Z wyprawy wiedeńskiej – Wincenty Pol 1865 r.
Wielka potrzeba — idzie głos po kraju
«Na odsiecz Wiednia, nad brzegi Dunaju!
«Aby ochełzać niewierne pogaństwo,
«0! ratuj królu Wiedeń i Chrześcijaństwo!» –
I król się dźwignął i w sile i w wierze,
I uczuł wielkim mocarzem na tronie:
Wiec i obesłał wici po Koronie —
I zewsząd ciągną Maryi rycerze.
Do wielkiej służby wabi ich ochota;
A król za siebie, za naród i wiernych
Zbrojąc się w duchu, czyni święte wota.
I słychać o tem po ziemiach obszernych,
Że sam rycerstwo na potrzeb powiedzie
I lada dzień już do Krakowa zjedzie.
A że to w boju wsławiona Janina,
To i drży serce wiernej ziemi syna,
Że pójdzie znowu po kotle i trąbie,
I szczerby szablą w tym w rogu wyrąbie,
Co mu tę ziemię nachodzi od wschodu.
I znów otwarta chwała dla narodu,
Kiedy na odsiecz zajdzie jemu w oczy,
I nad Dunajem walną bitwę stoczy.
Na miejsce zbioru wyznaczono Kraków:
Więc i hetmani przybyli tam przodem,
I ćmią się szlaki od rycerskich znaków,
I ciągną wojska ochotnym pochodem.
I stary Kraków rycerzy przytula —
I wszyscy tylko czekają na króla.
Król w Częstochowie z całego żywota
Uczynił spowiedź, — więc niebios Królowy
Której był złożył buławę na vota
Jeszcze hetmanem ,— żałośnemi słowy
Polecił siebie i naród i państwo
I wszystkich wiernych i całe chrześcijaństwo.
I kiedy powstał, był w sercu wesoły. —
„Obejdziem jeszcze krakowskie kościoły» —
Siadłszy na konia, do swoich powiada:
»To się i znajdzie na psa Turka rada —
«W Bogu nadzieja»— rzekł duchem natchnięty
“W Imię Maryi, w Imię Trójcy świętej!”»
I ledwo stanął na zamku w Krakowie,
Pragnienie serca Biskupom opowie,
Że chce processyą obchodzić kościoły,—
I prosić świętych pańskich o przyczynę,
Którzy wspierali w bojach tę Janinę; —
I chce pożegnać progi starej szkoły,
Gdzie go uczono tej bojaźni Bożej,
Zanim w obronie Krzyża się rozsroży.—
I uderzono wraz we wszystkie dzwony —
I poczt wyruszył — stary Zygmunt jęczy:
Więc i powaga biła od korony:
Na chwilę mignął tuk podwójnej tęczy:
I od świętego Stanisława trumny
Ciągną na Skałkę pobożne kolumny —
Naprzód o wielkiej winy przebłaganie:
Za poprzedników niechciej karać Panie! —
A gdzież od grobu wielkiego patrona
Miała się uciec ta Polska Korona,
Jak nie do grobu kmiecia zakonnika,
Grobu świętego Szymona z Lipnicy,
Który w pokorze dla grzesznych odmyka
I łaskę nieba i Boga-Rodzicy ? —
Przy świętym grobie wdowy Salomei
Oddał król serce poczciwej nadziei:
Ze serc niewieścich cnotliwych tak wiele
Przyczyną swoją zastępem w Kościele;
A grzech rycerstwa, i Pan Bóg nie raczy
Pamiętać w łasce, gdy taki tór znaczy .—
Potem do grobu szli Jacka-Polaka —
Bo kiedy Boża była wola taka,
Że w ślady jego apostolskiej drogi
Dziś w naród jeden spoił się lud mnogi,
Pod jednem berłem, pod jednym kościołem
Toć prośmy Jacka przed tą drogą społem,
By dał zwycięztwo obrońcom tej wiary,
Co śladem Ojców chodzą w ziemi starej.—
A cóż dopiero w Maryackim kościele —
Tu już się krzyżem król i naród ściele,
A z ponad wieży ozwą się hejnały
Na okolice, na znak onej chwały.
