożeństwo, zwane tylko pospolicie „nieszporami”, to dlaczegóż ten kapłan rozpoczyna je od łacińskich słów „Deus in adjutorium”? dlaczego przerywa ludowi śpiew jego, sam odśpiewując łacińskie Capitulum? Po co na zakończenie oracja po łacinie? Po co, w ogóle, to nieudolne naśladownictwo kościelnej liturgii i powiedzmy szczerze — haniebne jej wykoszlawienie? Bo jeśli mamy zrozumienie dla tego, czym jest przecudna budowa naszych nabożeństw liturgicznych na ogół, a nieszporów w szczególności, czym jest ten gmach, którego pojedyncze części składają się na mistyczną jakby wieżycę, wspartą na silnej podwalinie psalmów, oprawnych, każdy z osobna, w kunsztowne ramy antyfon, by potem hymnem i kantykiem wystrzelić ku niebu i, niby krzyżem, uwieńczyć się liturgiczną oracją — jeśli, powtarzam, mamy zrozumienie dla tej symboliki, dla tego piękna, to cóż powiemy o tych nieszporach, na które składają się dwa lub trzy psalmy, w których brak antyfon, w których Capitulum i oracja bywają zgoła niedostosowane do psalmów i hymnu? Wszak z konieczności budowa taka przypominać nam będzie gmach o wywalonych ścianach, z odtłuczonymi gzymsami, w którym plączą się bez ładu rozmaite style; a ta mieszanina języków, czyż nie skieruje myśli naszej ku niesławnej pamięci chybionej wieży Babel?
Do jakiegoż więc dojdziemy praktycznego wniosku? Oto, zdaje się, powinniśmy szczerze sobie powiedzieć, że tak, jak jest, być dalej nie powinno, a natomiast trojaką obrać możemy alternatywę: 1) Pozostawić ludowi śpiew psalmów itd., lecz nie wplatać łacińskich części nieszporów, bo tak okaleczone nabożeństwo wypacza tylko smak liturgiczny i obniża artyzm służby Bożej. Byłoby to wówczas w rzeczy samej „dodatkowe nabożeństwo”. Albo 2) wystarać się u Stolicy Apostolskiej o przywilej odprawiania całkowitych nieszporów w języku polskim. Albo wreszcie 3) śpiewać je po łacinie.
Na tym kończymy rozważania nasze nad tekstem liturgicznym. Nie przesądzając kwestii, jaka modlitwa tej lub owej jednostki jest w danej chwili milszą Bogu, musimy jednak zgodzić się na to, iż nabożeństwo liturgiczne, jako publiczna modlitwa Chrystusowej Oblubienicy, jest samo przez się wyższą formą służby Bożej niż prywatne modły. To też, choćbyśmy wykazać się mogli najbardziej prawomocnymi zwyczajami lub specjalnymi przywilejami, od Stolicy św. otrzymanymi, każde takie odchylenie od prawa ogólnego na rzecz „ludowych” zwyczajów, będzie z konieczności pewnego rodzaju „świadectwem niedojrzałości”, które sami sobie wystawimy, gdyż nie chodziłoby w danym wypadku o miejscową odmianę w liturgii, lecz o miejscowe odstępstwo od prawa ogólnego. I kiedy dziś w cywilizowanym świecie budzi się coraz większe zainteresowanie liturgią, zrozumienie jej piękna, jej ogromnego znaczenia w życiu religijnym, my, dobijając się uprawomocnienia naszych „ludowych zwyczajów”, świadomie utrudnialibyśmy ludowi temu dostęp do skarbów zawartych w liturgii, świadomie cofalibyśmy się wstecz, kontentując się niższą formą służby Bożej — jako małoletni!
ROZDZIAŁ V.
Następne paragrafy kodeksu muzycznego poświęcone są zewnętrznej formie utworów liturgicznych. Przepisy w nich zawarte dotyczą z natury rzeczy przede wszystkim kompozytorów, a w drugiej dopiero linii wykonawców. To też o przedmiocie tym, jako najmniej aktualnym w codziennym życiu, wystarczy słów tylko kilka powiedzieć.
Chodzi o to, by „pojedyncze części tak Mszy jak i Oficjum pod względem muzycznym również ujęte były w formę, jaką nadała im kościelna tradycja, wyrażona znakomicie w śpiewie gregoriańskim1. Do lepszego zrozumienia słów tych niech posłuży nam analogia zaczerpnięta z budownictwa. Chcąc wystawić kościół, żądamy oczywiście nie tego jedynie, by ten czy inny sty] budowy należycie był zachowany, lecz domagamy się nadto, by gmach na ogół przedstawiał się tak, jak zwykliśmy, zgodnie z tradycją, przedstawiać sobie kościół. Wszak inaczej wygląda wystawiona w stylu renesansowym świątynia, a inaczej w tymże stylu zbudowany dworzec kolejowy lub teatr. Podobnie rzecz ma się ze śpiewem. Nie wystarcza, by zachowany był styl — że się tak wyrazimy — gregoriański lub polifoniczny, lecz cały utwór zastosowany być powinien do treści słów: słuchacz obrazu poznać powinien, że te dźwięki, co się obijają o jego uszy, to nie taniec, czy marsz wojskowy, czy inny utwór świecki, lecz prawdziwie coś kościelnego.
Co do śpiewu gregoriańskiego, obawy tu być nie może. O starodawnych gregoriańskich melodiach wiemy dobrze, jak są poważne i przez Kościół cenione; co do nowych zaś melodii, — jeżeli wypadnie ułożyć je do nowego Oficjum lub nowego formularza Mszy świętej — sprawę tę ujmują w swe ręce znawcy-specjaliści, niezbędna zaś ponadto aprobata Kongregacji Obrzędów daje nam bezpieczną rękojmię, iż odchylenia od tradycji nie będzie. To też słusznie podany jest na tym miejscu śpiew gregoriański za wzór kompozycji dostosowanej do liturgicznego tekstu.
