Konklawe 1903 – wspomnienia o JE X. kardynale Puzynie

Projects

ROZDZIAŁ II.

Conclave w r 1903. — »Veto«.

Z Wiednia przejdźmy do Rzymu… W innym miejscu pod­niosę wielką miłość i przywiązanie Kardynała Puzyny do Rzymu,— do Stolicy św. Tu chodzi o inną rzecz: o stosunek Jego do prą­dów, do kierunku, wreszcie do osób, biorących najżywszy udział w rządach i kierujących nawą Kościoła św., — zamierzam mó­wić o słynnym »conclave« i »veto« z roku 1903.

Pamiętam dobrze, Eminencja w tym roku, w letnich ty­godniach czerwca i lipca był chory, wskutek czego nie wyjeż­dżał nawet na Bielany. Leżał w łóżku, — gorączkował.

Z Rzymu nadchodziły coraz bardziej niepokojące wieści o stanie zdrowia Leona XIII. Papież jeszcze żył; sztucznie pod­trzymywano Go przy życiu, gdy tymczasem czyniono w Waty­kanie przygotowania do najbliższego conclave. Przygotowaniami kierował kardynał-dziekan Oreglia…

Wreszcie nadeszła wiadomość o śmierci Leona XIII. Kar­dynała Puzynę wezwano na conclave…

Był jeszcze niezupełnie zdrów.

Pamiętam rozmowę w przeddzień wyjazdu do Rzymu.

  • »Jadę do Rzymu, jutro…«

— Wasza Eminencja chory jeszcze…

  • »Nie wolno mi chorować w tym wypadku. Czuję, że mam jeszcze gorączkę, jednak muszę, muszę jechać… Czy ojciec wie, co to znaczy wybierać Papieża… dziś… w takim położeniu Kościoła?!…«

Podczas tej rozmowy chodził po salonie przyspieszonym krokiem, twarz miał rozpaloną, oczy łzą zaszłe… Jego wzrusze­nie udzieliło się i mnie, słowa: »czy ojciec wiesz, co to zna­czy wybierać papieża… dziś…« przejęły mnie samego świętem drżeniem…

Po długiej oliwili milczenia rzeki Eminencja: »Muszę wstą­pić jeszcze do Wiednia…* Nie zrozumiałem tych słów wtedy, — zrozumiałem je później… Już wówczas stała widocznie przed oczyma Jego duszy cala sprawa wyborcza w conclave, — wszyst­kie możliwości, zwłaszcza jedna: wybór kardynała Rampolli… Tego się właśnie obawiał ks. Kardynał… Dlaczego? Co było powodem tych obaw? Jeden jedyny powód: troska o przyszłość Kościoła i stosunki panujące w kury i rzymskiej. To wyrozumia­łem z rozmów, jakie Eminencja miał ze mną po powrocie z conclave.

Kierunek, jaki w rządach Kościołem ujawniał się za Leona XIII, a którego sprężyną i przedstawicielem był kardynał Rampolla, sekretarz stanu, nie podobał się Kardynałowi Puzynie, — podobno nie Jemu jednemu… Posuwanie nawy Kościoła drogami polityki światowej, — chęć brania udziału w zmiennych konstelacjach politycznych były dobrze znane Kardynałowi Puzy­nie, nie przypadały do Jego gustu tak, jak nie przypadały do gustu wielu innym ‘dygnitarzom kościelnym, którzy jednak nie mieli odwagi dać się z tern głośno słyszeć.

Eminencja bardzo, bardzo czcił Leona XIII; w duchu wszakże nie pochwalał Jego polityki, o której zresztą wiedział, że była dziełem kardynała Rampolli. W Kościele chciał widzieć ducha bardziej kościelnego… W Kolegium Kardynałów widział osobistości, nie w zupełności dobro Kościoła mające na celu w tein znaczeniu, jak On je pojmował. Wypowiadał się z tern głośno, ilekroć bywał w Rzymie jeszcze jako Książe-Biskup, — tym bar­dziej później jako Kardynał.

Ten był powód, dla którego niektórzy z kardynałów nie chcieli Księcia-Biskupa krakowskiego Puzyny przyjąć do swego grona. Wśród nich był i kardynał Rampolla.

W takich okolicznościach wypadło conclave po śmierci Leona XIII.

