Jego Świątobliwość Pius X – szkic biograficzny

Projects

JEGO ŚWIĄTOBLIWOŚĆ
PIUS X
PAPIEŻ

WARSZAWA.
1903.

TREŚĆ.

1. Jego Świątobliwość Pius X Papież
2. Ogłoszenie wyboru nowego Papieża
3. Pierwsze błogosławieństwo Ojca Świętego
4. Słowiańskie pochodzenie Jego Świątobliwości Piusa X Papieża
5. Kilka szczegółów z życia Ojca Świętego
6. Ceremonia koronacji Papieży

Jego Świątobliwość
PIUS X PAPIEŻ

Chi entra papa in conclave, riesce fuori cardinale, kto wchodzi na konklawe papieżem, wychodzi zeń kardynałem—tak pisał jeszcze r. 1484 Arlotti, ambasador ks. Ferrary w swym sprawozdaniu, a słowa te stały się niebawem przysłowiem, które raz jeden więcej sprawdziło się d. 4 sierpnia b. r.

Wprawdzie nazwisko Patriarchy weneckiego znajdowało się na liście dei papabili, liście, nawiasem mówiąc, utworzonej przez opinię publiczną, wyrażoną w dziennikach, ale wymieniano je nie tak często, jak inne, ile, że osoba Jego była mniej znana za granicą: Kard. Sarto nie odbywał kariery politycznej, ani należał do Kardynałów kurialnych. Tymczasem stał się wypadek podobny do tego, jaki zaszedł przy wyborze Piusa IX. Jak wówczas ci kardynałowie, o których nie tylko opinia publiczna, ale i nawet sami purpuraci zrazu myśleli, pozostali nadal Kardynałami (a między nimi pobożny i zasłużony sekretarz stanu, Lambruschini), na stolicę zaś ś. Piotra wstąpił biskup imolański Mastai-Ferretti, mniej ogółowi znany, tak i obecnie kandydaci, o których, prasa najwięcej’ pisała, nie wyjmując pobożnego i oddanego całą duszą swym obowiązkom kard. Rampolli, zatrzymują purpurę, a stolicę rzymską otrzymuje Patriarcha wenecki, acz Pasterz znakomity, za granicą do chwili konklawe mniej głośny. Ale znał Go dobrze i cenił sam Leon XIII. Na ostatniej audiencji, jaką kard. Sarto miał u Niego, usłyszał te słowa: „Nastąpisz po Nas może wkrótce.14 A kiedy Patriarcha, zdziwiony, pokornie przeciw temu protestował, Ojciec ś. dodał: „Wiemy, mój synu, że możesz oddać wielkie usługi Kościołowi, gdyż posiadasz ku temu cenne zalety.4′ Mimo to sam kardynał chyba najmniej się tego spodziewał, bo kiedy podczas jego wyjazdu na konklawe na dworcu kolei w Wenecji ktoś żałował, że już Patriarcha nie powróci do swej diecezji, gdyż zostanie wybrany Papieżem: „To niepodobna, odparł. A jestem tak pewny tego, że się to nie stanie, iż kupiłem bilet kolejowy powrotny do Wenecji”

Ale czas już poznać życie i cnoty nowego Papieża.

Ojczyzną Jego jest terytorium dawnej rzeczypospolitej weneckiej, które za czasu Jego przyjścia na świat i z górą trzydzieści jeden lat później należało do cesarstwa austriackiego. Na północ od niewielkiego miasta Castelfranco Veneto, w prowincji Treviso, leży gmina Riese, licząca zaledwie 5,000 mieszkańców. Tu d. 2 czerwca 1835 r. w skromnej wieśniaczej rodzinie Sarto urodził się syn, któremu nadano imię Józefa; miał on potem w lat 68, miesięcy 2 i dni dwa. jako 264 Papież, zostać widzialną Głową Kościoła. Prócz przyszłego Papieża, małżonkowie Sarto mieli jeszcze siedmioro dzieci, t. j. syna i 6 córek.

Ojciec je wcześnie odumarł; pozostała matka musiała pracować na wyżywienie licznej dziatwy. Otrzymawszy początkowe wiadomości od miejscowego proboszcza, wstąpił młody Józef do kolegium w Castelfranco, a później do seminarium duchownego w Padwie, gdzie przybrał suknię kapłańską.

Ukończywszy świetnie nauki, został 18 grudnia 1858 r. wyświęcony na kapłana w Castelfranco przez biskupa trewizańskiego, Antoniego Farina. Niebawem otrzymuje probostwo w Tombolo, skąd po dziewięciu latach pasterzowania przenosi się na podobne stanowisko w Salzano, gdzie również lat dziewięć przepędza. Rok 1875 miał położyć kres Jego pracy duszpasterskiej na prowincji; w tym czasie bowiem biskup trewizański, oceniając cnoty i zasługi proboszcza w Salzano, powołał go do kapituły katedry w Treviso, gdzie później został kanclerzem i wikariuszem generalnym; nadto był ojcem duchownym tamecznego seminarium, egzaminatorem prosynodalnym i sędzią trybunału kościelnego; prócz tego wykładał jeszcze klerykom historię kościelną.

Dnia 10 listop. r. 1884 prekonizowany biskupem mantuańskim, otrzymał sakrę biskupią z rąk swego przyjaciela, zmarłego w r. b., ś. p. kardynała Parocchi. Mantua i jej diecezja—to pole, na którym się zdolności ks. Józefa Sarto poraź pierwszy w całej pełni objawiły. Z całym zapałem jął się pracy w sprawie odnowienia ducha kapłańskiego i podniesienia poziomu naukowego w podwładnym sobie duchowieństwie. Jego synod diecezjalny pozostanie wzorem prac tego rodzaju, a zebrania różne i kongresy katolickie, jak kongres w Piacenzy świadczą, że biskup mantuański był pasterzem dobrym i gorliwym, pełnym roztropnej żarliwości, promotorem dzielnym wszystkich dzieł zacnych, w szczególności organizacji katolickiej na polu pracy społecznej i prasy katolickiej. Pozostawił też po sobie w Man- tui niewygasłą pamięć. Cieszył się tam niezmierną popularnością wskutek ujmującego obejścia, które pozwalało każdemu zbliżyć się do niego.