Inaczej rzecz się ma ze śpiewem polifonicznym. W szeregu kompozytorów kościelnych tak dawniejszych, jak obecnej doby, znajdą się może obok ludzi powołanych, także i niepowołani; jedni przejęci duchem szczerze kościelnym i znający swój przedmiot, inni, wykształceni na wzorach muzyki świeckiej, ani o znaczeniu śpiewu kościelnego, ani o liturgicznych przepisach należytego może nie mają pojęcia; dla jednych to, co tworzą, jest modlitwą i hołdem oddanym Bogu, dla innych może zwykłym popisem artystycznym. Nie dziw więc, iż w ogromnej masie utworów kościelnych, znajdzie się obok zdrowego ziarna i plewy niemało. Tu więc niezbędna jest i ostrożność wielka w wyborze i ścisła kontrola ze strony władzy kościelnej, aby się do kościołów naszych nie przedostawały rzeczy, dla których właściwym miejscem jest w najlepszym razie koncertowa estrada, a w najgorszym — kosz ! Pamiętajmy, że głośne skądinąd, choćby na świat cały, nazwisko kompozytora nie daje mu jeszcze ipso facto patentu, na wzorowego twórcę muzyki kościelnej.
Jakże więc przedstawiają się w szczególności wskazówki Ojca świętego, dotyczące tego przedmiotu? Oto trzeba przede wszystkim, by każda z części stałych Mszy świętej, a więc Kyrie, Gloria, Credo i t. d., tworzyła jedną całość, dostosowaną do liturgicznego tekstu. Nie wolno więc dzielić jej na kawałki tak od siebie niezależne, iż dałoby się n. p. jeden z nich zastąpić innym, wyjętym z innego utworu, a więc n. p.: początek Credo, dalej Incarnatus i wreszcie et in Spiritum Sanctum — każde z innej Mszy innego kompozytora.
Co do śpiewu psalmów, wiemy, iż składają się z pojedynczych wierszy, śpiewanych normalnie na przemian przez dwa chóry. Tę cechę bezwzględnie zachować powinny. A więc śpiewać je należy po gregoriańsku, a jeśli wprowadza się śpiew polifoniczny, już to na przemian z gregoriańskim (tak zwany falsi bordoni), jużto wyłącznie polifoniczny, zawsze forma psalmodii zachowana byś musi. Tu mimochodem zaznaczyć warto, że psalmy śpiewane sposobem falsi bordoni, w rzeczy samej bardzo piękne, zalecone są przez Ojca świętego na dni uroczystsze. Świadczy to o tym, iż Kościół klasyczną polifonię nie toleruje tylko, jakby się komu zdawać mogło, lecz przyznaje jej nawet poniekąd cechę bardziej uroczystą od śpiewu gregoriańskiego. Nadawanie psalmom formy utworów koncertowych, stanowczo jest wykluczone i wyraźnie przez kodeks wzbronione.
Podobne przepisy dotyczą śpiewu hymnów. Właściwością ich jest, jak wiadomo, podział na rytmiczne zwrotki i ten podział w śpiewie również ma być uwydatniony. Stąd wniosek, iż za każdą zwrotką powtarzać się powinna ta sama melodia, chybaby również na przemian śpiewane były strofy po gregoriańska i w śpiewie figuralnym. W tym miejscu znajdujemy nawet w kodeksie konkretny przykład, jak hymnów śpiewać nie należy; nie godzi się mianowicie śpiewać zwrotki Tantum ergo na jakąś melodię smętną, by następnie przy Genitori wpaść w nutę wesołą.
Co do antyfon wreszcie, zazwyczaj śpiewa się je po gregoriańsku, a jeśli wyjątkowo oddane są śpiewem figuralnym, to w żadnym jednak razie nie mogą mieć formy utworów koncertowych, ani zbyt rozwlekłych.
ROZDZIAŁ VI.
Przechodzimy teraz w rozważaniach naszych do sprawy niezmiernie ważnej; mamy zapoznać się z przepisami dotyczącymi śpiewaków kościelnych. „Motu Proprio” na wstępie zaraz oddziela śpiew kapłana i asysty jego przy ołtarzu od chóru kantorów. Co do pierwszej grupy zaznacza wyraźnie, iż śpiew ich polegać może wyłącznie na melodiach gregoriańskich i to stanowczo bez towarzyszenia organów („semper ex uno gregoriano camu nullaque organi modulatione constabunt”). Zapytajmy więc siebie: czy i jak przepis ten zachowywany jest u nas? czy trzymamy się ściśle przepisanych melodii tak, jak podane są w nutach?… i dodajmy po cichu: czy w ogóle znamy nuty?… Nie tu miejsce doszukiwać się przyczyn długoletniego, a bardzo powszechnego u nas zaniedbania nauki śpiewu wśród duchowieństwa, i nie jest naszym zamiarem przeciw komukolwiek z tego powodu wytaczać skargę. Ale przyznajmy, iż na ogół poziom wykształcenia naszego w tej dziedzinie bardzo jest niski. Śpiewanie od ucha, ot, tak mniej więcej, jak śpiewają inni, coś niby tak, jak w nutach, tylko niezupełnie, a czasem zgoła inaczej, — oto stan rzeczy dość u nas rozpowszechniony. I stąd to owe utarte, nie bardzo rażące, ale i nie bardzo kościelne melodie. Przy śpiewie oracji posuwamy się naprzód jakby po linii wężykowatej, co chwila zsuwając się z prostej drogi i co chwila znów do niej powracając; lekcje śpiewamy różnie, lecz najrzadziej chyba tonem rzymskim, na jednej nucie. Wszakże przyznać trzeba, iż jeden ze sposobów śpiewania jej bóść ogólnie u nas przyjęty, znaleźć można w głównym przynajmniej zarysie, w wybornym „liber usualis”, wydanym przez OO. Benedyktynów z Solesmes, gdzie podany jest jako niegdyś powszechny. Natomiast nie znajduje się tam zwykły u nas sposób śpiewania Ewangelii.