Jak wonne kwiaty, w tem Bożym ogrodzie
Rozsadził Pan Bóg swe święte w narodzie;
By wonią ducha i wonią żywota
Mocno podparta kwitła polska cnota .—
Otóż umiłuj człeku i wybieraj
I w tym ogrodzie twe serce otwieraj
Niebu, i ziemi, i dziejowej toni,—
A duch cię świętych wesprze i obroni. —
Święty Floryanie! Ty wielki rycerzu,
Coś z dobrej woli do rycerskiej ziemi
Przeniósł Twe kości, my z Tobą w przymierzu,
To nas i wesprzyj prośbami Twojemi.—
Jako ty gasisz piekielne zarzewie,
Tak my w obronie krzyża stajem w gniewie,
W tym gniewie Bożym, którym sam Bóg miecie,
By prawdy Jego świeciły na świecie.—
I miłościwie patrzył się z ołtarza
Ow rycerz święty na króla-rycerza;
A każdy sobie to w sercu rozważa,
Ze nie odmówi rycerstwu puklerza;
Bo gdy się Polsce obrał za patrona,
To w nim gotowa dla Polski obrona.—
Wieża co strzelić ma w jasne obłoki,
Musi mieć dany fundament głęboki.—
Mizerny żaczku, co klęczysz przy grobie
Jana Kantego świętego Doktora,
I co na żywot zbierasz łaski sobie,
Ty opowiadaj co to jest pokora:
Gdzie głaz węgielny tej maryackiej wieży
I jak wysoko ona w niebo bieży. —
I król łzę otarł, pomny swej młodości,
Przy wielkim grobie, gdzie się młodzież zbiera,
I kędy rektor drogę życia prości,
I skarby ducha dla wiary otwiera. —
Od świętej Anny w prost już ku zamkowi
Ruszył poczt cały ,— a król się zatrzyma,
I patrząc w niebo te słowa wypowie: —
Bez świętej ręki łaski nieba niema:
«Gdyśmy obeszli krakowskie kościoły,
«I groby świętych, których ziemia sławi,
«To wstąpmyż jeszcze do tej starej szkoły,
«Niech nam mąż boży w drogę błogosławi’ » . —
I gdy dwór cały wstrzymał się przed progiem
Tej Almy Mater — król w trosce zapyta:
«A czy mój rektor może już przed Bogiem,
«Ze ucznia swego u tych bram nie wita?»
«Królu a Panie — rzekły mu doktory:
«Rektor Dąbrowski od dawna już chory,
«Z łoża boleści nie wstaje na nogi:
«Toć i sam nie mógł zaprosić w te progi
«Ucznia swojego, co mu przepowiedział,
«Ze jak Piast będzie w term królestwie siedział,
«W koronie Piastów i chwałą okryty,
«Dla szczęścia Polskiej Rzeczy-pospolity»
Król spojrzał w niebo i rzekł: ” tak ci było —
«Co przepowiedział na mnie się ziściło
«Et inter pares starszym być kazano:
«Błogosławieństwo dał rektor na wiano;
«A to co przejrzał, gdy mi błogosławił,
«Pan Bóg w swej łasce niegodnemu sprawił. —
«Wszystko co dane, dane było z nieba;
«Ale dziś ciężka zawisła potrzeba
«Nad ziemią ojców, i nad wszystkim światem:
«Turczyn pogroził Wiedniowi bułatem,
«I ku odsieczy biedź tam na nas padło,
«I Cesarz wzywa, — i Rzym błogosławi:
«Więc i świat cały w kościele to prawi,
«Ze już na polskiej szabli wszystko siadło.—
«Juris et belli dubius est eventus;
„A więc z ciężkiemi myślami się noszę,
„[ tu gdzie wiodła mnie niegdyś juventus,
„Król uciśnięty w te progi się proszę;
„Bo bez krzyżyka mojego rektora,
„Bardzoby była ta droga niespora“. —
„A jakże rektor przyjmie króla-pana?