Eminencja, jak widzimy był świadom położenia Kościoła, świadom też swego obowiązku jako kardynał… Jechał do Rzymu w poczuciu swej godności, z troską w sercu o dobro Kościoła, —
lecz zarazem i z niezłomnym postanowieniem, by, o ile Jego wpływy na to pozwolą, usunąć wadliwości, wpłynąć na zmianę kierunku myśli przewodniej w rządzeniu Kościołem Chrystuso­wym. Nic osobistego Nim nie kierowało. Dowodem najlepszym są ostatnie Jego słowa wyrzeczone do mnie przed odjazdem do Rzymu:

»Jeśli kardynał Rampolla zostanie wybrany papieżem, ja pierwszy z kardynałów ucałuję jego pierścień rybacki i stopy, — dołożę jednak wszelkich starań, by do jego wyboru nie dopu­ścić… Nam potrzeba papieża-biskupa, nie papieża-polityka!…«

O conclave, o przebiegu wyborów, o założeniu »veto« za­pamiętałem sobie następujące szczegóły z opowiadań Eminencji, które to opowiadania miały miejsce przy różnych okoliczno­ściach, nie naraz, — nie mogły też być wyczerpujące z powodu przysięgi, jaką każdy kardynał składał przed conclave.

»…Wstąpiłem do Wiednia; otrzymałem u cesarza upełno­mocnienie do wniesienia »veto« w razie skłaniania się wyboru na stronę kardynała Rampolli. Wnoszenie takiego sprzeciwu przysługuje cesarzowi austriackiemu z prawa czy przywileju wykonywanego już nieraz w przeszłości.

Przybywszy do Rzymu zmiarkowałem, że kardynał Ram­polla ma wśród Kolegium Kardynałów przeciwników z tych sa­mych racji, co ja.

W conclave siedziałem z początku cicho, nie zabierając głosu, — byłem też i niezupełnie zdrów. Patrzyłem na wszystko, badałem konklawistów… Skoro zauważyłem agitację za kardy­nałem Rampollą, uwiadomiłem poufnie Kardynała-dziekan a Oreglię i samego kardynała Rampollę, iż mam ze sobą upełnomo­cnienie od cesarza austriackiego w sprawie wniesienia »veto« przeciw jego wyborowi. Grałem w otwarte karty… Obydwaj wy­słuchali spokojnie i nie uczynili mi żadnej uwagi.

Nie mogłem patrzeć dłużej spokojnie na coraz większą agitację, zwłaszcza niektórych z pośród kardynałów francuskich… Wypowiedziałem im prawdę w oczy… Po tym moim wystąpie­niu zaczęli się skupiać koło mnie kardynałowie pokrewni my­ślą ze mną. Wszyscy zgadzaliśmy się w tern, iż potrzeba dziś 1° papieża-biskupa, a nie polityka; 2° papieża nie tylko dla dwóch narodowości (Francy a i Rosja); 3° papieża, który by na­kazywał brać w szczególniejszą opiekę maluczkich.

Skierowaliśmy oczy na kardynała Gottfego Karmelitę, za którym był osobiście i kardynał-dziekan Oreglia. Przy najbliższym scrutinium otrzymał 17 głosów. Zwrócono mi jednak uwagę, że on jako zakonnik ostrej reguły może nic byłby dostatecznie ciffabilis, co przecież zwłaszcza papieżowi jest niezbędne.

Tymczasem agitacja z tamtej strony rosła… Wtedy to wi­dząc niebezpieczeństwo odczytałem deklarację, że jest życze­niem cesarza austriackiego, aby nic wybrano na papieża kar­dynała Rampolli. Deklaracja ta brzmiała według formuły, któ­rej użyto w r. 1823 z okazji wyboru papieża po śmierci Piusa VII«. (Wówczas na conclave, z którego wyszedł papieżem Leon XII wniósł imieniem Austrii kardynał Albani tak zwane »veto« prze­ciw kardynałowi Severoli, który był poprzednio nuncjuszem w Wiedniu).

»Nie poprzestałem na tym. Uznając słuszną uwagę co do osoby kardynała Gottiego zwró­ciłem wzrok na kardynała Sarto, patriarchę weneckiego, którego nie znalem, ale o którym mówili mi wiele dobrego inni kardy­nałowie, co stali po mojej stronie.

Na najbliższym wspólnym posiedzeniu na niego padły na­sze glosy… Miał przemowę, — wypraszał się. Uważałem, że się boi… Otóż kiedyśmy wychodzili ze sali wyborczej, gdzie się od­było glosowanie, wszakże jeszcze bez rezultatu, spotkałem się z nim we drzwiach… chwyciłem go silnie za rękę mówiąc: pre- nes vous!…«

Po powrocie z Rzymu do Krakowa wyczekiwał Eminencja, jak i czym zaznaczy Pius X pierwsze kroki swego ponty­fikatu. Pierwsze motu proprio dewiza, jaką obrał za godło swoich rządów instaurare onmia. in Christo napełniło Eminencję wielką, niedającą się opisać radością i otuchą, boć i Eminencja to samo motto obrał sobie niegdyś przy święceniach ka­płańskich i konsekracji biskupiej…