A co powiemy z kolei o śpiewie Prefacji i Pater noster? Ileż tam nieraz słyszeć trzeba systematycznych niedokładności, jakie nieraz ignorowanie różnicy pomiędzy śpiewem uroczystym i ferialnym? A przecież skoro Kościół wyraźnie podaje nam ton dwojaki, nie naszą jest rzeczą, różnice te zacierać. O sposób śpiewania Ite Missa est i Benedicamus Domino lepiej może wcale nie pytać! Ileż to razy słyszeć się baje miasto przepisanej melodii, jakiś nie wiadomo przez kogo sporządzony surogat; na Boże Narodzenie potrafimy nawet wprowadzić nutę kolędy, ale zaśpiewać tak, jak wydrukowano we mszale, niejednemu ani przez myśl nie przejdzie! Prawda, iż w nowszych wydaniach mszału z przed kilkunastu lat, sprawa niemało utrudniona została przez wprowadzenie wielkiej ilości odmian; w najświeższych wszakże wydaniach liczba przepisanych melodii znów się zmniejszyła, pozostałe zaś umieszczone są w dodatku jako dowolne — ad libitum. Chciejmyż więc przynajmniej pamiętać, że te, co są in Corpore Missalis — obowiązują!
Z powyższych uwag niech nam wolno będzie taki między innymi wysnuć wniosek, że im mniej u nas znajomości śpiewu wśród duchowieństwa, tym bardziej wskazaną jest skromność i powściągliwość w dysputowaniu i wydawaniu sądu o tych rzeczach. Bo i cóż byśmy powiedzieli o tym, który sam słabo czytać umiejąc, chciałby uchodzić za krytyka literackiego?
Godzi się jeszcze nacisk położyć na ów przepis kodeksu, mocą którego zabroniony jest podczas śpiewu kapłana wszelki wtór na organach. 1 słusznie. Wszak nie dla popisu kapłan przy ołtarzu głos podnosi i gdy on w imieniu ludu do Boga przemawia, słuchać go, a nie wtórować mu należy. Nie na miejscu tu przeto akompaniament, a tym mniej owe śmieszne, „parafiańskie“ przegrywki pomiędzy jednym zdaniem a drugim, co może tu i ówdzie jeszcze po kościołach pokutują. Oby już wreszcie zamilkły!
Przepisy kodeksu dotyczące śpiewu kapłana i asysty, któreśmy co dopiero poznali, nie czyniąc wyraźnie różnicy pomiędzy Mszą świętą a innymi nabożeństwami, zdają się wreszcie wskazywać na to, iż ilekroć kapłan — jak to u nas bywa — śpiewa na przemian z organistą hymn na nieszporach lub na jutrzni, jak również w innych podobnych wypadkach, posługiwać się powinien wyłącznie melodiami gregoriańskimi i śpiewać bez wtóru na organach.
ROZDZIAŁ VII.
Teraz z kolei o śpiewakach. „Motu Proprio“ zna tylko zespół kantorów, zastępujący chór Lewitów. Śpiew solowy nie jest wprawdzie wykluczony, lecz nigdy przewagi nad chórem mieć nie powinien, ma służyć raczej tylko za wskazówkę lub intonację do dalszego śpiewu wspólnego („ne in Sacris ita umquam praevaleat, ut maxima textus pars hoc ritu perfidatur; sit imo ei nota significationis ant harmonici indicii, arcteque cum reliqua chorali compositions colligetur”). Czy mamy stąd wyciągnąć wniosek, iż samemu organiście śpiewać w kościele nie wolno? Trudno to przypuścić; zdaje się bowiem, iż przepis powyższy skierowany jest przede wszystkim przeciwko występom solowym, które łacno przybrać by mogły cechę teatralną. Śpiew natomiast organisty, to nie śpiew solowy z zasady, lecz tylko z konieczności, w braku większej liczby śpiewaków. Jeżeli więc skądinąd odpowiada kościelnym przepisom, różnić się będzie nie jakościowo, lecz ilościowo tylko od tego, co głosi litera kodeksu. Bądź co bądź, niechże ten szczegół będzie dla nas pobudką, byśmy się wedle sił i możności starali o zdobycie sobie, prócz organisty, większej liczby śpiewaków.
Lecz kogo zaprosimy do ich grona? komu w kościele śpiewać pozwolimy? Oto pytanie w warunkach naszych bardzo drażliwe, a jednak odpowiedzieć na nie trzeba. Ojciec święty przypomina nam, iż urząd śpiewaków jest prawdziwie urzędem liturgicznym, a przeto niewiasty pełnić go nie mogą. („mulieres, talis officii expertes, ad Chori partem agendam, aut ullo modo in musicum Chorum admitti non posse”). To też, o ile pożądane są głosy wysokie, posługiwać się trzeba według starodawnego kościelnego zwyczaju („antiquissimo Ecclesiae more”) śpiewem chłopców.
