informacje

Syjonizm, neokonserwatyzm, koncyliaryzm

informacje

z: https://akacatholic.com/

Wyobraźmy sobie człowieka, nazwijmy go Michael, który przez wielu uważany jest za godnego zaufania eksperta w dziedzinie produktów. Zarabia nawet na życie, publikując gazetę i tworząc treści wideo, w których dzieli się swoją bogatą wiedzą na temat owoców i warzyw.

W ciągu ostatnich kilku lat Michael rozwinął głęboko niepokojący nawyk publicznego nazywania cytryny jabłkiem. W ten sposób zmylił i wprowadził w błąd wiele osób.

„Nie, Michael, mylisz się”, interweniuje zaniepokojony obserwator.

Kroi cytrynę na plasterki a ostry aromat cytrusów wypełnia powietrze, błaga: „Spójrz na jej jasnożółtą skórkę! Poczuj jej znajomy zapach! Posmakuj jej pikantnego smaku! Widzisz? Wygląda, pachnie i smakuje zupełnie jak jabłko!”.

„Rzeczywiście, widzę, czuję i smakuję tak samo jak ty” – odpowiada Michael.

„Mimo to”, nalega, „zapewniam ciebie i wszystkich, którzy będą słuchać, że to jest jabłko i ani ja, ani nikt inny żyjący dzisiaj, nie ma uprawnień, by sugerować inaczej!”.

Powyższe jest zamierzone, i oczywiście tak jest, jako analogia dla tych, którzy patrzą na Franciszka, widzą jego zachowanie i rozpoznają jego poważne błędy, a mimo to upierają się, że ten człowiek jest katolikiem, a jeszcze bardziej niedorzeczne jest to, że jest Świętym Papieżem Rzymskim i Wikariuszem Chrystusa.

Służy to również jako analogia dla tych, którzy patrzą na instytucję obecnie okupującą Watykan, słyszą jej fałszywe nauki, są świadkami jej niestosownych działań i odrzucają jej zepsutą moralność, a mimo to upierają się, że jest to Święty Kościół Katolicki.

To samo można powiedzieć o tych, którzy uznają trujące propozycje zawarte w tekście Soboru Watykańskiego II, a mimo to akceptują go jako ważne wykonanie Najwyższego Magisterium.

Dla większości czytelników pierwszym Michaelem, który prawdopodobnie przychodzi na myśl podczas czytania tego wszystkiego, jest Michael J. Matt, wydawca najstarszego w kraju… resztę znacie. Ziew.

Dziś jednak mam na myśli innego Michaela.

Zanim do niego dotrzemy, co można wywnioskować o rzekomym ekspercie od produktów, który upiera się, że cytryna to jabłko?

Cóż, opierając się na jego oderwaniu od rzeczywistości, pierwszą rzeczą, którą możemy wywnioskować, jest to, że jego zdolność do używania rozumu i prostej logiki jest najwyraźniej ułomna, z jakiejkolwiek przyczyny lub z jakiegokolwiek powodu.

Możemy również pomyśleć, że być może tak naprawdę nie wierzy, że cytryny są jabłkami, ale raczej jest nagradzany za publiczne zajmowanie takiego stanowiska, tj. po prostu gra swoją publicznością dla osobistych korzyści.

Tak czy inaczej, jedno jest pewne, dobrze by było, gdybyśmy patrzyli na jego spostrzeżenia i komentarze w innych sprawach, nawet tych niezwiązanych bezpośrednio z jego rzekomym obszarem wiedzy, z głęboką podejrzliwością. W rzeczywistości powinniśmy spodziewać się, że wiele z jego opinii na wiele tematów odzwierciedla podobny stopień złudzenia, oderwania i dysonansu poznawczego.

Jest tak tym bardziej w przypadku tych, którzy nazywają Bergoglio papieżem; Kościół soborowy, Katolicki i Vaticanum II, Magisterium, o ile osoby te są w pewnym istotnym stopniu odłączone nie tylko od szeregu prawd, ale od Prawdy wcielonej i religii, którą On ustanowił dla naszego zbawienia.