„Celka maleńka “
„Ja klęknę na progu” —
Otwarto drzwiczki — a król na kolana —
I rzekł ksiądz rektor: „Witam króla w Bogu,
„Jako zwycięzcę! i nie trap się w duchu:
„Pójdzie rycerstwo z Bogiem i w posłuchu —
„l błyśnie boże dla ziemi zaranie
„Dla mnie ostatnie, — i zwyciężysz panie…“
Na takie słowa wszystkich przeszło mrowie;
Bo głos rektora był wieszczy i silny
I jak proroctwo w panu nieomylny. —
Wiec i po chwili rektor dalej powie:
„Wszakżem ci Janku niegdyś przepowiedział,
„Ze będziesz panem w tej koronie siedział.
„Dziś, królu-panie! przepowiadam tobie:
„Ze zbierzesz laury, gdy ja legnę w grobie:
„Gdy wieść cie dojdzie o tej mojej śmierci,
„Niby gad podły, porozcinasz w ćwierci
„Tabor pogański — i Janina złamie
Wszystką moc jego, i Chrystusa znamię
Ostatnie w ziemi od pogan nietknięte.
„Idź królu-panie! Spełń wyroki święte:
Bóg błogosław i tej krzyżowej spraw ie,
A ja tym krzyżem tobie błogosławię !…
Król schylił głowę, i łza błysła perłą
I westchnął z cicha — „Święty mój mentorze,
Schylam mą głowę pod krzyżowe berło,
I niech się pełnią te wyroki Boże.“ —
Gdy król się w duchu zbroił do tej drogi,
Rycerstwo polskie zalega obłogi
Do koła miasta, po obojej stronie:
I chrzęszczą zbroje i rżą chyże konie,
I postać hufców groźna i poważna,
I znak hetmański pośrodku migocze,
I las proporców barwami furkocze
I mówią ludzie: „Ziemiażto posażna,
„Co takie hufce na potrzeb wyprawia
„I sławne z ojców w synach znowu wsławia
Więc wielka była do boju podnieta,
Po onych słowach świętego rektora:
Drogę wskazywał na niebie kometa;
Dzielność w prawicy, a w sercu pokora.
Po takim stroju wszystko wojsko sunie:
Żelazny całun ledwo zdradza ruchy :
Każda chorągiew w żelaznym całunie;
A w duchu króla żyją wszystkie duchy. —
Szlakiem szło wojsko na tarnowskie góry:
Po niebie przeszły jarzębiaste chmury,
I nić pajęcza sunie się po ścierni,
I zaświeciła jesienna pogoda;
A wojsko sunie na przewał jak woda;
A ludzie mówią po sąsiednim kraju:
„Sam król ich wiedzie! Patrzcie jacy wierni
Jak pieśń pobożną po starym zwyczaju
Śpiewają sobie, i jak ciągną karnie. —
„Ej! będzież wojna! — gdy Turka ogarnie
„Takie rycerstwo , niezłamane w duchu;
„A prowadzone w królewskim posłuchu. —
Około Berna zabiegł drogę panu
Prymas węgierski, arcybiskup Granu;
Bo już królestwo świętego Szczepana
Przeorał Turczyn i pod Wiedeń dążył.
Wiec król z wojskami nie czekał do rana;
Ale gdy orzeł nad wojskiem zakrążył,
A wojsko zaszło na rozstajne drogi,
Za wróżbą orła , odgadł kędy wrogi
Toczyli labor, wzdłuż brzegów Dunaju;
I wskazał drogę choć w nieznanym kraju. —
Pod Tulnem most już gotowy zastali
Nasi na czajkach — wiec przez Dunaj dalej
Ciągnęło wojsko, przez dwa dnie i noce;
A na Dunaju, na wyspach, szeroce
Cesarskie wojsko, ba i elektorów
Legło porządnie — i wedle taborów
I nasi legli szerokim obozem. —
Z onej to kępy, osobnym przewozem
Elektorowie przybyli powitać
Króla naszego, i o zdanie pytać;
Stanęło tedy i consilium belli:
Elektorowie zdanie swoje mieli;
Lecz król jegomość ordynans cesarza
Pokazał wówczas i rzekł po staremu,
Ze wszystko wojsko jest oddane jemu,
Razem z wodzami, — co gdy każdy zważa,
Zalimitował król radę na jutro,
W nadziei, że się zdania lepiej utrą. —
Jakoż nazajutrz złożyły się rzeczy,
I nikt starszeństwa królowi nie przeczy.