Głośną też była jego niewyczerpana dobroczynność dla ubogich; oddawał im wszystkie swoje dochody tak, że nieraz znajdował się w kłopotach pieniężnych, a najbardziej bolało go wtedy to, że nie miał czym wesprzeć zgłaszających się biedaków. Opowiadają na przykład, że ks. Sarto posiadał bardzo kosztowny pierścień, który jednak prawie ciągle znajdował się w zakładzie zastawniczym, bo biskup zaraz po wykupieniu zastawiał go znowu, gdy nadszedł kto z prośbą, a w kasie nie było pieniędzy.

O dobroci nowego Papieża, o głębokiej pobożności, współczuciu dla cierpiących, słyszy się w Mantui jednogłośne uwielbienie. Duchowieństwo podnosi z wielkim uznaniem jego zadziwiającą energię w pracy i talent organizacyjny, a wypada dodać, że będąc już biskupem, wykładał swym klerykom w seminarium teologię moralną.

Po zgonie kard. Agostini’ego Ojciec ś. przeniósł biskupa mantuańskiego na stolicę patriarchalną w Wenecji, a sprawa ta dała powód do długiego sporu między Stolicą ś. a rządem włoskim, który mniemał, że jest dziedzicem przywilejów, nadanych przez papieży rzeczypospolitej weneckiej, i że wskutek tego jemu przysługuje prawo nominacji Patriarchy weneckiego. Pomimo udowodnienia w uczonych wywodach, że prawo, dane przez Stolicę ś. najjaśniejszej rzeczypospolitej za czasów ś. Wawrzyńca Giustiniani’ego, mianowania patriarchów, było tylko prawem, nadanym z łaski (privilegium gratiosum) bez obowiązku przenoszenia go na innych—pomimo tego wszystkiego rząd włoski odmawiał udzielenia exequatur.

Leon XIII, mimo to, nie zważał na huk tej burzy i biskup Sarto prekonizowany d. 15 czerwca 1893 r. patriarchą weneckim, przybył do swej nowej siedziby, gdzie rząd zrazu nie chciał mu wypłacać kompetencji. Ale tymczasem miłość i uwielbienie, jaką go darzyła Mantua, przeniosła się i na Wenecjan i spowodowała radę miejską do wniesienia petycji, opatrzonej setką tysięcy podpisów, do rządu o udzielenie exequatur, co też nastąpiło.

Równocześnie prawie z nominacją na patriarchę, bo tylko trzema dniami wprzódy został ks. Józef Sarto kreowany Kardynałem-kapłanem i otrzymał, jako swój tytuł, kościół ś. Bernarda alle Terme. Położony niezbyt daleko obecnego dworca kolei żelaznej w Rzymie, kościół ten ma kształt okrągły, gdyż pierwiastkowo był jednym z czterech tak zwanych caldariów, jakie były po rogach Termów (łaźni) Dioklecjana. W r. 1598 Katarzyna Sforza de Santa Piore zamieniła go na kościół i oddała go Cystersom. W podziemiach tego kościoła spoczywa kard. Jan Bona, zakonu Cystersów, słynny autor liturgiczny i ascetyczny.

Jako Kardynał, należał Patriarcha wenecki do czterech Kongregacji, a w szczególności; 1) Biskupów i Zakonników, do której agendy należą wszystkie sprawy innym nie przekazane; stąd zowią ją congregatio maior lub universalis; 2) Obrzędów; 3) Odpustów i Relikwii; 4) Studiów.

Błogie skutki rządów biskupich ks. Józefa Sarto, jakich doświadczyła Mantua, dały się wkrótce uczuć i w Wenecji. Godny następca ś. Wawrzyńca Giustiniani’ego, prowadził sposób życia niezmiernie skromny, ograniczając wydatki na dom do najmniejszych rozmiarów. Niezbyt wielką dotację patriarchy weneckiego obracał prawie wyłącznie na wsparcie ubogich. Przed dwoma laty przyjaciele zapytywali go, czy nie mógłby także więcej dopomagać rodzinie? Kardynał odpowiedział na to: „Co otrzymuję z tytułu patriarchatu, nie jest przeznaczone ani dla mnie, ani dla mojej rodziny, lecz dla diecezjan; wśród nich panuje straszna nędza.“ Dopiero na usilne namowy zdecydował się obecny Papież zabezpieczyć na życie, na korzyść swych ubogich krewnych, na kwotę 20,000 fr. Sprawując tę pieczę nad ubogimi, nie zapominał i o najnędzniejszych z nich: o więźniach; jakoż często nawiedzał więzienia, by się o losie skazańców przekonać i wszystko czynił, by ich dolę polepszyć. Wieleby w tej sprawie mógł powiedzieć drut telefoniczny z jego pałacu wychodzący, za pomocą którego raz po raz świątobliwy Pasterz wstawiał się za swymi diecezjanami: za jednym, by mógł otrzymać jakieś zajęcie, za drugim, by otrzymał lepszą służbę, za innym, jakimś przestępcą, by mu darowano karę lub przynajmniej ją zmniejszono. Razu pewnego dowiaduje się, że w więzieniu jest bliską śmierci niewiasta, skazana na karę, która odmawia przyjęcia pociech religijnych. Nie zwlekając, udaje się kardynał sam do więzienia, by tę nieszczęśliwą pouczyć i wyspowiadać; dzięki temu umiera ona pojednana i rozgrzeszona.

Jak skromnym był sposób życia Patriarchy, świadczy urządzenie jego mieszkania i porządek dzienny zatrudnień.