W tym miejscu zwróćmy teraz uwagę na Michaela Warsaw, prezesa zarządu i dyrektora generalnego konglomeratu medialnego EWTN.

W dniu 1 marca Warsaw napisał artykuł dla National Catholic Register na temat niedawnego wywiadu Tuckera Carlsona z Władimirem Putinem.

Pozornym celem artykułu było rzucenie katolickiego światła na fakt, „że tak wielu widzów odniosło pozytywne wrażenie na temat rosyjskiego autokraty”.

„Ten źle ulokowany szacunek mówi wiele o tym, gdzie jesteśmy teraz jako kraj”, pisze Warsaw.

Rzeczywiście, wydaje się, że wielu Amerykanów zostało zmanipulowanych do zaakceptowania fałszywego paradygmatu dobry/zły, który jest nieustannie wbijany im do głów przez przebiegłych polityków i ich rzeczników w mediach. W tym przypadku wielu wydaje się działać zgodnie z błędnym przekonaniem, że należy wybrać wsparcie dla Ukrainy lub Rosji, a co za tym idzie, ich przywódców.

Sęk tkwi w tym, że niezależnie od tego, którą flagę wybierzemy, niewinni ludzie nadal będą cierpieć, nawet jeśli podżegające do wojny elity będą gromadzić jeszcze większe bogactwo i władzę, co tak się składa, że jest celem niemal każdego konfliktu zbrojnego, jaki kiedykolwiek istniał.

Kluczem do wyjścia z takich propagandowych pułapek jest właśnie to, co proponuje Warsaw – katolicka perspektywa. Jest tylko jeden problem – nie ma on jej do zaoferowania, a raczej jest to wyłącznie soborowy punkt widzenia.

Na przykład pisze:

Wpisując się w historycznie wszechobecną narrację, że religią można manipulować w celach politycznych, Putin stoi w diametralnej sprzeczności z szerszą prawdą, którą wyznajemy jako katolicy, że państwo istnieje po to, by służyć swoim obywatelom, a nie na odwrót.

Dla wielu czytelników Warsawa, biorąc pod uwagę ich własny soborowy światopogląd, powyższe może wydawać się całkowicie wiarygodne.

Kościół katolicki nie popiera jednak idei, że „państwo istnieje po to, by służyć swoim obywatelom”. W rzeczywistości, zamiast być „większą prawdą”, jak utrzymuje Warszawa, jest to raczej subtelne kłamstwo.

Aby było jasne, nie sugeruję, że Warsaw celowo kłamie, raczej jest bardziej prawdopodobne, że po prostu demonstruje stopień, w jakim myśl soborowa jest sprzeczna z autentycznym nauczaniem katolickim.

Co zatem Kościół ma do powiedzenia na temat obowiązków państwa?

Krótko mówiąc, celem państwa – które jest niczym więcej niż zbiorem ludzi sprawujących władzę cywilną – jest ten sam cel, dla którego wszyscy istniejemy jako jednostki. Zapożyczając z Katechizmu z Baltimore, jest to: „Poznać Boga, kochać Boga i służyć Bogu”.

Jak stwierdził papież Leon XIII:

Stąd wynika, że wszelka władza publiczna musi pochodzić od Boga. Albowiem tylko Bóg jest prawdziwym i najwyższym Panem świata. Wszystko, bez wyjątku, musi być Mu poddane i musi Mu służyć, tak że ktokolwiek posiada prawo do rządzenia, posiada je z jednego i jedynego źródła, a mianowicie od Boga, suwerennego Władcy wszystkiego. (Immortale Dei 3)

Mówiąc dokładniej, to Chrystusowi Królowi, prawdziwemu Bogu i prawdziwemu człowiekowi – Temu, któremu została dana wszelka władza w niebie i na ziemi (por. Mt 20:16) – wszyscy muszą służyć przede wszystkim w ramach sprawiedliwości, w tym państwu.