Któż nie przyzna, że takie postawienie kwestii jest i jasne i logiczne? Nie zawiera w sobie zresztą, nic nowego. Tak na przykład, kiedy przed trzydziestu laty zwracano się do Kongregacji Obrzędów z zapytaniem w sprawie śpiewu niewiast i dziewcząt podczas Mszy uroczystej, bądź na prezbiterium, bądź poza nim, oświadczyła Kongregacja, iż jest to nadużycie niezgodne z apostolskimi i kościelnemi przepisami, i że należy je roztropnie i co rychlej usunąć (17 września 1897). — Nr. 3964). Lecz jakże pogodzić ten surowy — zda się — przepis z zachętą Ojca świętego, zawartą w tymże „Motu Proprio“, by lub cały brał udział w liturgicznym śpiewie? Z wyjaśnień udzielonych przez Kongregację Obrzędów dowiadujemy się i wnioskujemy, iż niewiasty pozostają na tych samych prawach co reszta ludu w kościele; jeśli więc śpiewa lud, i niewiasty we wspólnym śpiewie udział przyjmować mogą. Co więcej — i to może nazwiemy pewnym ustępstwem — w ważnych wypadkach i za zgodą Ordynariusza pozwolić można na wyłączny śpiew niewiast, występujących w roli chóru (oczywiście nie na prezbiterium), a więc na przykład w kościołach żeńskich klasztorów, pensjonatów, i t. p. Wszakże Kościół dla łatwo zrozumiałych powodów energicznie przy tym obstaje, by nie dopuszczać zespołów mieszanych, złożonych z mężczyzn i niewiast (a więc — jak sądzimy — także z samego organisty- mężczyzny i samych śpiewaczek), chociażby chór ten umieszczony był zdała od ołtarza, n. p. nad głównym wejściem; żąda bowiem, by mężczyźni od niewiast byli całkiem oddzieleni, żąda unikania wszelkich niewłaściwości i spełnienie tych warunków kładzie na sumienie Ordynariuszów. I zauważmy jeszcze, iż w pierwszym wypadku, gdy jest mowa o śpiewie całego ludu, Kongregacja uznaje jako nakaz oddzielenia mężczyzn od niewiast tam tylko, gdzie istnieje ten chwalebny zwyczaj, w drugim zaś, gdzie chodzi nie o lud zgromadzony na kościele, lecz o śpiewaków, znajdujących się na chórze, nakaz ten wyrażony jest bezwzględnie. (Por. co do powyższych uwag dwa Dekrety św. Kong. Obrz. z 17 stycznia i 18 grudnia 1908, Nr. 4210 i 4231).
Trudno nie przyznać, iż takie postawienie kwestii równa się w praktyce całkowitemu przekreśleniu chórów mieszanych. Trudno też nie dopatrzyć się w wyjaśnieniach Kongregacji Obrzędów pewnych motywów natury nie tylko liturgicznej, lecz i moralnej. Kościół święty, jakkolwiek dba o piękne i artystyczne wykonanie śpiewów kościelnych, nie może się zgodzić na to, iżby strona moralna w czymkolwiek ucierpieć miała ze względu na estetykę. Stąd też surowe przepisy, dotyczące kwalifikacji, wymaganych od kościelnych śpiewaków. Oto bowiem czytamy dalej w Piusowym kodeksie, iż tacy tylko śpiewacy do udziału w śpiewie dopuszczeni być mogą, o których wiadomo, iż są ludźmi pobożnymi i uczciwego życia, tacy tylko, którzy zachowują się ze skromnością należną ich świętemu urzędowi („Ne quis denique cantor in Ecclesiae Chorum inducatur, nisi constiterit de eius pietate atque integritate vitae, eumque modestiam religionemque praeferre, quae sanctum decent officium, cui ipse addicitur”). Stąd też nie ścisły nakaz już, lecz wskazówka, zachęta, by śpiewacy w kościele przywdziewali sutannę i komżę, a jeśli chór, na którym śpiewają, zbyt jest na wzrok ludzki wystawiony, wypada, iżby zaopatrzony był w kraty osłaniające tych, co się na nim znajdują.
Ani chcę, ani mogę, ani mam prawo wglądnąć w sumienia śpiewaków kościelnych całej Polski, i sądu o ich moralnych kwalifikacjach wydawać nie zamierzam. Natomiast pozwolę sobie na inne pytanie, czy ci, do których to należy, pamiętają zawsze o tym obowiązku i czy umieją w trudnych i przykrych okolicznościach bać stronie moralnej pierwszeństwo przed stroną artystyczną?… A jednak jeśli zajdzie potrzeba, zdobyć się należy na ciężką ofiarę, usuwając z chóru tego lub owego nieodpowiedniego śpiewaka, choćby się przez to rozbić miał mozolnie zebrany zespół! Oby nam tylko zawsze przyświecał cel główny śpiewu kościelnego, — chwała Boża — a potrafimy z łaską Bożą dać sobie odpowiedź, jak postąpić w każdym poszczególnym wypadku, by się temu celowi nie sprzeniewierzyć.
Chwała Boża — tak! A więc precz z wszelką próżnością, chęcią popisu, precz z gorszącym reklamowaniem po gazetach, iż dnia takiego w takim kościele podczas Mszy śpiewać będzie artystka operowa pani X., artysta zaś koncertowy, pan V. wykona „utwory religijne” kompozytora Z. (który, mówiąc nawiasem, żadnych utworów religijnych nie komponował), itd. itd. A czy zastanowili się też kiedy nad tym ci, którzy te popisy urządzają w swych kościołach, że — o ile sami do reklamy dziennikarskiej się przyczyniają, — wydają sobie, właściwie mówiąc, testimonium paupertatis? Bo jeśli już mamy się chwalić, toć chwalmy się tym co własne, a nie tym, co cudze.
Niema w tym oczywiście zasadniczego sprzeciwu, by artysta teatralny był jednocześnie śpiewakiem kościelnym i na odwrót. Ale dlaczegóż nie chwalimy się, że śpiewać będzie nasz własny chór kościelny, lecz podszywamy się pod firmę teatralną i koncertową? Czyśmy kiedy natknęli się na objaw przeciwny, iżby artyści teatralni reklamowali się na afiszach jako śpiewacy kościelni?…
Czy, powiedziałbym, chcąc zareklamować kaznodzieję: „Posłuchajcie go, ślicznie będę mówił, gdyż ściągnął wszystko ze Skargi lub Lacordaire’a“ ?… Wszak starałbym się, przeciwnie, wysunąć naprzód jego cechy indywidualne, swoiste! Podobnie rzecz ma się ze śpiewakami. Ale przede wszystkim zaprzestańmy już raz przecie tej reklamy. Kościół nie teatr, osoba tego czy owego śpiewaka w grę nie wchodzi. W teatrze, gdy występuje artysta, podnosi się kurtyna, a w kościele przeciwnie, zalecone są kraty na chórze! Prawdziwie szczery ogarnia smutek, gdy tak mało jeszcze widzi się u nas zrozumienia dla rzeczy tak, zdawałoby się, elementarnej! Czy mamy czekać, aż wyczytamy ogłoszenie w dzienniku, iż takiego dnia sumę odprawi ksiądz A., odznaczający się dźwięcznym i miłym głosem barytonowym, a na Ite Missa est usłyszymy fenomenalnego tenora, diakona B. ? itp.