»Tak powinien przemawiać papież, — znać, że to papież- biskup mówi…« Instaurare onmia in Christo odnowić wszystko w Chrystusie, — wprowadzić wszędzie ducha Chrystusowego, — nauczyć ludzi żyć według katechizmu czyli nauki Pana Jezusa — wskrzesić ducha pierwszych chrześcijan, — to nasza polityka nasze zadanie dzisiaj…

Niech Pan Bóg błogosławi tak trafnym i świętym zamiarom Piusa X!… żeby tylko miał odpowiednich ludzi… inaczej wszystko zostanie na papierze i w zamiarach tylko… żeby zmie­nił otoczenie, skupił około siebie ludzi tylko chwały Bożej i do­bra Kościoła szukających, duchem Bożym prawdziwie owianych… to także bardzo ważna rzecz — zwłaszcza dla papieża…«

W jaki sposób osądzał Kardynał Puzyna sprawę swego »veto«, sprawę, która tyle wrzawy narobiła w całym świecie, a na Jego osobę tyle razów i pocisków moralnych sprowadziła?

Wiernie powtórzę to, co znowu słyszałem od Niego samego, z Jego własnych ust.

…Było to w jakiś czas, w kilka miesięcy po powrocie z conclave. Pamiętamy wszyscy, jak nielitościwie szarpano Eminencję, jak Go szkalowano, jak się nań miotano. Nie było zebrania, kółka towarzyskiego, gdzieby tej sprawy nie omawiano, sądu ostrego nie wydawano. A cóż mówić o dziennikach obydwóch półkuli?!…

Zarzucano wprost Eminencję listami najczęściej poleconymi, pełnymi inwektyw, grubiaństw, impertynencji… Z Ameryki nade­słała redakcja pewnego pisma, — gorliwa rzekomo o chwalę Bożą, — cały pakiet paszkwilów, zjadliwych artykułów, umiesz­czanych po różnych dziennikach amerykańskich. Eminencja ode­brał ów pakiet za rewersem… Uśmiechnął się i złożył spokojnie w szafie, mówiąc:

»Biją mnie bez litości… niech biją za życia, byle po śmierci pokój dali… Mam już obite plecy, szkoda papieru, pisania i kosz­tów przesyłki…

Gdyby ci ludzie wiedzieli o wszystkim, ufam, żeby mnie nie potępiali… Trudno jednak, — przecież nie będę się tłumaczył, do gazet pisywał… Człowiek uczciwy nigdy nie wyda sądu o drugim, zwłaszcza ujemnego, dopóki nie zbada dokładnie całej sprawy… Ale dziś ludzie chorują na krytycyzm, — nie lubią, jeśli im się ktoś po dziennikach lub na wiecach nie usprawie­dliwia…*

Tymczasem wyszedł dekret Piusa X dotyczący »veta«.

Niedługo potem, — kiedyśmy pewnego dnia chodzili po sa­lonie już po odbytym akcie Spow. św., — Eminencja spokojny i bardzo rzewnie usposobiony taką wszczął rozmowę:

>…Dziwi mnie, że ludzie tak się moim »veto« interesują, — że mnie tak niemiłosiernie za nie szarpią i potępiają. Bardziej
jeszcze dziwi mię ten fakt, że szczególniejszą gorliwością w tym względzie odznaczają się ludzie i stronnictwa — co najmniej — obojętne dla Kościoła i religii katolickiej. Widocznie wietrzą w tein coś politycznego, może niepatriotycznego…

Tymczasem powiedz ojciec, co złego uczyniłem? Grzechem to nie jest… Dziś po dekrecie Piusa X, dotyczącym sprawy »veta« — nie uczyniłbym coś podobnego, ale w czasie ostatniego conclave taki przywilej jeszcze istniał i, jak historia uczy, ko­rzystano zeń nieraz. Nie tylko zatem nie popełniłem grzechu, gdyż nie przekroczyłem żadnego przykazania Boskiego lub ko­ścielnego, ale też nie wykroczyłem przeciw prawu. Środek, któ­rego użyłem, był zupełnie legalny. Jak mi mówiono, wypadek ten omawiano zaraz w Rzymie po szkołach wyższych, prawni­czych i wszędzie uznano legalność mego wystąpienia. Kardyna­łowie Oreglia i Rampolla nie protestowali, nie odmawiali mi prawa wnoszenia »veto«. kiedy takowy zamiar zakomunikowa­łem im na samym początku conclave. Sam Pius X byłby mi coś natracił o tern, gdybym był co zawinił. Miałem po wyborze dwie audiencje u Niego, — był bardzo serdeczny i łaskaw dla mnie.