Król Elektorów zaprosił do stołu,
Gdzie nasi starsi siedzieli pospołu,
I gdzie honeste częstowano gości:
Więc po obiedzie król dla Ich Miłości
Wyskoczne konie, a w drogiem siedzeniu,
Przed swe namioty wyprowadzić każe,
I elektorom ofiaruje w darze.
Po tym obiedzie i sutem uczczeniu,
Król się zapyta: -A macież języka ?
«Czy podjazd chodzi pod nieprzyjaciela?
Tedy i jeden i drugi utyka,
I król zrozumiał w końcu ze słów wiela,
Że trzy tysiące dragonów wysłano,
Lecz że z nich żaden na powrót nie wrócił;
Otóż podjazdów teraz zaniechano.
Tedy król okiem w koło swoich rzucił,
I wybrał ludzie dzielne i co czystsze,
Byli-to z jazdy dwaj piękni rotmistrze,
Jeden z nich Ruszczyc, a Szumlański drugi;
Otóż król do nich na onczas powiada:
«Wziąść po sto koni zdatne do usługi;
Bo bez języka, a w polu, zła rada:
«Dotrą mi Waszmość pod obóz wezyra,
«I który pierwszy czaty mi pozbiera.
«0d nas do Wiednia nad dziesięć mil nie ma;
«A więc mi ruszyć całym konia lotem;
«Za dobę czekam Waszmościów z powrotem.”
Tedy litością zmierzyli oczyma
Elektorowie obudwu rycerzy,
I szepczą sobie; szkoda ludzi, szkoda:
Bo nikt widocznie prócz naszych nie wierzy,
By ich nie miała spotkać zła przygoda.
Ale Bóg łaskaw, bo doba dobiega,
A Ruszczyc wraca z swojemi wzdłuż brzega;
Trzynastu Turków przyprowadził w łyku,
A ani człeka nie utracił z szyku.
Siedmiu janczarów też Szumlański wiedzie,
Ale rannego prowadzą na przedzie:
Jeden i drugi zrobił tedy swoje;
Lecz Szumlańskiego na wieczne pokoje
Złożyła wiara pod tym zamkiem wspólnie,
I pierwszy polski rycerz legł przy Tulnie.
Tedy głos zaraz poszedł po obozie
O tych-to jeńcach, i było nie mało
Podziwu z tego, gdy jeńców w powrozie
Na własne oczy starszeństwo ujrzało.
Król wydał rozkaz, by wojska ruszyły:
Toczono tabor każdy swoim szykiem,
I wielkie lasy wszystko wojsko skryły,
Które ciągnęło w góry komunikiem.
Tydzień przed bitwą odbito od brzega;
Aż wśród obozu pochwycono szpiega:
Mówił po polsku, był Wołoszyn z rodu,
Przy dworskich króla sługiwał za młodu,
I znał z osoby króla jegomości;
Ztąd też go wezyr wyprawił w skrytości,
Bo nie chciał wierzyć, że król w swej osobie
Miał się znajdować pod Wiedniem w tej dobie.
Otóż gdy szpiega złapano w obozie,
Gdy król jegomość publice objadał,
I postawiono przed królem w powrozie:
Król go ośmielił i człek się rozgadał. —
«Nie bój się człeku, nic tobie nie zrobię:
«Kiedyś mnie widział, to powracaj sobie,
“Powracaj z Bogiem , ja ci dodam straże,
«I po za czaty wyprowadzić każę; —
«A powiedz o tem wezyrowi twemu,
«Że komunikiem idziem po staremu,
«Że przed wojskami ja ciągnę na czele,
“I na śniadanie służę mu w niedzielę.”
Nie łatwa była przeprawa przez góry;
A więc król odciął obozowe ciury —
T często w rękach prowadzą rumaki,
Samociąż działa wypychają w górę,
Drąc się przez lasy i skały i krzaki;
Ale szczęśliwie wszystką armaturę
Przez te bezdroża przeprawiono sprawnie,
Że aż pod Wiedniem wojsko stanie jawnie.