Ganiąc jednak z całej duszy te bolesne i wstrętne objawy zeświecczenia, nie widzimy jednocześnie nic zdrożnego w tym, gdy się podaje do wiadomości ogółu, od czasu do czasu i w granicach roztropności, jakie mianowicie utwory w danym dniu podczas nabożeństwa wykonane będą, zwłaszcza, gdy chodzi o wzorowych kompozytorów, i oczywiście — o kościoły, w których muzyka kościelna na wysokim stoi poziomie. Takie bowiem ogłoszenia, gdy nie przybierają cech krzykliwej reklamy, a przemilczane są nazwiska wykonawców, stać się mogą zachętą do zapoznania się z prawdziwą muzyką kościelną, przyczynkiem do urobienia gustu kościelnego, pobudką do większego zamiłowania liturgii, i tym samem pośrednio służą chwale Bożej.
ROZDZIAŁ VIII.
Dotychczas w rozważaniach naszych zastanawialiśmy się wyłącznie niemal nać kościelnym śpiewem. Czas już przejść z kolei do kościelnej muzyki instrumentalnej. Przepisy dotyczące jej i stanowiące treść następnego rozdziału papieskiego „Motu Proprio”, nie zatrzymają nas zbyt długo, gdyż, jak powiada kodeks, właściwą muzyką kościelną jest tylko śpiew, instrumenta przeto uważać należy za rzecz zgoła dodatkową.
A więc przede wszystkim organy. Jest to jedyny instrument, mający z góry przyznany sobie i dozwolony wstęp do kościołów, inne zaś instrumenta dopuszczalne są tylko w poszczególnych wypadkach, w pewnych granicach i z zachowaniem pewnych ostrożności, i wreszcie, o czym nie należy zapominać, za specjalnym tylko pozwoleniem Ordynariusza. Ba, sama nawet gra organowa różnym podlega ograniczeniom: Wiemy skądinąd np., iż na Mszy i nieszporach adwentowych i wielkopostnych organy milczeć muszą i pozwolono tylko w razie konieczności przez czas trwania śpiewu podtrzymywać go organowym wtórem, z wyjątkiem zawsze trzech ostatnich dni Wielkiego Tygodnia, od Gloria w Wielki Czwartek, do Gloria w Wielką Sobotę (Św. Kongr. Obrz. Dekret 4265, z 11 maja 1911 r.). Ale i w samem „Motu Proprio” znajdujemy inne jeszcze ograniczenia. I tak: ponieważ śpiew bezwzględnie pierwsze zajmuje miejsce, przeto zadaniem organów (a także innych instrumentów) jest po prostu towarzyszyć mu, a nigdy go nie zagłuszać. To też zabronione są długie preludia i interludia, opaźniające wykonanie tekstu liturgicznego przed rozpoczęciem lub w czasie, gdy jest wykonywany. Są to przepisy tak jasne i proste, iż o niezachowaniu ich łatwo sobie zdanie wyrobić. Co sądzić, w rzeczy samej, o takiej na przykład sytuacji, w jakiej się tu i ówdzie u nas znajduje celebrans, gdy zmuszony jest przerwać słowa Mszy świętej w środku zdania, i czekać niekiedy może nawet kilka minut, zanim pozwolą mu wreszcie niepowołane muzykusy dokończyć myśli i zdania, przez zaśpiewanie per omnia saecula saeculorum?…
Ale kodeks mówi tylko o niezagłuszaniu śpiewu przez muzykę. Nie przypuszcza snąć innego, gorszego jeszcze nadużycia, o którym my w Polsce coś powiedzieć możemy, a nam na myśli już nie zagłuszanie, lecz wprost rugowanie śpiewu przez organy lub inne instrumenta. Komu z nas nieznane są owe Mszy niby śpiewane, kiedy to po zaintonowaniu przez celebransa Gloria, pan organista uderza na organach kilka akordów, — i tyle! Albo przenieśmy się w myśli do kościoła, w którym odbywa się paradne nabożeństwo pogrzebowe: Że śpiewacy zignorowali zgoła śpiew sekwencji Dies irae — to nic, ale niechby zabrakło Szopenowskiego marsza żałobnego!!…
1 jeszcze jedno ograniczenie gry organowej. Nie każda muzyka na organach nadaje się do kościoła, lecz ta tylko, która odpowiada naturze tego instrumentu i skądinąd ma cechy prawdziwej muzyki kościelnej, w myśl zasad poprzednio już wyłuszczonych. Byłoby więc wielkim błędem chcieć przenosić żywcem i bez różnicy wszelkie wtóry fortepianowe na organy, które nie znoszą przecie ani szybko po sobie następujących powtarzanych akordów, ani gry staccato i t. p.
A teraz co do innych instrumentów w szczególności. Dowiadujemy się z Plusowego kodeksu, iż „imienną ekskomuniką” raz na zawsze obłożony jest na pierwszym miejscu fortepian, a następnie też mniej lub więcej hałaśliwe instrumenta, jako to: bębny, kotły, talerze, dzwoneczki i inne tym podobne. Im wszystkim — zapamiętajmy to dobrze — wstęp do kościoła wzbroniony, i w tym oświetleniu odpowiedzmy sobie na pytanie, co warte owe fanfary przy wtórze bębnów lub inne równie niefortunne pomysły, obliczone na tani efekt i gust niewybredny w chwili odsłaniania obrazów lub w innych uroczystych okolicznościach, tak mało mające wspólnego z prawdziwą pobożnością i z muzyką prawdziwie kościelną.