Posądzają mnie o motywy polityczne, — żem zaprzedany /lustry] — według innych i Prusom, — według innych jeszcze miałem być narzędziem masonów… Poważam i szanuję cesarza, jak ojcu wiadomo, — nigdy jednak nie dałbym się użyć za na­rzędzie do celów politycznych, bo moja polityka jedyna jest: służyć Panu Bogu i Kościołowi!

Wpływów swoich u cesarza i u rządu austriackiego uży­wam wyłącznie dla Kościoła i diecezji, nie dla siebie, nie dla polityki. Tak było i w tym wypadku. Sumienie mi dyktowało, że nie należy dopuścić do wyboru kardynała Rampolli, — uży­łem przeto przywileju »veta« jako ostatniego, legalnego i pra­wnego środka celem udaremnienia wyboru. Mnie chodziło tylko o przyszłość Kościoła, o prądy i kierunek w Kościele… Raczej ja wyzyskałem Austrię, a nie ona mnie!

Czy to był czyn niepatriotyczny, — przyszłość, historia dopowie. Ja tylko tyle powiedzieć dziś mogę, że byłem przeci­wny wyborowi kardynała Rampolli nie tylko ze względu na Kościół cały, ale też ze względu na Kościół w Polsce, – na Polskę całą.. więcej mówić nie mogę… dosyć miałem dowodów w ręku!

»…Kto bierze sam fakt »veta« oderwany, widzi w nim coś niewłaściwego, jakkolwiek nie może go uważać za coś złego lub za coś nielegalnego, — ale inny sąd wypadnie, jeśli ten fakt zestawia się z pobudkami i motywami, które mną kierowały, — z okolicznościami, które postawieniu »veta« towarzyszyły…

Dziś wszyscy zadowoleni, — ufam w Bogu, — Pius X od­powie zaufaniu, jakie w nim położyliśmy, — pokieruje Kościo­łem inaczej, nie drogą polityki. Dalby mu Pan Bóg zdrowia i ży­cia dłuższego — światła i wytrwałości…«

Po tej rozmowie nigdy już nie wracał Eminencja do po­wyższego tematu. Przypuszczam, że w taki sposób chciał się przed kimś wywnętrzyć, wypowiedzieć i dowieść, jak niesłusznie się gorszą i potępiają Go. Nigdy jednak tego kroku nie żałował! Uczynił go bowiem z całkowitą świadomością, i rozwagą, — po­stąpił ściśle według własnego sumienia.

Lecz jak w innych wypadkach, tak podobnie i w tym nie chciano uszanować Jego sumienia, gmatwano z rozmysłu całą sprawę, która dla Eminencji i Jego sumienia wydala się tak jasną, prostą i legalną. Nie chciano wierzyć, by poza motywami politycznymi i osobistymi mogły być jakieś pobudki wyższe czyst­sze, cele szlachetniejsze.

Zwłaszcza Kardynałowi Puzynie odmawiano ich stale, bo Go nie znano, bo patrzano nań tylko pod pewnym kątem wi­dzenia, dlatego z góry potępiano i ganiono, cokolwiek by uczynił. Ludzie nie nawykli dziś szanować cudzych przekonań, — su­mienie gra dziś w życiu publicznym i społecznym lichą albo żadną rolę, — natomiast króluje wszechwładnie opinia urabiana tam, gdzie chodzi o wiarę, Kościół i Duchowieństwo przeważnie przez trzeciorzędne gazety i ludzi już z góry uprzedzonych i niechęć żywiących. Cóż dziwnego, że taką miarę stosował ogół do osoby Kardynała Puzyny i według niej osądzał Jego czyny. A Kardynał Puzyna nie miał zwyczaju tłumaczyć się i rzeczy publicznie wyjaśniać… Stąd właściwie płynęły wszelkie nieporo­zumienia, niechęci… Kardynał Puzyna powinien był nie takie mieć sumienie, jakie miał, — nie powinien był tak ściśle się go trzymać, jak się trzymał, — powinien był kapitulować, odstę­pować od swoich przekonań, — stosować się do przekonań i zachceń tej lub owej redakcji albo różnych stronnictw politycznych, nie powinien był potęgą swego ducha i niezłomnością swej woli wybijać się ponad tłum, — wtedy dopiero byłby dobry, wtedy dałoby się z Nim żyć w zgodzie!

Tym, nie czym innym należy sobie tłumaczyć wszelkie przykre zajścia, jakie miały miejsce za rządów Eminencji, — zwłaszcza w ostatnim dziesięcioleciu, — do których dalszego zestawienia teraz przystępuję. Zbiorę najważniejsze, głośniejsze.