W ciągu tej drogi wypadek cudowny
Uderzył wszystkich; — deszczyk począł padać:
Namiot dla króla kazano rozkładać;
A że grunt w miejscu był trochę nierówny,
Zrównać kazali — i obraz cudowny
Najświętszej Panny wydobyto z ziemi.
Król ze czcią wielka do ust go przykłada;
A jeden z dworskich do pana powiada:
Są i litery— «A jakie ?» król pyta: —
Przeczytaj waszmość» — A dworzanin czyta:
Johannes erit victor — Król się zadziwował,
I sam przeczytał — obraz pocałował,
Wiec i powtórzył: «Victor! victor! erit —
Ale przy którym Janie będzie merit
Onej victorii?..» — Nadchodziło święto
Imienia Maryi, więc na hasło wzięto
To święte linie, na dzień walnej bitwy,
Jako Patronki Korony i Litwy.
Wiec dnia siódmego od onej przeprawy,
Stanęły wojska na wysokim dziale,
Krocząc w cichości bez ognia i wrzawy.
I był z tej góry Wiedeń znaczny wcale,
Wraz z wielką wieżą świętego Szczepana;
I w wielkim lesie, w cichości do rana
Stać tam kazano, po wydaniu hasta;
Bo już też zorza wieczorna zagasła.
Do koła Wiednia, w równinie obszernej,
Rozłożył wezyr swój tabor niezmierny,
I jak daleko tylko sięgną oczy,
Tysiące ognisk pośród mgły się mroczy:
Wezyro naszych nie wiedział w tej chwili,
Chociaż nie było jak dobre pół mili.
Król byt strudzony — więc namiotek z troku,
Który wożono, wprędce wydobyto,
I na przyczółku łysym go rozbito. —
Zegarek kazał król położyć z oku ,
I na posłaniu usiadłszy powiada:
«Mnie trochę spocząć przed bit
“Bo jutro czeka nas gorąca praca:
“Czuwaj Matczyński p roszę, przed namiotem;
«A jak wyskoczy na Szczepanie raca
«Dla mnie na hasło, dawaj mi znać o tym.»
Usiadł Matczyński — patrzy w noc i czuwa:
W te m pierwsza raca z wieży się wysuwa,
A on do króla: «Już pierwszy znak dany.
A król: „Więc stanął człowiek tam wysłany,
«I nasz Kulczycki dowodnie się sprawił:
Wie już Starenberg, żem Dunaj przeprawił.
A wtem po chwili znowu błysło z wieży:
A pan Matczyński: Druga raca bieży ! —
To wie Starenberg, żem nie długo bawił,
Lecz od taborów w góry się przeprawił.
Po chwili trzecia wyleciała raca;
Więc król powiada: .Jutro Czeka praca —
Bądź pochwalone Panie linie Twoje:
Wie już Starenberg, że w tem miejscu stoję!*
I Matczyńskiego na nocleg odprawił,
Nakręcił zegar — excytarz nastawił
Na samą trzecią — i usnął spokojnie;
A wszystko wojsko noc przestało zbrojnie.
Gdy spadł excytarz, król się pierwszy budzi:
Hej! jest tam chłopiec — wołać do mnie ludzi
I znać mi dawać do wodzów i panów;
Więc i pobudzić księży kapelanów,
Bo o mszę proszę — raźno i nie bawić;
«A z bębnów mensę w tem miejscu ustawić.* —
(Bo trzeba wiedzieć, że to ona dobą,
Za ordynansem króla jegomości,
Jednego wozu nie toczono z sobą,
I dla złej drogi i dla gotowości.)