Nie ma też żadnej różnicy w tej kwestii między jednostką a rodziną lub państwem; wszyscy ludzie, czy to zbiorowo, czy indywidualnie, są pod panowaniem Chrystusa. (Papież Pius XI, Quas Primas 18)

Tylko służąc Chrystusowi Królowi, państwo może służyć ludziom w prawdzie, zapewniając w ten sposób, że „społeczeństwo otrzyma wreszcie wielkie błogosławieństwa prawdziwej wolności, uporządkowanej dyscypliny, pokoju i harmonii” (por. tamże, 19).

Pogląd, że „państwo istnieje po to, by służyć swoim obywatelom”, bez żadnej wzmianki o jego podstawowym obowiązku wobec Chrystusa, jest w dużej mierze ideą amerykańską. Wszędzie tam, gdzie służba obiektywnej prawdzie jest w ten sposób usuwana z roli rządu – w szczególności w odniesieniu do kwestii wiary i moralności – tak jakby państwo musiało ograniczać się do wyłącznie świeckich spraw, klasa rządząca jest przeznaczona do służenia własnym interesom ponad wszystkimi innymi, a dobro wspólne jest wykluczone.

W związku z tym „grzechem dla państwa jest brak troski o religię”. (por. papież Leon XII, Immortale Dei – 6)

Co więcej, „Kościół rzeczywiście uważa za niezgodne z prawem, aby państwo stawiało różne formy kultu Bożego na równi z prawdziwą religią” (tamże, nr 36).

Jest to jednak dokładnie to, czego Konstytucja Stanów Zjednoczonych wymaga od państwa i jest to to samo podejście do wolności religijnej, które zostało przyjęte przez Sobór Watykański II, a które Michael Warsaw, co nie dziwi, uznał za stosowne umieścić w swoim artykule. Pisze on:

Katolikom, protestantom, muzułmanom i innym mniejszościom religijnym grożą grzywny za rozdawanie literatury poza ich miejscami kultu. Mogą oni zostać surowiej ukarani na mocy niejasno sformułowanych przepisów przeciwko terroryzmowi i ekstremizmowi.

Nie bez powodu Amerykańska Komisja ds. Międzynarodowej Wolności Religijnej (USCIRF) wymienia Rosję jako jeden z 17 krajów na swojej aktualnej liście zalecanych „krajów szczególnej troski” „za angażowanie się w systematyczne, ciągłe i rażące naruszenia wolności religijnej”.

To właśnie Warsaw miał na myśli mówiąc o „religii manipulowanej dla celów politycznych”.

W rzeczywistości państwo, które reguluje publiczną działalność protestantów, muzułmanów i innych fałszywych religii, zachowuje się w sposób znacznie bardziej zgodny z autentyczną doktryną katolicką niż kraj taki jak Stany Zjednoczone, w którym jedyna prawdziwa religia jest haniebnie traktowana jako jedna z wielu opinii.

Problem z Rosją nie polega na tym, że państwo ogranicza działalność niektórych fałszywych religii – do czego władze cywilne mają pełne prawo, a czasem nawet obowiązek – ale raczej na tym, że wrzuca prawdziwą religię między nie, a jej oficjalna religia państwowa, rosyjskie prawosławie, sama jest fałszywa.

Następnie Warsaw szydził z „litanii skarg Putina na NATO”, jakby sugerując, że jego stała ekspansja na wschód w kierunku rosyjskiej granicy, mimo amerykańskich zapewnień, że jest inaczej, jest w jakiś sposób mniej niż uzasadnioną skargą.

Po zasugerowaniu, że Putin „może należeć do najbardziej pogardzanych (i budzących strach) ludzi na świecie”, od niechcenia nawiązał, bez dalszego komentarza, do faktu, że Putin „podzielił się poufnymi szczegółami na temat przerwanych rozmów pokojowych na Ukrainie”.