W pokoju, w którym zwykle otoczony książkami pracował, wisi nad biurkiem portret sędziwej wieśniaczki w ciemnem ubraniu i chustce, jak się noszą wiejskie niewiasty w okolicach Wenecji. Siwe włosy, gładko zaczesane, zdobią poczciwą, roztropną twarz, o łagodnych, niebieskich oczach, przypominających wzrok jej syna: Papieża Piusa X. W sypialni Kardynała sprzętów niewiele: czarne żelazne łóżko, pokryte białą pikową kołdrą, obok klęcznik z czarnego wykładanego drzewa, kanapa prosta i kilka stołków. Kaplica domowa, gdzie Patriarcha co dzień Mszę ś. odprawiał, przypomina kaplicę którego z uboższych klasztorów. Wreszcie pokój, gdzie Kardynał jadał wraz z trzema swymi siostrami: Różą, Marią i Anną, które przy nim mieszkając, zarządzały jego skromnym gospodarstwem. Na środku stół, otoczony stołkami takimi, jakie bywają używane na wsi: z prostego drzewa wyplecione słomą. Tu wisiał portret jego własny, naprzeciw portretu jego matki, do której jest uderzająco podobnym. Sędziwa wieśniaczka, co po śmierci męża wyżywiła i wychowała ośmioro małych dzieci, miała szczęście doczekać wyniesienia swego syna na godność patriarchy; zamieszkała przy nim, nigdy ubioru wiejskiego nie zmieniając: zbyteczna dodawać, że matkę z synem łączyła miłość najtkliwsza.

Umeblowaniu skromnemu odpowiadał prosty tryb życia. Kardynał wstawał codziennie latem o 5, zimą o 5½, o 6 odprawiał Mszę św., po czym napiwszy się czarnej kawy z kawałkiem bułki, szedł na przechadzkę na Lido. Powróciwszy, pracował, a o 1 godzinie spożywał obiad, złożony z zupy, sztuki mięsa z jarzyną i nieco owoców. Po zwykłej Włochom sieście, udzielał audiencji lub pracował, po czym nieraz wychodził pieszo lub udawał się gondolą odwiedzić chorych. O czwartej zwykł zimą pijać kawę, w lecie piwo. Wieczorem, po odmówieniu z domownikami różańca, o godz. 9 na kolację jadł rosół z chlebem i kotlet, po czym do 11 przepędzał czas na pogawędce ze swymi siostrami.

Wiadomo, iż szczególnie w północnych Włoszech wcześnie już objawiła się zorganizowana dobrze dążność do wprowadzenia w życie myśli, jakie znalazły swą najwyższą sankcję w encyklikach Rerum novarum (o kwestii socjalnej) i Graves de communi (o demokracji chrześcijańskiej). Do tego zmierza t. z. Opera dei Congressi e dei Comitati cattolici (sprawa zjazdów i kół katolickich), mające na celu połączenie katolików poszczególnych, jak i stowarzyszeń katolickich w kraju , do jednostajnego i zgodnego działania w sprawie obrony praw Stolicy ś., oraz spraw religijnych i społecznych włoskich, stosownie do zachęty i życzenia Papieża, a pod opieką Biskupów i Duchowieństwa).

Jednym z żarliwych i czynnych promotorów tego dzieła był Kard. Sarto; jakoż odznaczył się niepospolicie organizacją kas robotniczych, zaliczkowych i oszczędności w Wenecji, tak, że na ostatnim kongresie dla studiów społecznych w Padwie, wybrano go jednogłośnie honorowym przewodniczącym. W tej akcji społecznej stał wiernie u jego boku ks. Alojzy Cerrutti, proboszcz z Murano. Jak zaś nowy Papież ceni wysoko prasę katolicką, dowodem Jego słowa na niedawno odbytem zebraniu Koła diecezjalnego w Wenecji, na którym Patriarcha przewodniczył. W ciągu rozpraw ubolewano żywo, że La Difesa, dziennik katolicki w Wenecji, acz dobrze redagowany, z braku poparcia ma kłopotliwą egzystencję. Wówczas podniósł się Patriarcha i przemówił w te słowa: „Byłoby to rzeczą godną pożałowania, gdyby Difesa, po tylu latach mężnej za dobrą sprawę walki, jedynie z braku środków miała przestać wychodzić. A dla mnie,  jako Pasterza diecezji, byłoby bardzo smutnym, gdyby się to stać miało za czasu moich rządów. Spodziewam się, że katoliccy Wenecjanie nie dadzą upaść swej gazecie, pismu dobrze redagowanemu, a w obronie Kościoła mającemu wielką wprawę. Co do mnie, to nie wzdrygnę się przed żadną ofiarą, byleby Difesa była utrzymana. A gdyby to miało być koniecznym, oddam w tym celu mój pierścień, mój pektorał, a choćby i moje kardynalskie szaty, gdyż chcę koniecznie, by gazeta dalej istniała. “

Ostatnim może publicznym wystąpieniem kard. Sarto, jako patriarchy weneckiego, był jego udział w położeniu kamienia węgielnego pod nową Kampanilę ś. Marka. Władze kościelne wzięły w niej udział mimo obecności hr. Turynu, jako reprezentanta Wiktora Emanuela; nie trzeba bowiem zapominać, że w Wenecji król włoski jest prawowitym władcą, czego dowodem choćby wizyta, jaką tu mu oddał dawny monarcha Wenecji, cesarz Franciszek Józef.

Stosunki między władzą duchowną a świecką ukształtowały się z natury rzeczy przy poświęceniu kamienia węgielnego Kampanili bardzo przyjaźnie, bo wszystkich łączyło wspólne ogniwo wielkich wspomnień dawnej świetnej władczyni morza. Jedynym rozdźwiękiem podczas uroczystości było wystąpienie ministra oświecenia, Nessi’ego. Gdy bowiem orkiestra wojskowa zagrała marsyliankę na cześć obecnego na uroczystości francuskiego ministra Chaumie, Nessi, objawiający zawsze wrogie uczucia dla Kościoła, zabrał głos i zrobił aluzję do epoki, kiedy jeden z dożów na wezwanie Papieża odpowiedział, że „chce być pierwej Wenecjaninem, a dopiero później chrześcijaninem.