Z powyższego łatwo już wywnioskować, iż inne niewymienione w zakazie poważne instrumenta, zarówno dęte, jak i smyczkowe, do nabożeństwa dopuszczone być mogą, choć zawsze nie inaczej, jak tylko w poszczególnych wypadkach i za pozwoleniem biskupa, co kodeks niejednokrotnie przypomina. Lecz i tu jeszcze napotykamy się na ograniczenie, dotyczące instrumentów dętych, niezawodnie dlatego, iż są bardziej hałaśliwe. Powiada mianowicie kodeks, iż zabronione są surowo występy po kościołach całkowitych orkiestr, a pozwolony być tylko może wtór poważny, ze wszech miar przypominający organy, wykonany przez instrumenta dęte w zmniejszonej ilości. Natomiast nie broni się orkiestrom występować podczas nabożeństw poza murami kościoła, oczywiście zawsze za zgodą biskupa, byleby nie grały żadnych utworów świeckich; najwłaściwiej zaś, by w wypadkach tych zadowalały się wtórowaniem pieśniom łacińskim lub ludowym, wykonanym przez uczestników procesji.
Z tych kilku krótkich przepisów nietrudno dojść do wniosku, iż muzyka instrumentalna, jakkolwiek nie jest bezwzględnie z nabożeństwa wykluczona, nie cieszy się jednak (z wyjątkiem organów) zbyt „dobrą opinią“ w kościele. Dla niektórych instrumentów drzwi kościoła pozostają stale zamknięte, inne za każdym razem wykazać się muszą wydanym przez biskupa „paszportem” — słowem, Kościół jakby tylko tolerował je, licząc się z ludzką słabością i brakiem wyrobionego smaku. I w rzeczy samej: zastanówmy się nad tym, że gdyby muzyka instrumentalna uchodziła doprawdy za przyczynek do uświetnienia służby Bożej, niezawodnie znalazłaby miejsce tam, gdzie Kościół największą rozwija zewnętrzną pompę —to jest w czasie uroczystej Mszy papieskiej. A przecie nikt chyba z żyjących nie słyszał nigdy w bazylice Watykańskiej Mszy, śpiewanej z wtórem orkiestrowym, jeno poważne dźwięki śpiewu gregoriańskiego lub kościelnej polifonii; jedyny tylko i zgoła swoisty wyjątek stanowią czyste tony srebrnych trąb, co z wysokości kopuły w chwili Podniesienia z niezrównaną powagą i majestatem płyną po kościele, wieszcząc wszem dokoła dokonanie się wielkiej Tajemnicy Ołtarza.
To też, gdy podsumujemy to wszystko, co się rzekło, bez trudu chyba przekonać się damy, że skoro najlepsza nawet muzyka instrumentalna tak mało znaczy w kościele, to już stanowczo za godne lepszej sprawy uznać należy owe tak pilne i kosztowne może zabiegi .o zdobycie sobie na czas sumy w dzień uroczystego święta jakichś prowincjonalnych grajków, co to jak się odezwą, to choć z kościoła uciekaj, a do tego nie tylko brak im na gościnne występy biskupiego pozwolenia, lecz nie jednemu może i metryki chrztu nie dostaje…
Ale mimo wszystko znajdą się jeszcze niezawodnie oponenci. Te przepisy — powiedzą nam — dotyczą Mszy śpiewanej, skoro więc odprawia się Msza cicha, Kościół większą pozostawia swobodę. I dalejże wprowadzać na chór kościelny solistów i solistki: ten zagra „Largo” Haendla, ów „Elegię” Masseneta, ktoś trzeci jakąś arię lub inny jaki „kawałek”… Lecz powiedzmy z ręką na sercu: Czy sądzimy doprawdy, że dlatego tylko, że muzyka ta nie należy ściśle do całości liturgii, już może bezkarnie rozbrzmiewać w kościele podczas nabożeństwa? że popisowe „solo” dlatego tylko, że nie głos śpiewa, lecz grają skrzypce, tym samem staje się rzeczą godziwą? że świecczyzna w kościele grzeszną jest tylko podczas sumy? Chyba byśmy twierdzić chcieli, że kościół poza godzinami nabożeństwa uroczystego przestaje być miejscem poświęconym, a Msza odprawiana bez śpiewu nie jest czynnością świętą i ze wszystkich najświętszą, a przeto i uwagę obecnych godzi się odrywać od ołtarza, skierowując ją na niekościelne utwory i ich wykonawców!
„Motu Proprio” w ślad za przepisami o muzyce instrumentalnej, dodaje jeszcze słów kilka o rozmiarach muzyki kościelnej, żądając mianowicie, by — jak to już mieliśmy sposobność zauważyć wyżej — kapłan przy ołtarzu nie był zmuszony wyczekiwać zbyt długo, aż śpiew czy muzyka zamilknie. To też przypomina nam kodeks, iż „Sanctus” ma być skończone, zanim nastąpi Podniesienie, lecz i kapłan, na odwrót, przy odmawianiu Kanonu zwracać ma uwagę na śpiewaków, by przez pośpiech zbyt rychło nie dokonał konsekracji. Słowem, pilnie baczyć należy, by nie było we Mszy świętej owych, tak fatalne wrażenie sprawiających zgrzytów, kiedy to kapłan i śpiewacy jakby się wzajemnie ignorowali i podczas gdy na chórze rozbrzmiewa jeszcze głośne nieraz „Hosanna”, przy ołtarzu odzywa się już dzwonek na Podniesienie. Także i „Gloria” i „Credo” — jak zaznacza kodeks — trwać mają według gregoriańskiej tradycji stosunkowo nie długo. I tu przypominają się omówione wyżej przepisy o niepowtarzaniu słów tekstu. To pewna, że byleby dzisiejsi kompozytorowie zechcieli trzymać się norm, podanych w „Motu Proprio” i bylebyśmy raz przecie złożyli ad acta utwory, datujące się z epoki upadku muzyki kościelnej, nie natkniemy się na poważne kolizje ani z literą, ani z duchem papieskiego kodeksu. Kończy się wreszcie ten krótki rozdział przypomnieniem, iż potępienia godnym i bardzo ciężkiem nadużyciem (Damnandum denique habendumque loco abusus gravissimi) jest spychanie liturgii na plan drugi przez wysuwanie muzyki na pierwszorzędne miejsce. Muzyka bowiem (a więc i śpiew, i wtór) jest tylko tej liturgii cząstką, to też nie liturgia służyć ma muzyce, lecz na odwrót, muzyka pokorną jest liturgii służebnicą. Że tak być powinno, nikt z pewnością nie zaprzeczy: oby co rychlej praktyka życiowa wykazała, że u nas tak jest w istocie!