Wyszła msza święta; a król krzyżem leżał
I przyjął Hostyę — i los bitwy zwierzał
Królowej nieba. — Kapucyn, Włoch z rodu,
Miał tę mszę świętą. Ołtarz stał do wschodu;
Więc ku Wiedniowi niby obrócony,
Przez mgły przezierał tabor rozłożony,
I gdy ksiądz przy mszy miał wyrzec te słowa:
«lte missa est!» — rzekł i usłyszeli:
«Johanne vinces!» — Więc cisza grobowa
Była na chwilę — bo o bitwy losie
Czytali wszyscy w tym proroczym głosie. —
Tedy gdy po mszy wszyscy się pytali
Onego księdza: «A coś to powiedział?”
I słowom jego świadectwa dawali,
Ksiądz zadziwiony nic o tem nie wiedział;
Więc znać już Pan Bóg, przez te słowa jego,
Wyrzekł proroctwo dla dnia idącego.
I weszło słońce krwawe na wejrzeniu,
I na znak dany, wysuwa, z pod cieniu
Wieczystych lasów, wojsko jak wzrok sięże,
I w blasku słońca zagrały oręże.
Król trzymał środek gravis armaturae
Na biodrach góry, jak gradową chmurę:
Więc prawe skrzydło cesarscy trzymali,
Na lewem skrzydle nasi w szyku stali.
Jako się piętrzy kra w wielkim zatorze,
I zanim runie , w spiera się na chwilę,
Tak wojsko one stało w strasznej sile;
A u stóp góry, tabor niby morze.
I gdy królowi rumaka podano,
Rwał grunt z pod siebie (Pałaszem go zwano);
A jak się orzeł pod obłokiem waży,
Zanim z wysoka na zdobycz uderzy,
Tak król przez chwilę oba wojska zmierzy,
I w końcu krzyknie do przybocznej straży:
«Niech tu Zwierzchowski z królicza znakiem
«Staje przede mną!» — Goniec pomknął ptakiem.
Otóż niebawem i chorągiew staje,
A rotmistrzowi król ten rozkaz daje:
„Widzisz ten namiot? To namiot wezyra:
„Więc pierwsze laury niech królewicz zbiera.
„Weźmiesz chorągiew i z kopyta ruszysz,
„I przed wezyrem pierwszą kopję skruszysz;
„A potem nagle na miejscu się rzucisz,
„I da Bóg do nas szczęśliwie powrócisz.
„Trzeba się spisać i dzielnie i z gracka,
„By nie rzeki wezyr, żem napadł znienacka.”
Król pojunaczył — Zwierzchowski pozuszył,
I niby piorun z tą chorągwią ruszył;
A obóz cały jak gniazdo szerszeni,
Zakipiał strasznie — i w wielkim tumanie
W środku taboru — bies się niby żeni:
A każdy czeka, co się z tego stanie ?
Król karawaką ten tuman zażegnał,
Każdy nie wierzy, za oczy się maca;
Aż on Zwierżchowski i namiot obegnał,
I z małą stratą do króla powraca.
Bój się rozpoczął już po tej igraszce
Na obu skrzydłach — i jako kra runie,
Całun żelazny spada po całunie;
W Imię Maryi i po bożej łasce
Jest każdy całun, już całunem śmierci.
Tabor wezyra rozcięto na ćwierci,
I gdy pochodem następują srogiem,
Goniec z Krakowa do króla przypada
Tylko z językiem — i z żalem powiada:
„Rektor Dąbrowski, królu! już przed Bogiem.
Król konia wstrzymał i łzę z ócz ociera:
„Serce-ż to było! dusza w Panu szczera,
„I sługa boży i kapłan proroczyć
I w żalu serca zakrył ręką oczy.
Taka jest powieść o świętym rektorze,
I owo rapsod o królu-rycerzu:
Oba się zdali na te sądy boże,
I stali z niebem w tem polskiem przymierzu;
A ztąd płynęły łaski niewymowne,
I w paśmie dziejów przygody cudowne.
A żem polonus, więc nihil alieni
Coby tam było, a me esse puto,
I co ceniono, to me serce ceni,
A czem się struli — tern i mnie otruto.!
Otóż w pięćsetną składam ja rocznicę,
Jako grosz wdowi naszej Almie Mater,
To, czem od wieków stali tu dziedzice,
I czem stał naród i ów król-bohater.