Wszyscy spojrzeli na patriarchę, który ze spokojem i powagą wysłuchał przemowy, a potem od-powiedział na nią słowy, które zatarły jej wrażenie. — „Wenecja—mówił kardynał—od początku wiernie stała przy Kościele Chrystusowym. W obronie religii dokonywali nasi przodkowie chwalebnych czynów, religia była im doradczynią w naradach, ona była myślą przewodnią ich prawodawstw i dlatego wznosili jej tyle świątyń i ołtarzy. Obywatele Wenecji chcą, odbudowując Kampanilę, pozostawić swym potomkom znak swej wiary, wspomnienie swej prawdziwej miłości dla ojczyzny.”
Nowy Papież był zawsze wielkim miłośnikiem sztuk, a na polu muzyki kościelnej jest zwolennikiem gorącym śpiewu gregoriańskiego. Jako patriarcha wenecki, usilnie się starał o reformę muzyki kościelnej w duchu liturgicznym. Jeden z protektorów ks. Perosi’ego, mianował go dyrektorem chóru u ś. Marka; było to dla niego do pewnego stopnia ofiarą, kiedy młodego kompozytora powołano na dyrektora śpiewaków Sykstyny. Opowiadają, że pewnego razu, gdy ks. Perosi wspominał przed Leonem XIII o życzliwości, jakiej doznał od patriarchy, Leon XIII miał wyrzec: „Jeszcze więcej ci jej okaże, kochany mistrzu, twój patriarcha, gdy nas tu już nie będzie.” Jednym też z pierwszych, co złożyli hołd Piusowi X po jego wyborze, był ks. Perosi.
W r. 1895 wydał kard. Sarto długi, pełen doniosłego znaczenia list pasterski o śpiewie kościelnym. Wychodzi tu z założenia, że zarówno Ojcowie Kościoła, jak i uchwały Soborów, bulle papieskie i dekrety Kongregacji Obrzędów jedno tę muzykę uznają za kościelną, która ma za cel chwałę Bożą
i zbawienie wiernych. Muzyka kościelna winna „za pomocą melodii zachęcać wiernych do nabożeństwa,” przenieść ich w stan, skłonny do otrzymania owoców łask. Winna więc posiadać trzy przymioty: „świętość, godną siebie formę artystyczną i jednolitość jednakową.” Wskutek tego trzeba z Kościoła wypędzić wszystką muzykę lekką, trywialną, teatralną, która albo w swojej kompozycji, albo w swym wykonaniu jest świecką. „Sancta sancte! “(Święte rzeczy należy święcie traktować).

Muzyka kościelna powinna się jednako kształtować i nie zdawać się na łaskę indywidualnej fantazji. Jak jednakowa jest wiara, tak samo jest nią modlitwa, a tak samo powinna nią być i muzyka kościelna, która jest tylko jednym z kształtów modlitwy. Przymioty powyższe posiada właściwy śpiew liturgiczny, a tym jest gregoriański. Prócz niego, zasługuje na względy klasyczna polifonia, którą Palestrina do największej doskonałości doprowadził. „Jej formy mieszczą w sobie wspomnianą cechę świętości, tak, że Kościół uważał ją zawsze za odpowiednią do swych świątyń i jako jedyną, która rzeczywiście na to zasługuje, by tam figurowała obok śpiewu gregoriańskiego.” Przeciwnie rzecz się ma ze sztuką teatralną: jej jedynym celem być przyjemną dla zmysłów; stara się przeto ucho oczarować, w ustępach solowych jest wyszukaną, a w chórach błyszczącą. I zasługuje też owa muzyka na zarzut, jaki Chrystus uczynił tym, co znieważali świątynię: „Dom mój dom modlitwy jest. A wyście go uczynili jaskinią zbójców.”

Porzucić też trzeba zasadę, która przyjemność zmysłów uznaje za miarę oceny świętych rzeczy. Czyżby miał ktoś twierdzić, iż za pomocą przyjemności należy lud do kościołów zwabiać? Wszak lud jest o wiele poważniejszy i pobożniejszy od tego, za jakiego się go zwykle uważa.

Zarzucają także, jakoby śpiew liturgiczny miał być „niemiecką muzyką,” wobec czego protestuje patriotyzm włoski. A czyż Grzegorz Wielki nie był Rzymianinem? — A Palestrina, Yiadana, Lotti, Gabrieli nie byli Włochami?

Stosownie do tych zasad oznajmia kard. Sarto w swym liście pasterskim, że utworzy komisję, której poleci przestrzeganie regulaminu, ułożonego przez niego z wielką ścisłością; zakazuje zmieniać rodzaj i porządek tekstów liturgicznych; poleca, by nieszpory odśpiewywały na przemian oba chóry „w formie właściwej śpiewowi gregoriańskiemu;“ zakazuje śpiewać Tantum ergo, jakby jakąś kawatinę lub adagio, zaś Genitori Genitoque, jak allegro; usuwa z orkiestry kościelnej trąby, cymbały, bębny, dzwonki strojone i wszystkie inne lekkie i hałaśliwe instrumenty, zarówno jak fortepian; niewiastom niewolno śpiewać na chórze; a jeśliby kto chciał wprowadzić wysokie głosy, niech wyuczy śpiewu dzieci według odwiecznego kościelnego zwyczaju; w szczególności zaś „trzeba unikać złego nadużycia, wskutek którego podczas świętych czynności występuje liturgia, jako coś drugorzędnego, będącego na służbie muzyki,“ podczas gdy przeciwnie: „muzyka winna być pokorną służebnicą liturgii.” Na koniec, oznajmia, że wszelki utwór muzyczny, jeśli ma być w którym z kościołów jego diecezji wykonany, musi być naprzód wspomnianej komisji przedstawiony.

Pius X, który czasu pobytu swego w Treviso, był sam nauczycielem w tamecznym seminarium gregoriańskiego śpiewu, wezwany przez Kongregację Obrzędów r. 1893, przesłał swą opinię w sprawie reformy muzyki kościelnej, którą uznano za najznakomitszą ze wszystkich, gdyż z jasnością przedstawienia rzeczy łączyła dokładną znajomość sprawy. To też wydanie słynnego breve Leona XIII do opata Benedyktynów w Solesmes zawdzięczać należy w znacznej części staraniom naszego obecnego Ojca ś. Mamy też nadzieję, że jego pontyfikat wielce się przyczyni do dzieła reformy muzyki w kościołach.