ROZDZIAŁ IX.
Na zakończenie podaje nam Ojciec święty wskazówki, co czynić należy, by te zasady muzyki kościelnej, co stanowiły przedmiot naszych rozważań, z dziedziny teorii w czyn i w życie wprowadzić. Na pierwszym miejscu stawia konieczność czuwania nad tym, co i jak się śpiewa po kościołach, — i w tym celu nakazuje tworzenie komisji diecezjalnych, których zadaniem byłoby pilnować nie tylko, by dobór utworów odpowiadał duchowi kościelnemu, lecz także zastosowany był do sił śpiewaków. Wszak chór chórowi nie równy, kogo więc nie stać na wzorowe wykonanie trudnych Mszy polifonicznych, niech raczej kontentuje się poprawnym odśpiewaniem łatwej jedno lub dwugłosowej kompozycji.
Przechodząc z kolei do seminariów i kolegiów, poleca Ojciec święty przede wszystkim pilną i z zamiłowaniem prowadzoną naukę śpiewu gregoriańskiego. Do przełożonych należy, by zachętą i pochwałą przyczyniali się do należytego postawienia sprawy. Istotnie, nie każdy ze śpiewaków jednakowe może od początku okazywać będzie zamiłowanie do kościelnego śpiewu: ten ze względu na słabo na ogół rozwinięty zmysł muzykalny, ów z powodu zbytniego przejęcia się stylem muzyki świeckiej. To też wypadnie może przez budzenie ducha karności i posłuszeństwa, oraz szczerego, synowskiego przywiązania, prowadzić alumnów do umiłowania tego, czego żąda od nas i co umiłowała i czcią otacza Matka nasza, Kościół. Także i do ćwiczenia się w śpiewie polifonicznym zachęca Ojciec święty, co prawda, na drugim dopiero miejscu, bo też śpiew ten, jako trudniejszy, wyborowych wymaga wykonawców i tam tylko rozwinąć się może, gdzie się da z grona kleryków utworzyć Schola Cantorum.
Jak wielką zaś przywiązuje Ojciec święty wagę do tego, iżby nauka śpiewu na wysokiej stanęła stopie, przekonać się łatwo z dalszej wskazówki: oto na wykładach liturgiki na ogół, a nawet teologii moralnej i prawa kanonicznego nie należy opuszczać sposobności, by o zasady muzyki kościelnej potrącać; dla wykończenia zaś nauki tego przedmiotu starać się trzeba o wykład dodatkowy estetyki sztuki kościelnej, aby klerycy nie opuszczali seminarium bez znajomości tych rzeczy, które do całości kultury kościelnej należą. Zaiste! zmysłu estetycznego i muzycznej kultury brak wielki u nas jeszcze odczuwać się baje. Jeżeli w ciągu rozważań naszych niejednokrotnie ubolewać nam wypadało nad niskim u nas poziomem muzyki kościelnej, jeśliśmy raz po raz wytykali błędy i nadużycia, to już ci nie widzieliśmy w tym wyraźnie złej woli u tych, co mogliby częściowo przynajmniej zaradzić niedostatkom; takiego zarzutu nie śmielibyśmy podnieść. Natomiast godzi się nam z pewnością utyskiwać na brak wyrobionego smaku, na brak dostatecznych wiadomości z obszernej dziedziny muzyki kościelnej, słowem, na brak tego, co Ojciec święty do całości kultury kościelnej zalicza. I niech tylko młodzież nasza duchowna wyniesie z seminariów głęboko wpojone zasoby Piusowego „Motu Proprio” i zamiłowanie ich, a niezawodnie znikać poczną stopniowo z kościołów naszych niefortunne, solowe występy różnych rzeczywistych lub domniemanych artystów, znikną z repertuarów utwory nie wytrzymujące krytyki, znikną wreszcie i reklamy po dziennikach; w świątyniach naszych zakwitnie prawdziwa chwała Boża i ustanie zgorszenie. Doczekamy się — w myśl gorących pragnień Ojca świętego — iż służba Boża stanie się kulturalną!
Lecz nie w samych tylko seminariach i kolegiach tworzyć należy Scholas Cantorum: owszem, niech powstają też przy znaczniejszych kościołach, jak dawniej bywało, a nadto, gdzie duchowieństwo gorliwie się zakrzątnie, tam i przy kościołach mniejszych i po wsiach uda mu się z własną korzyścią i ku zbudowaniu ogółu wytworzyć zespoły śpiewaków z chłopców i mężczyzn złożone. Wreszcie zachęca jeszcze Ojciec święty do zakładania i popierania szkół wyższych, by Kościół sam w ręce ujął kształcenie dyrygentów, organistów i śpiewaków według prawdziwych zasad sztuki kościelnej.