Czy sam zdrowy rozsądek nie podpowiada, że tych, którzy podjęli kroki w celu podważenia pokoju i utrwalenia rozlewu krwi, powinniśmy obawiać się najbardziej?

Warsaw w ogóle nie wspomniał, że Putin, jak przypomniał Carlsonowi podczas wywiadu, wielokrotnie prosił o członkostwo Rosji w NATO i został odrzucony.

Czy takie szczegóły czynią Putina godnym pochwały, a jego działania na Ukrainie sprawiedliwymi?

Nie, oczywiście, że nie, ale informacje tego rodzaju nadają rozmowie krytyczną perspektywę – zaś ich brak w podejściu Warsawa do tematu wydaje mi się równoznaczny z kłamstwem zaniechania.

Waga tych szczegółów, o ile zostaną one wyraźnie poruszone i należycie rozważone, naturalnie prowadzi do pytania:

Dlaczego Stany Zjednoczone wycofały się ze swojej obietnicy ograniczenia ekspansji NATO na wschód? Dlaczego NATO nie zaakceptowało perspektywy członkostwa Rosji? Dlaczego zachodni przywódcy spiskowali, by podjąć kroki w celu zniweczenia porozumienia pokojowego?

Odpowiedź na wszystkie powyższe pytania wydaje się dość oczywista:

Konflikt militarny w wymiarze wewnętrznym jest domeną zarówno lewicowych jastrzębi wojennych, jak i „prawicowych” neokonserwatystów. W skali globalnej jest to siła napędowa kilku nikczemników, którzy są właścicielami banków, drukują pieniądze, sprzedają broń i rządzą każdym liczącym się narodem na całym świecie, w tym Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

Mając to wszystko na uwadze, suma komentarzy Warsawa skłania do zastanowienia:

Czy jest on po prostu kolejnym szczerym, ale wprowadzonym w błąd wyznawcą fałszywej religii soborowej, człowiekiem, którego światopogląd jest z tego powodu wypaczony, czy też jest człowiekiem skompromitowanym, który został w taki czy inny sposób wcielony do służby jako propagandysta polityczny?

Jeśli to drugie, to z pewnością nie byłby to pierwszy raz, gdy tak zwane niezależne media zostały zaangażowane przez władze polityczne, które mają zaszczepić określone przesłanie w umysłach odbiorców.

Podejrzenia te podsyca artykuł napisany przez Warsawa w listopadzie 2023 r., który również zawiera równe udziały kościelnego fałszu i politycznej manipulacji.

Artykuł zatytułowany „Nie zapomnij, o co chodzi w wojnie Izraela z Hamasem” zaczyna się następująco: „Minęły cztery tygodnie, odkąd Hamas przeprowadził niespodziewany atak na Izrael”.

Tak, jak napisał Warsaw, od wspomnianego ataku minął solidny miesiąc. W ciągu tych tygodni wielu obserwatorów – w tym byli oficerowie izraelskiego wywiadu – publicznie zadawało pytania o stopień, w jakim atak był naprawdę zaskoczeniem.

Im lepiej komentator znał izraelski protokół bezpieczeństwa granic, tym bardziej prawdopodobne było, że podejrzewał, iż brutalne wtargnięcie z 7 października odbyło się bez przeszkód, najprawdopodobniej w celu usprawiedliwienia krwawej reakcji Izraela.

Warsaw nie wspomina o tym, a raczej podwaja, pisząc:

To dobry moment, aby przypomnieć sobie, dlaczego ta brutalna wojna w ogóle ma miejsce: ponieważ Hamas, organizacja terrorystyczna, zaatakowała Izrael przez granice uznane przez społeczność międzynarodową, aby mordować, gwałcić i porywać niewinnych ludzi.