Pisze któraś z gazet włoskich, że jeden z rzymskich artystów, przypatrując się pochodowi kardy-nałów, na widok patriarchy weneckiego, rzekł: „Cóż to za postać wspaniała, przypominająca nieco Piusa IX! “Tego samego zdania był chyba każdy, kto widział kard. Sarto w purpurze kardynalskiej; bo też nosił ją z powagą majestatyczną, pełną spokoju. Średniego wzrostu, miernej tuszy, na swój wiek doskonale wygląda. Gęsta, krótko strzyżona siwizna pokrywa głowę i unosi się nad czołem szerokim, oznaką energii i szczerości. —Oczy jasno niebieskie, z których jaśnieje spokój i dobroć, a równocześnie pełna powagi stałość. Z obcych języków, prócz łacińskiego, zna grecki i francuski: nadto biegle mówi po niemiecku. Ma dar prowadzenia ożywionej, pełnej uroku rozmowy, w której lubi używać dialektu weneckiego; przy tym jednak uważnie słucha mówiącego doń i odnosi się to wrażenie, jakby wzrokiem chciał swego interlokutora na wskroś przejrzeć. Dowcipny, wesół, jest niesłychanie uprzejmy i przy całej swej powadze ma obejście bardzo ujmujące.
„Fakt, że jest dzieckiem ludu—pisał ktoś w tych dniach niesłychanie trafnie – jest w rzeczy samej na dzisiejsze czasy opatrznościowym. Wytrąca to broń z ręki tym, co zwykli byli ludowi tłumaczyć, jakoby Kościół zawsze tylko możnych popierał. Mówiło się wprawdzie, że Sykstus V był pastuszkiem za młodu, ale to było tak dawno, w odległej jakiejś perspektywie, gdzieś dans le paysage. Otóż teraz widzą, że kardynałowie, najwyższe w Kościele osoby obrały Papieżem dziecię ludu, syna włościanina… i świat cały się przed Nim korzy, najmożniejsi świata tego za Ojca ś. go uznają.”

Ojciec Piusa X był woźnym w magistracie w Riese; z ośmiorga dzieci obecny Papież był najstarszy, a trzy siostry: Róża, Marią i Anna, niezamężne, mieszkały przy nim aż do jego wyjazdu na konklawe. Trzy inne są zamężne: Antonina jest żoną niejakiego Franciszka De Bei i zarabia na utrzymanie krawiecczyzną w Salzano; Łucja jest żoną Alojzego Boschin, zakrystiana w Salzano, który się trudni kramarstwem; Teresa mieszka w Riese, a mężem jej jest niejaki Parolin, mający tam austerię i sprzedaż soli i tytuniu. Brat Papieża, Anioł Sarto, o dwa lata blisko od Niego młodszy, mieszka obecnie w Grazie, miejscowości należącej do gminy Curtatone, w prowincji mantuańskiej, jest urzędnikiem pocztowym i ma sklep z solą i tabaką. Siostrzeniec Papieża jest proboszczem w Possagno, miasteczku na północ od Castelfranco.

Jest zwyczajem, że duchowni, nie mający herbu rodzinnego, zasiadłszy na stolicy biskupiej, obierają sobie jakieś godło, którym się odtąd pieczętują. Kiedy więc kard. Sarto wstąpił na katedrę wenecjańską, przybrał herb, którego godła miały przypominać Królową Adriatyku—Wenecję.
Tarcza herbowa dzieli się na dwie części poziome, z których górna na tle złotem ma lwa ś. Marka, trzymającego ewangelię; w dolnej jest kotwica z zanurzonym do połowy w błękicie morza sznurem; nad kotwicą gwiazda.

Nazajutrz po zgonie Leona XIII wydał kard. Sarto list pasterski, w którym, donosząc swym diecezjanom, że wielki Papież już odszedł z tej ziemi, złożył z gorącem uczuciem hołd Jego pamięci; skreśliwszy charakterystykę Jego działalności, zarządził szczegółowo porządek nabożeństw za duszę Ojca ś., po czym udał się w podróż do Rzymu, na konklawe.

Od r. 1523 żadnej innej narodowości kardynałowie nie zasiadają na stolicy ś. Piotra, jedno włoskiej; niema na to żadnej ustawy, ale taki jest zwyczaj. Łatwo pojąć tedy, że gdy który z pasterzy włoskich, będący kardynałem, jedzie na konklawe, powstaje w jego owieczkach przypuszczenie lub nawet i domniemanie, że może już do nich nie wróci, że może ich katedrę zamieni na kościół ś. Jana Laterańskiego, omnium ecclesiarum Urbis et orbis mater et caput. Tak było z okazji podróży z Imoli późniejszego Piusa IX, tak też i teraz przy odjeździe z Wenecji dzisiejszego Piusa X. Objawy czci, pełne zapału, żegnały Patriarchę, a towarzyszył im żal na myśl, że ten dobry Pasterz może już nadal nie będzie wyłącznie Wenecjan Pasterzem. Kardynał zaprzeczał tym wróżbom, mimo to żegnano go słowy; „Niech Cię Bóg prowadzi, Eminencjo; my Cię tu w Wenecji już więcej nie ujrzymy.”

Przybywszy do Rzymu, w poniedziałek, 27-go lipca, w towarzystwie ks. Stratimirovica, proboszcza kościoła San Canziano w Wenecji, i ks. Jana Bressan’a, szambelana hon. Papieża Leona XIII i swego sekretarza, zamieszkał w seminarium papieskim śś. Ambrożego i Karola Boromeusza (dla kleryków z Górnych Włoch), stąd d. 31go lipca wyjechał do pałacu watykańskiego na konklawe.

Niekiedy słowo, powiedziane żartem, spełnia się dosłownie

Opowiadają, że gdy kardynał Sarto opuszczał kolegium lombardzkie, miał powiedzieć żartobliwie, że udaje się do więzienia, mając na myśli, że urządzenie konklawe ogranicza znacznie swobodę zamkniętych w nim osób. Tymczasem te słowa spełniły się literalnie. Kard. Sarto, któremu towarzyszył, jako konklawista ks. Jan Bressan, wylosował dla siebie cele, znajdujące się w dotychczasowym mieszkaniu sekretarza stanu, kard. Rampolli, na 3-ciem piętrze. Cele te były oznaczone liczbą porządkową 57.

Każdy z kardynałów ma przydzielonego do swej- osoby jednego gwardzistę szlacheckiego: kard. Sarto dostał się Stanisław Muccioli, z patrycjatu rzymskiego, który już należał do trzech poselstw papieskich zagranicą, między innymi zawoził piuskę kardynalską Jego Eminencji ks. Jakubowi Gibbonsowi, oraz należał do orszaku, mającego złożyć w imieniu Leona XIII życzenia królowej Wiktorii z okazji jubileuszu półwiekowych jej rządów.