A teraz końca powieści dopowiem —
Nie przeszły dzieje po ziemi pustkowiem,
Ale są w starej szkole zapisane,
I w pokolenia pismami podane.
Był ksiądz Dąbrowski uczonym doktorem,
W tej akademii — i szedł świętym wzorem
Jana Kantego, co jej w niebie świeci,
I do rozumu wiedzie ludzkie dzieci.
Różna to młodzież do tej szkoły chodzi,
Gdzie nauczają w Imię Trójcy świętej.
Więc w onym czasie między pacholęty,
Chodzili także dwaj Sobiescy młodzi.
Maraś jednemu, Jaś drugiemu było,
I spojrzeć w duszy na chłopięta miło,
Bo i pobożni i obaj dorodni
I choć młodzianki, już u ludzi godni.
Rodzic tych chłopiąt był panem krakowskim;
A już Jasiowi, za przejrzeniem boskiem,
Ow ksiądz Dąbrowski z młodu przepowiedział,
Że będzie królem w tej Koronie siedział.
Do tego była okazya tam taka:
Wiecznie na wierzchu są śmiechy u żaka:
Raz więc, na lekcyi, tak się wydarzyło,
Że ksiądz Dąbrowski biret sobie strącił,
Co wszystkich uczniów bardzo rozśmieszyło;
Więc gdy śmiech pusty spokój szkoły zmącił,
Rzekł ksiądz Dąbrowski: „Wszakżem wam oddany:
„Gdzież wstyd i rozum na Chrystusa rany!“
A tu się głośniej jeszcze roześmiano:
Wtedy Jaś groźno spojrzał chłopcom w oczy,
I zdjąwszy biret, ku katedrze skoczy,
I podał biret całując kolano. —
Łzy trysły z oczów księdzu Dąbrowskiemu;
„Kiedy czcisz starszych, to Bóg po staremu
„Poczci Twą głowę — krzyż tu na niej składam,
„I Bóg to ziści, co Ci przepowiadam.—
„Na pomazańca czoło Twoje znaczę ,
„I widząc przyszłość przepowiadam Tobie ,
„Mój miły Janku, że nie legnę w grobie,
„Póki w koronie Ciebie nie zobaczę.“
I spoważniała nagle młodzież pusta;
A Jaś Sobieski pobladł niby chusta,
I przerażony kapłańskiemi słowy,
Nie zdołał z piersi wydobyć już mowy ;
Więc ksiądz profesor powstał i powiada;
„Skończyć tę wielką lekcyę nam wypada.”
Odmówił pacierz z uczniami zwyczajny,
I zabrał Janka do tej celi skrajnej;
Co tam mówili, o tem nikt nie wiedział,
Dość że Jan królem w tej koronie siedział.
W błogosławieństwie leży treść żywota,
I droga życia, i siła, i cnota
Na długie lata, — ba na pokolenia!
Błogosławieństwo trzyma głos sumienia
W obliczu Boga, i dziejów, i domu:
Błogosławieństwo od gromu i sromu
Ustrzeże duszę. — Bóg mógł tylko zbawić;
A człek, po Bogu, może błogosławić.
Żyć za swe czasy, czcić czasy ubiegłe,
I sad zasadzić, a i dom postawić,
I sławy ojców za siebie poprawić,
I do kościoła dodać chociaż cegłę,
I źródło dobyć, a i księgę nową
Na starą pułkę położyć dębową;
I zdobyć serce i dziecię wychować,
I młodą duszę w życiu pokierować,
Utwierdzić w wierze i w miłości kraju,
I co godziwe podać w obyczaju:
Wszak to się godzi po ludzku od wieka,
I taka droga pono dla człowieka
Wskazana w dziejach, w domu, i w kościele.
Nie wiele zdołasz, więc rób choć nie wiele:
Bo tylko pracą znaczą się te lata,
Jeżeli nie chcesz milczkiem zejść ze świata.
Otóż przy starych grobach powieść starą
Składam ja dzisiaj — bo nam żyją groby;
A składam sercem, z tą głęboką wiarą,
Że z podań płyną dla życia zasoby,
I że to z grobów tylko zmartwychwstaje,
Co śmierci ducha przystępu nie daje! —