Po pierwsze? Warsaw może być szyldem fałszywej religii, a może nawet płatnym propagandystą, ale nie jest głupi.

Z pewnością wie, że „pierwsze miejsce” w trwającym konflikcie sięga ponad czterech dekad przed powstaniem Hamasu, a konkretnie lat poprzedzających rok 1947, kiedy to syjonistyczni terroryści siali spustoszenie w Palestynie – zabijając niezliczoną liczbę niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci – w ramach przygotowań do formalnej okupacji ziemi znanej dziś jako współczesne państwo Izrael.

Od tego czasu syjonistyczni okupanci zabrali więcej niewinnych istnień i ukradli więcej ziemi, ignorując przy wsparciu Stanów Zjednoczonych rezolucje ONZ wzywające ich do zwrotu terytorium prawowitym właścicielom.

W tym momencie można niemal usłyszeć w tle chór syjonistycznych obrońców: Jak ktoś śmie usprawiedliwiać morderstwa, gwałty i porwania! Czy Izrael nie ma prawa się bronić? Jak byś zareagował?

I, oczywiście, istnieje ulubiona odpowiedź syjonistów, gdy tylko ich działania są kwestionowane, do której Warsaw z przyjemnością odniósł się w ich imieniu:

Bez względu na to, co wydarzy się w przyszłości, ważne jest, abyśmy nigdy nie stracili z oczu faktu, że obecny rozlew krwi został zapoczątkowany przez akt deprawacji, w którym bojownicy Hamasu zabili więcej Żydów niż w jakimkolwiek innym dniu od Holokaustu.

Ach, tak, Holokaust!

Wygląda na to, że większość świata zaczyna wreszcie budzić się z syjonistycznego szantażu, w którym Holokaust jest wykorzystywany jako karta zwalniająca z więzienia, która sprawia, że Izrael nie ponosi odpowiedzialności nawet za swoje najbardziej skandaliczne działania, „bez względu na to, co wydarzy się w przyszłości”.

Jak napisał Warsaw, „przyszłość” już nadeszła, a mianowicie ludobójstwo, które trwa nieprzerwanie do dziś. A jednak z przyjemnością zagrał kartą wiecznego pokrzywdzenia Izraela.

Artykuł Warsawa zawiera wszelkiego rodzaju godne obrzydzenia komentarze na temat przytulnych relacji Kościoła soborowego z samozwańczymi Żydami „naszych czasów” (Nostra Aetate). Jeśli masz na to żołądek, możesz je tam przeczytać.

Tutaj podzielę się tylko jednym:

Nasza odrębna perspektywa jako katolików – opłakiwanie niewinnych, dzielenie duchowego dziedzictwa z narodem żydowskim i duchowe dzielenie cierpienia naszych chrześcijańskich braci i sióstr złapanych w krzyżowy ogień – daje nam jasność pośród zamieszania.

Powiedzmy sobie jasno: katolicy mają niewiele duchowego dziedzictwa z którymkolwiek z dzisiejszych samozwańczych narodów żydowskich, a dokładnie żadnego z syjonistycznymi okupantami Ziemi Świętej. Jak powiedział papież św. Pius X przywódcy syjonistów Teodorowi Herzlowi:

Religia żydowska była podstawą naszej religii, ale została zastąpiona przez nauki Chrystusa i nie możemy przyznać jej dalszej ważności.

Wszelkie sugestie przeciwne nie są myślami katolickiego obserwatora.

Pozostaje jednak pytanie dotyczące Michała Warsaw: czy są to bredzenia człowieka, który jest tak zanurzony w trujących doktrynach Soboru, że stracił zdolność myślenia umysłem Kościoła, czy też jest on chętnym narzędziem syjonistycznych/neokonserwatywnych propagandystów?

Być może jest wszystkim powyższym.

W końcu zarówno Sobór Watykański II, jak i fałszywa religia, którą ustanowił, zawdzięczają swoje powstanie tym samym złym aktorom.