Nie mając obecnie zamiaru opisywać konklawe, ograniczamy się tylko na podaniu, że kardynałowie w liczbie 62 zostali zamknięci wieczorem, d. 31-go lipca, w którym Kościół obchodzi uroczystość ś. Ignacego Loyoli, założyciela Towarzystwa Jezusowego, a wyszli zeń popołudniu d. 4-go sierpnia, poświęconego czci ś. Dominika, założyciela Zakonu Kaznodziejskiego. Obu tych zakonów, tak ważne znaczenie w dziejach Kościoła mających, celem zwyciężania nieprzyjaciół religii; nadto jeden z nich szerzy w szczególny sposób cześć serca Jezusowego, drugi nabożeństwo różańcowe — oby to była dobra wróżba dla nowego Pontyfikatu!

Pierwsze dwa głosowania nastąpiły w sobotę, d. 1-go sierpnia, w uroczystość ś. Piotra w okowach, a ten zbieg okoliczności sprawiał szczególne wraże­nie: wszak jeden z kardynałów, co weszli na kon­klawe do Watykanu, miał w nim pozostać więźniem czas długi, samemu Bogu wiadomy...

Wszystkich głosowań ogółem było siedem; wiadomo bowiem, że do ważności wyboru Papieża potrzeba, by obrany otrzymał dwie trzecie z ilości głosujących (w tym wypadku 42 głosy). Kiedy liczba głosów poczęła się coraz bardziej około osoby kard. Sarto gromadzić, dwukrotnie ze łzami w oczach zaklinał ś. Kolegium, by zaniechało na niego wotować. Dopiero usilnym namowom kilku purpuratów udało się go nakłonić do przyjęcia wyboru, mającego nastąpić.

Ostatnie posiedzenie konklawe, we wtorek, d. 4-go sierpnia, przed południem, było kulminacyj­nym punktem jego uroczystej powagi i znaczenia. Na krzesłach, nakrytych baldachimami, a ustawio­nych wzdłuż ścian Sykstyny, zasiedli kardynałowie; trzech z nich jako skrutatorowie, zajęło miejsce przy stole wpośród kaplicy. Przez ręce tych osta­tnich przechodzą jedna po drugiej z kartek, zawie­rających głosy. Ilość głosów, oddanych Patriarsze weneckiemu, ciągle rośnie: jeszcze tylko cztery gło­sy, a już będzie wybrany; już mu brak tylko dwóch głosów; już tylko jednego. Wtem nazwisko kard. Sarto znajduje się powtórzonym na czterdziestej drugiej kartce: fakt wyboru ze strony kardynałów dokonany. Wszystkich oczy zwrócone na oblicze Elekta, niezmiernie blade i wzruszone.

Po obliczeniu wszystkich głosów i sprawdzeniu ich wyniku, z czego się okazało, że kard. Sarto otrzymał głosów 50, Rampolla 10, a Gotti 2, zbliżył się do miejsca, gdzie Patriarcha wenecki siedział, czterech purpuratów: Oreglia, jako camerlengo, oraz Agliardi, Netto i Steinhuber, jako reprezen¬tanci z kolei trzech oddziałów ś. Kolegium (biskupów, kapłanów i diakonów). Zbliżywszy się kard. Oreglia zadał uroczyste zapytanie:

Acceptasne electionem de te canonice factam in Summum Pontificem? — (Czy przyjmujesz wybór twój kanonicznie  spełniony na Papieża?) — Kard. Sarto odrzekł: „Błagam by ten kielich oddalił się ode mnie, ale niech Wola Boża się dzieje; przyjmuję.”

Quomodo vis vocari? — (Jak się chcesz nazywać?) „Pius X.“

W tej chwili czas żałoby Kościoła się skończył; a na Stolicy Piotrowej zasiadł 264-ty Namiestnik Chrystusa Pana.

Ojciec ś. nowo obrany przybrał imię Piusa, na pamiątkę Piusa VII, który był obrany i koronowany w Wenecji.

A jak Pius VII, następca Piusa VI, odartego z posiadłości i zmarłego w więzieniu, sam był także lat pięć blisko więźniem, a jednak powrócił wolny do Stolicy swego Państwa, tak niechaj i Pius X, Następca dwóch wielkich Więźniów watykańskich, i sam obrany w więzieniu, odzyska za swego, oby jak najdłuższego pontyfikatu, w dzierżawach Kościoła ś. obecnie sub dominatione hostili będących, należne Mu panowanie: „Pan niechaj go zachowa i ożywia, i niech go uczyni błogosławionym na ziemi! “