Ostatnie słowa Piusowego „Motu Proprio”, to apel do wszystkich bez wyjątku: do dyrygentów i do śpiewaków/, do duchowieństwa, przełożonych seminariów, kolegiów i zgromadzeń zakonnych, do proboszczów i rektorów, do kapituł i wreszcie do samych biskupów, by całą duszą popierali wielkie dzieło reformy tak dawno oczekiwane i upragnione; w przeciwnym razie bowiem na szwank narażona byłaby powaga samego Kościoła, który już niejednokrotnie do reformy nawoływał i teraz znów nawołuje.
Zbytecznym byłoby dodawać jeszcze cośkolwiek do tych gorących słów zachęty, idących ku nam z Piotrowej Stolicy. Jeśli życzenie Najwyższego Pasterza powinno być rozkazem dla miłujących Go dzieci, to cóż dopiero to, co nie jako proste życzenie, lecz jako formalny nakaz zostało nam ogłoszone i to już przed ćwierć wiekiem niemal! Obyż dwudziestopięciolecie ukazania się Papieskiego „Motu Proprio” zastało w Polsce licznych i z dnia na dzień liczniejszych i szczerze mu oddanych wielbicieli, świadomych woli Kościoła, mających dla niej zrozumienie, spełniających ją całą duszą i z przekonania, i z miłości !
DOMÓWIENIE.
W rozważaniach naszych na tle Piusowego „Motu Proprio” staraliśmy się przedstawić myśl Prawodawcy i zachęcić do coraz ściślejszego wprowadzenia w czyn jego woli i nakazów. Nie da się chyba zaprzeczyć, iż kodeks muzyki kościelnej w wybitnym stopniu nosi na sobie piętno indywidualności Piusa X. Znać w nim zapał Papieża do sprawy, znać gorliwość i dbałość o przywrócenie służbie Bożej należytej powagi i piękna. Lecz wiemy, że kwestia reformy zawsze jeszcze natyka się na trudności i niechęci, że są tacy, co radzi by może dzieło wielkiego Papieża z czcią należną złożyć do archiwum i przesypać pyłem zapomnienia. Teraz przeto, stanąwszy u kresu naszej pracy, postawmy sobie jeszcze pytanie, czy Pius X, dając się unieść gorącości swego ducha, nie wyszedł przypadkiem poza granice realności, przenosząc się w swych zarządzeniach w krainę nieziszczalnych osobistych pragnień i czy nie należy przeto wszelką akcję w duchu reformy uważać za niewczesną? Otóż, wystarczy zajrzeć do urzędowego organu Stolicy świętej., t. j. do roczników „Acta Apostolicae Sedis“ z lat ostatnich, aby się przekonać, że następcy Piusa X nie tylko żadnego z jego zarządzeń nie cofnęli, lecz nie uważali nawet za wskazane pomijać ich milczeniem, przeciwnie, powoływali się na nie kilkakrotnie, i to w odezwach przez nich samych własnoręcznie podpisanych.
Kiedy w roku 1921 czyniono przygotowania do obchodu czterechsetlecia wielkiego Palestriny, Papież Benedykt XV, w liście z 19 września tegoż roku, tak między innymi pisał do kardynała Vannutelli’ego: „Zainteresowanie się Nasze tym obchodem służyć powinno do coraz wybitniejszego poparcia owej gorliwości w dziele reformy muzyki, która szczęśliwie zapoczątkowana przez czcigodnej pamięci Poprzednika Naszego w pierwszym roku jego pontyfikatu, rozszerzała się i pogłębiała coraz bardziej we wszystkich krainach świata katolickiego. Nie chcemy, aby czas z biegiem lat osłabić mógł skuteczność owych mądrych norm, które tenże Papież nakreślił w „Motu Proprio” z 22 listopada 1903 roku, nazywając je kodeksem prawnym muzyki świętej; lecz chcemy, aby pozostały w pełnej sile“.
W lat dziewiętnaście co do dnia od ogłoszenia Piusowego kodeksu, ukazało się nowe „Motu Proprio”, wydane tym razem przez Ojca świętego, Piusa XI i zawierające przepisy dla wyższej szkoły muzyki kościelnej w Rzymie. Cały wstęp tego dokumentu poświęcony jest zarządzeniom Poprzednika, a Statut VII brzmi jak następuje: „Cokolwiek postanowione zostało przez „Motu Proprio“ Piusa X o muzyce kościelnej, ma być zachowane jako prawo nienaruszone (sanctissimae legis instar) we wszystkich przedmiotach naukowych tej szkoły”.
Z okazji założenia w Paryżu instytutu śpiewu gregoriańskiego, wystosował Ojciec święty dnia 10 kwietnia 1924 roku list do kardynała Dubois, w którym powołując się znów na „Motu Proprio” Piusa X, wychwala śpiew gregoriański jako podnoszący duszę do Boga i pobudzający do pobożności.
I wreszcie, dnia 17 kwietnia roku bieżącego, pisze Ojciec święty do kardynała Bisleti’ego z okazji obchodu jubileuszowego Gwidona z Arrezzo: „Odnośne przepisy bowiem ów Poprzednik nasz (Pius X) wydał tak mądre, iż zdają się tworzyć jakby autentyczny kodeks prawny muzyki liturgicznej”1).
Wystarczy chyba tych kilku przykładów, aby odpowiedzieć sobie na zadane pytanie, iż sprawa reformy, zapoczątkowana przez Piusa X, nie poszła bynajmniej w zapomnienie, jakby się może komu zdawać mogło, że kto jej broni, kto w granicach swej kompetencji nad urzeczywistnieniem jej pracuje, ten idzie za wolą nie samego tylko Piusa X, lecz i jego następców, ten nie jest utopistą, uganiającym się za nieuchwytnymi mrzonkami, lecz służy sprawie dobrej, całkowicie realnej i zawsze jeszcze aktualnej, żywej i palącej!
1) Por. „Acta Apostolicae Sedis“; rocznik 1921 — str. 474; 1922 — Str. 623, 626; 1924 — str. 185; 1928 — str. 139.