Ogłoszenie wyboru nowego Papieża

Rzym, 4 sierpnia.
Godzina 11 przed południem; plac ś. Piotra goreje od spiekoty; wielkie przestrzenie rozpalone są prawie puste, gdyż tłumy niezmierne, w tłoku uduszliwym, cisną się w miejscach zacienionych, wzdłuż kolumnady, u stóp obelisku. Wszyscy pożerają niejako oczami niewielki komin, prawie tak cienki, jak tuż obok niego znajdujący się piorunochron u szczytu dachu na kaplicy Sykstyńskiej. Większość tych ludzi, którzy się tu zebrali i skupieni są w oczekiwaniu, przybywa tu już poraź siódmy; już sześć razy z cienkiej rury blaszanej podnosił się ku niebu szary obłoczek dymu. Czyżby nareszcie tego rana? Nikt prawie nie śmie już mieć nadziei. Wspomnienie krótkotrwałych konklawe, które dały Kościołowi Piusa IX i Leona XIII. pozwalały przypuszczać, że i teraz wybór zostanie dokonany przy jakiem trzecim lub czwartym głosowaniu. Tymczasem oto jesteśmy już wobec siódmego… Bardzo być może, że tak przejdzie tydzień cały.
Tymczasem jednak wszyscy powrócili, wszyscy czekają. Powoli tłum wzrasta. Każdy kawałeczek placu, położony w cieniu, już zajęto; nowo przybywający nie obawiają się słońca. Wszyscy mają wzrok utkwiony w komin, z nadzieją i niepokojem w sercu. Być może, poza tymi grubymi murami już jakie imię zostało powtórzone więcej, nad 42 razy, a może też znów zbierają tam niepotrzebne kartki po głosowaniu, aby je wrzucić do ognia…
Na zegarze ś. Piotra wybija kwadrans na dwu-nastą. Przedwczoraj punktualnie w tej chwili ujrzano sfumatę. Wprawdzie wczoraj stało się to dopiero w pięć minut później.
Upływają i te pięć minut. Komin po dawnemu nieczynny i nic nie przyćmiewa czystości błękitu nad sklepieniem Sykstyny.
Pół do dwunastej. Teraz już dreszcz przebiega tłumy, które wylęgają czarną falą przed portal bazyliki. Czyżby wybór jeszcze nie doszedł do skutku? Ktoś nam przypomina, że w niedzielę ostatnią, kiedy to w łagodny wieczór rzymski ściągnęło na plac ś. Piotra przeszło 50,000 ludzi, spostrzeżono dym dopiero o 35 minut później, aniżeli w przeddzień … To opóźnienie więc może jeszcze niczego nie dowodzić.
Ale to opóźnienie jakoś zanadto się przedłuża: po tłumach, wstrząsanych dreszczem oczekiwania, przelata cichy szmer: II Papa e fatto, Papież obrany… Kto to powiedział? Skąd się o tern dowiedziano? Nikt nie wie, od kogo to wyszło, gdzie źródło tej wiadomości? A tymczasem nowina się szerzy; w swym przejściu rozjaśnia oblicza tłumu, niby promień słoneczny oświeca znienacka widnokrąg, zasłonięty dotąd ciemnymi chmurami.
Szczegół drobny, nieznaczący, zdaje się, potwierdzać to przypuszczenie: kilka osób wyszło z Watykanu na taras, położony nad wielkim korytarzem szwajcarów od strony bramy brązowej.
Otóż jedna z tych osób, później druga, wyniosły na taras aparaty fotograficzne i ustawiły je na wielką loggię, skąd dziekan kardynałów-diakonów powinien, po dokonanej elekcji, ogłosić imię nowego Papieża. Oni przeto coś muszą wiedzieć, a przynajmniej są pewni, że wkrótce się czegoś dowiedzą.
Wówczas to widziało się, jak ono wielkie morze ludzkie poruszyło się i wielkimi falami popłynęło do schodów przedsionka bazyliki, pokryło całą przestrzeń przed portalem i z wielkim szumem zadyszanych okrzyków uderzyło o portyk pod loggią…
Niemniej jednak wielu trwa w wątpliwości. Niema bowiem jeszcze nic pewnego; znaczna też liczba osób pozostaje jeszcze na placu, nie chcąc stracić z oczu komina na dachu Sykstyny.
Naraz jeden okrzyk rozlega się z tłumów, jednym samorzutnym pędem wszystkie szeregi płyną pod portyk: otwarto loggię i z jej balkonu opuszczają wielki dywan z herbem Piusa IX.
Wówczas to powstaje zjawisko majestatyczne, wzruszające, może nawet więcej przejmujące swą wielkością i głębią, aniżeli sama chwila ogłoszenia Papieża. Nieznane jest jeszcze imię wybrańca na Konklawe; wiadomo tylko, że On już jest, że skończyła się żałoba Kościoła, że Stolica Piotrowa już zajęta przez nowego Namiestnika Chrystusowego! To już wystarcza! Wszystkie ręce składają się jednomyślnie do oklasków entuzjastycznych; ze wszystkich piersi wyrywa się jednomyślny okrzyk radości; wszystkie oblicza jaśnieją weselem. Nikt jeszcze nie wie, kto jest właściwie tym Papieżem, a wszyscy już wołają: Niech żyje Papież!
Co za wzniosły akt wiary!
Ale po tym wybuchu następuje cisza. Upływa kilka minut. Jest się znów w oczekiwaniu, ale już w oczekiwaniu radosnym; teraz pragnie się już tylko wiedzieć, kto jest tym Papieżem, do którego zwracają się już te wszystkie serca.
Niedługo czekamy. Zjawia się kardynał Macchi, dziekan diakonów. Olbrzymie poruszenie, po którym cisza głęboka. Ta cisza sama już przejmuje do głębi, a głos księcia Kościoła rozlega się powoli, dobitnie, słyszany jest wyraźnie w całym audytorium skupionym: Annuntio vobis gaudium magnum: Habemus pontificem. eminentissimum et reverendissimum cardinalem…
Wszystkim dech zamarł; ten ogrom ludzi wielotysięczny zdał się być wymarłą pustynią.
— Giuseppe Sarto
Zachwyt pobożny ludu wiernego nie mógł wytrwać w milczeniu do końca formuły. Zaledwie tłumy pochwyciły imię tego, który do ostatniej chwili, będąc patriarchą weneckim, teraz jest już panem świata, dały się unieść zapałowi nieopisanemu. Przez całą grubość odwiecznych murów Watykanu nowy Papież usłyszał zapewne ten pierwszy okrzyk miłosny swych synów i jego wnętrzności ojcowskie musiały się wstrząsnąć radośnie…
Ale oto otoczenie kardynała daje tłumowi wymowne znaki i okrzyki na chwilę ustają.
Kardynał prowadzi dalej formułę przerwaną:
…. Qui sibi nomen imposuit Pium decimum!
Następuje nowy wybuch oklasków; lud cały jest jakby zelektryzowany; zachwyt i cześć przenikają szeregi niby dreszcz olbrzymi: Evviva il Papa! Evviva Pio decimo! Jakże w podobnych chwilach uroczystych pojmuje się dopiero, co to jest Papież!
Czy należy czekać, czy też wchodzić do bazy-liki? Kardynał odszedł, ale loggia została otwarta i dywan zwiesza się po dawnemu z balkonu. Kilka osób wnosi stąd, że pierwsze błogosławieństwo ’ Piusa X nastąpi zaraz i że będzie dane na zewnątrz loggii… A jednak już samo imię, obrane przez nowego Papieża, wskazywało, że trzeci z rzędu więzień watykański będzie zachowywał względem stróżów więziennych ś. Piotra wzniosłą i dumną postawę, którą Pius IX przekazał w spadku Leonowi XIII, zaś Leon XIII Piusowi X.
Jakoż w rzeczy samej po upływie czterech do pięciu minut służba watykańska zjawia się w loggii i uprząta dywan, dając jednocześnie znaki tłumom, — z pośród których odezwały się tu i owdzie zapytania: Fuori? t. j. czy błogosławieństwo będzie dane na zewnątrz—żeby wchodziły do środka bazyliki.
W ciągu zaledwie kilku minut nawa główna bazyliki zostaje wypełniona po brzegi: w ciągu tego krótkiego czasu przez trzy podwoje świątyni wpłynął do niej potrójny potok ludzi i wypełnił jej ogrom… Ponad tą rzeszą olbrzymią rozchodziło się tylko echo szumu, niby ruchu fal morskich.
Tu dopiero nastąpiła chwila jedyna w swoim rodzaju, gdy w loggii wewnętrznej bazyliki zjawiła się postać nowego Papieża, pełna godności, dobroci i słodyczy. Pióro ludzkie za słabe, aby odmalować całą potęgę tego entuzjazmu, który wówczas ogarnął tłumy nieprzejrzane… A potem nastąpiła cisza, cisza tak ogromna, że się ją też słyszało w całym jej majestacie, Namiestnik Chrystusowy podniósł swą prawicę i błogosławił Urbi et Orbi…

Pierwsze błogosławieństwo Ojca Świętego

Kardynałowie weszli do Konklawe; za nimi myślą i sercem—cały świat katolicki. Co dzień z rana i wieczorem (w godziny głosowania ś. Kolegium) niepoliczone tłumy zalegały plac przed bazyliką ś. Piotra.
Zebraliśmy się także 4-go sierpnia. Jedni się modlą gorąco przed kaplicą Przenajświętszego Sakramentu, inni u konfesji ś. Piotra, błagając o godnego mu następcę, inni oglądają dzieła sztuki, inni się schronili w świątyni od nieznośnego upału; większość została na placu Punkt jedenasta: robi się ruch na placu, lawa, zalegająca plac, posuwa się ku świątyni… okno się odmyka na balkonie, zawieszają dywan z herbem Piusa IX; lud się ożywia… wszystko urządzone, wychodzi kardynał Macchi, radość staje się ogólna, jakieś dziwne uczucie wydobywa głos ze wszystkich piersi, głosy się zlewają w jeden potężny: niech żyje!.. Kardynał stoi poważnie, rozpromieniony, wszystko ucichło… drżącym, pełnym namaszczenia głosem zaczyna mówić wyraźnie:
Annuntio vobis gaudium magnum: habemus Pontificem Emin. et Rev. D. Sarto… “Wiwaty, radość, entuzjazm przerywają słowa kardynała… Znowu głęboka cisza… „qui sibi imposuit nomen Pius X. “
Uczucia wezbrały podwójnie, entuzjazm porwał wszystkich… wzrósł do potęgi… niech żyje Papież! — zapełniło powietrze, jak iskra elektryczna, rozniosło się po całym Rzymie; lud biegnie do świątyni, znowu z niej wypada, jak bomba, znowu powraca; radość nie pozwala się orientować, nikt nikogo nie umie zrozumieć, skąd Papież udzielać będzie błogosławieństwa. Ja byłem w świątyni; niedługo mieliśmy czekać; natychmiast się wzięto do zawieszania dywanu z balkonu, z wewnątrz kościoła, niedługo się pokazał kardynał, kilku monsiniorów, wreszcie—sam Ojciec ś. Znowu jeden, wielki, potężny głos z tysięcy piersi rozległ się po świątyni. Papież stał majestatycznie, w lud się wpatrując… Postać piękna, wspaniała, rysy twarzy miłe, pociągające, pełne energii i życia, dużo podobieństwa do Piusa IX.
Nastała cisza … rozległ się dźwięczny, donośny głos: „Sit nomen Domini… Benedicat vos … “Ja byłem na kolanach, z miłością wpatrzony w Ojca ś., byłem szczęśliwy, czułem całą siłą potęgę tej uroczej, drogiej, pamiętnej chwili… Jego Świątobliwość błogosławił powoli, jakby chciał przedłużyć tę chwilę, odwracając się, jeszcze znaczył w powietrzu krzyżyki, jakby nie mógł się od nas oderwać… Czuliśmy, że to kochający nas Ojciec i czuliśmy dziwny do niego pociąg i czuliśmy wdzięczność ku Panu Bogu za tę drogą chwilę, a zarazem wdzięczność za naszą wiarę świętą, za nasz Kościół tak piękny, za miłość ku Niemu i ku Jego Głowie widzialnej, czuliśmy się szczęśliwi nad wszelki wyraz, że jesteśmy katolikami, że u nas wszystko tak wzniosłe, święte i piękne i że tyle mamy pięknej w naszym Kościele miłości…
Cały byłem przejęty, pochłonięty tą chwilą i jej dziwnym urokiem, wrażeniem, a mimo to, byłem zarazem dziwnie przytomny: pamiętałem 0 wszystkich i o każdym; polecałem Bogu wszystkich i wszystko tak gorąco, jakbym miał wszystkich tuż obok siebie: i kraj nasz cały, i lud nasz, jego potrzeby wszystkie, nasze miasta, naszą ziemię, znajomych, przyjaciół, nasze obowiązki i pracę, wszystkie nasze zamiary, intencje i przedsięwzięcia.
Czułem, że i Ojciec ś. swoją pamięcią, swoim sercem obejmuje nas wszystkich i błogosławi.
I z tym błogosławieństwem podnosimy się ponad tę ziemię, do Boga, nabieramy zamiłowania do pracy, zaparcia się i poświęcenia, stajemy się gotowi na wszystko i do wszystkiego, co wzniosłe, szlachetne i święte…
Daj Boże, by to błogosławieństwo, dane 4-go sierpnia I903 r. Urbi et Orbi, sprowadziło na rolę serc naszych rosę niebieskiej łaski, uświęciło wszystkie czyny nasze, zahartowało ducha naszego do wytrwania w dobrem, do wzrastania coraz więcej w tej pięknej miłości, której prawdziwą skarbnicą jest Kościół nasz święty, szafarzem i mistrzem—jego Głowa widzialna—Ojciec ś.